Obudził mnie Michael o 7 rano. Nie ma mowy, nigdzie nie idę. To jest jeden z tych dni, w których nie ruszysz dupy z łóżka przed ósmą. Wymyśliłam, że spóźnię się i wejdę w przerwie. Oczywiście zasnęłam na amen i z zacnych planów nici.
Na następny wykład trzeba było wstać. I wstałam, a jakże! Nie moja wina, że autobus za szybko przyjechał. W trosce o dobre samopoczucie prowadzącego zajęcia postanowiłam, że nie będę mu przeszkadzać w środku wykładu. Ale żeby owocnie spożytkować czas, przekroczyłam próg biblioteki, a co.
A tam runął na mnie deszcz sprzed tygodnia. Dziwne to zaprawdę, kiedy między regałami bibliotecznymi wpadasz na zmorę poznaną w środku nocy kilka dni wcześniej. A pomyśleć, że wszystkiego można by uniknąć, gdyby autobus numer osiemnaście nie robił numerów i przyjeżdżał w zgodzie z moim zegarkiem. I co, i niech nikt się nie dziwi, że więcej w bibliotece mnie nie zobaczy.
Tęskni mi się za Cambridge. „Dobre stare Cambridge! Można je lubić lub nie, lecz trudno zignorować. Samo się prosi o uwagę. Kiedy już wbije w człowieka pazurki, nie puszcza”.
13 paź 2009
10 paź 2009
This is Major Tom to Ground Control
strasznie mi jakoś. poczucie ogólnej beznadziei przytłacza mnie. jak wczorajszy przegrany mecz. na który zresztą się spóźniłam. jak powrót do domu o czwartej nad ranem. jak ludzie tańczący na barze. jak rozmowy o życiu, o przyszłości, o emigracji. o Australii i Anglii, o Londynie, Paryżu i Toruniu. przytłaczają mnie siniaki na łokciach, dziury w butach i nieznane numery telefonów. przytłaczają mnie wieczorne wyjścia na miasto.
koniec z tym.
słucham, David Bowie in my head. The National, Slow Show. In my head. Space Oddity idealnie pasuje, idealnie. bo dzisiaj to wcale nie mówi o heroinie. nie dzisiaj.
This is Ground Control
to Major Tom
You've really made the grade
And the papers want to know whose shirts you wear
Now it's time to leave the capsule
if you dare
This is Major Tom to Ground Control
I'm stepping through the door
And I'm floating
in a most peculiar way
And the stars look very different today
For here
Am I sitting in a tin can
Far above the world
Planet Earth is blue
And there's nothing I can do
Though I'm past
one hundred thousand miles
I'm feeling very still
And I think my spaceship knows which way to go
mucha mi tu lata. w zeszłym roku o tej porze miałam 21 lat i chciałam wyjechać do Wrocławia. ciekawe, co będzie za rok.
nie wiem nie wiem nie wiem, nie wiem, czego chcę, kogo lubię, kogo nie. nie wiem, co będzie jutro i zaczyna mnie to wkurwiać.
help me if you can.
tylko ten Obama mnie śmieszy. mój kolega stwierdził, że pan prezydent USA, zwierzchnik sił zbrojnych kraju prowadzącego obecnie dwie wojny, dostał Nobla, „because he can”. i to wszystko w tej kwestii.
idę gdzieś tam, może Chełmińską i Grunwaldzką i tym śmiesznym boiskiem rydzykowym przejdę się do biblioteki.
tylko po co?
tam się miło myśli, całkiem miło. przydałby mi się pies.
koniec z tym.
słucham, David Bowie in my head. The National, Slow Show. In my head. Space Oddity idealnie pasuje, idealnie. bo dzisiaj to wcale nie mówi o heroinie. nie dzisiaj.
This is Ground Control
to Major Tom
You've really made the grade
And the papers want to know whose shirts you wear
Now it's time to leave the capsule
if you dare
This is Major Tom to Ground Control
I'm stepping through the door
And I'm floating
in a most peculiar way
And the stars look very different today
For here
Am I sitting in a tin can
Far above the world
Planet Earth is blue
And there's nothing I can do
Though I'm past
one hundred thousand miles
I'm feeling very still
And I think my spaceship knows which way to go
mucha mi tu lata. w zeszłym roku o tej porze miałam 21 lat i chciałam wyjechać do Wrocławia. ciekawe, co będzie za rok.
nie wiem nie wiem nie wiem, nie wiem, czego chcę, kogo lubię, kogo nie. nie wiem, co będzie jutro i zaczyna mnie to wkurwiać.
help me if you can.
tylko ten Obama mnie śmieszy. mój kolega stwierdził, że pan prezydent USA, zwierzchnik sił zbrojnych kraju prowadzącego obecnie dwie wojny, dostał Nobla, „because he can”. i to wszystko w tej kwestii.
idę gdzieś tam, może Chełmińską i Grunwaldzką i tym śmiesznym boiskiem rydzykowym przejdę się do biblioteki.
tylko po co?
tam się miło myśli, całkiem miło. przydałby mi się pies.
5 paź 2009
October
and the trees are stripped bare
of all they wear
what do I care?
October
and Kingdoms rise
and Kingdoms fall
but you go on...
and on
and on
and on
and on
and on
mam za ciężkie buty. chyba nie dam rady się ruszyć. gdzież jest mój entuzjazm. wystarczy przecież wskoczyć i poplynąć z prądem. ale przywiązalam się jakos do moich zabloconych kaloszy. dlatego chcąc nie chcąc (lub też niemniej jednak, jak mówi prof. Miodek) - nie potrafię zrobić kroku na przód.
jestem na etapie nienawidzenia. wszystkiego i wszystkich. tego rozpierdolu wokól siebie. chaosu kompletnego. totalnego niezdecydowania. tego znudzenia miejscem, którego jednak nie potrafię zostawić. tych ludzi, którzy wpierdalają się w nie swoje sprawy; i tych, którzy opowiadają mi o swoich wakacjach, które gówno mnie obchodzą. tych pierwszoroczniaków w autobusach, którzy martwią się, czy przebrną przez pierwszą sesję. autobusów też nienawidzę. nienawidzę też spotkań przypadkowych i niezręcznych sytuacji. kiedy nie wiesz, co powiedzieć i udajesz, że nie slyszysz. przerasta mnie ta stagnacja. tyle rzeczy można zrobic. ale ja nie potrafię pójsć na przód. i spiewam sobie stuck in a moment i wiem, że nigdy nie będę miala dosyc tego, czego teraz nie potrzebuję. nie trzeba rozumieć, sama nie wiem, o co chodzi. ja po prostu spię. wegetuję. mam wrażenie, że już nie skaczę, jak kiedys, tylko spadam, spadam na sam dól. wiem, to minie. jak już glowa odbije się od dna, to minie. może więc minie za rok. może za miesiąc. może jutro. przecież nie znam siebie na tyle, żeby powiedzieć, czy jutro kawa będzie mi smakowala.
lubię. cos tam lubię.
and the trees are stripped bare
of all they wear
what do I care?
October
and Kingdoms rise
and Kingdoms fall
but you go on...
and on
and on
and on
and on
and on
mam za ciężkie buty. chyba nie dam rady się ruszyć. gdzież jest mój entuzjazm. wystarczy przecież wskoczyć i poplynąć z prądem. ale przywiązalam się jakos do moich zabloconych kaloszy. dlatego chcąc nie chcąc (lub też niemniej jednak, jak mówi prof. Miodek) - nie potrafię zrobić kroku na przód.
jestem na etapie nienawidzenia. wszystkiego i wszystkich. tego rozpierdolu wokól siebie. chaosu kompletnego. totalnego niezdecydowania. tego znudzenia miejscem, którego jednak nie potrafię zostawić. tych ludzi, którzy wpierdalają się w nie swoje sprawy; i tych, którzy opowiadają mi o swoich wakacjach, które gówno mnie obchodzą. tych pierwszoroczniaków w autobusach, którzy martwią się, czy przebrną przez pierwszą sesję. autobusów też nienawidzę. nienawidzę też spotkań przypadkowych i niezręcznych sytuacji. kiedy nie wiesz, co powiedzieć i udajesz, że nie slyszysz. przerasta mnie ta stagnacja. tyle rzeczy można zrobic. ale ja nie potrafię pójsć na przód. i spiewam sobie stuck in a moment i wiem, że nigdy nie będę miala dosyc tego, czego teraz nie potrzebuję. nie trzeba rozumieć, sama nie wiem, o co chodzi. ja po prostu spię. wegetuję. mam wrażenie, że już nie skaczę, jak kiedys, tylko spadam, spadam na sam dól. wiem, to minie. jak już glowa odbije się od dna, to minie. może więc minie za rok. może za miesiąc. może jutro. przecież nie znam siebie na tyle, żeby powiedzieć, czy jutro kawa będzie mi smakowala.
lubię. cos tam lubię.
3 paź 2009
Back
Sama w to nie wierzę, ale wróciłam. Nie wierzę, ale nic się nie zmieniło.
Jeszcze kilka dni temu błądziłam po Londynie. Po Hull. Po moim Cambridge. W Kambridżu to się żyje wolniej. A czas płynie o tyle szybciej. Ci wszyscy piękni szczęśliwi ludzie, wegetujący w tak osobliwy sposób.
I do końca życia zapamiętam Walk On w Cardiff, i do końca życia zapamiętam minę mojego zmęczonego Kevina, który jest hetero. I London, który uwielbiam. I ludzie. Ludzie.
Cóż, było, minęło, do zobaczenia za dziewięć miesięcy.
Bo teraz jestem tu, ludzi tłum i znowu myśli dziwne. Spotkałam się wczoraj z potworem. Znęcającym się, ironizującym, wszechwiedzącym. Ja naprawdę nie mogę być normalna. Kurwa. Po co po co, głupku mały. Koniec Świata, racja. Wracam w to samo miejsce, do tych samych ludzi, z tymi samymi problemami we łbie i wszędzie.
Właściwie to miło spotkać się po trzech miesiącach. Właściwie.
Wiesz co, w te wakacje dotarło do mnie jedno – caelo mutato animus non mutatur.
Jo tam, idę się szukać na youtubie.
Jeszcze kilka dni temu błądziłam po Londynie. Po Hull. Po moim Cambridge. W Kambridżu to się żyje wolniej. A czas płynie o tyle szybciej. Ci wszyscy piękni szczęśliwi ludzie, wegetujący w tak osobliwy sposób.
I do końca życia zapamiętam Walk On w Cardiff, i do końca życia zapamiętam minę mojego zmęczonego Kevina, który jest hetero. I London, który uwielbiam. I ludzie. Ludzie.
Cóż, było, minęło, do zobaczenia za dziewięć miesięcy.
Bo teraz jestem tu, ludzi tłum i znowu myśli dziwne. Spotkałam się wczoraj z potworem. Znęcającym się, ironizującym, wszechwiedzącym. Ja naprawdę nie mogę być normalna. Kurwa. Po co po co, głupku mały. Koniec Świata, racja. Wracam w to samo miejsce, do tych samych ludzi, z tymi samymi problemami we łbie i wszędzie.
Właściwie to miło spotkać się po trzech miesiącach. Właściwie.
Wiesz co, w te wakacje dotarło do mnie jedno – caelo mutato animus non mutatur.
Jo tam, idę się szukać na youtubie.
Hello, Devil. Welcome to Hell.
Piątek. Cześć Nat, jestem w metrze. Pomyliłam linie i jadę gdzieś w stronę Wembley. To nie jest śmieszne, jest już prawie północ. O. Cześć Wam. Cześć Nat, cześć Angusie Irlandczyku, cześć Dave, Szkocie. No, fajny ten Wasz squat. Ja nie chcę spać na hamaku, nie lubię upadków z wysoka. Położę się tu przy oknie. Wcale nie przeszkadzają mi te rozklekotane czerwone autobusy wpadające w poluzowaną studzienkę kanalizacyjną. Podoba mi się Wasz kominek i książki. Zawsze chciałam tak żyć. Tylko nigdy nie starczyło mi odwagi.
Sobota. Witaj wielka kolejko do Lloydsa. Witaj Millenium Bridge, Oxford Street i reszto. Wcale się nie zgubiłam. Po prostu chciałam pojechać do Vouxhall, naprawdę. Spóźnię się. Londyn jest gorący. Aż się rozlewa. Rozpływa w oczach. Tak, tak, zaraz będziemy w teatrze, tylko przejdziemy Waterloo dookoła. A tak, żeby się spóźnić, dla zasady. Tylko nie patrz na moje stopy, Kevinie, bo możesz zemdleć od widoku krwi na piętach i w okolicach. Jezu, te barierki zaraz odpadną. Dobrze ci idzie, Kevinie. Wiem, raz ci się zapomniało tekstu, no i co, też mi coś. RAZ. To jak to było z tym stworzeniem świata, co? Ja wierzę w Darwina, żadna tajemnica. Ale też biorę ze sobą dwie księgi, wiesz, które.
Nie chciałam iść tam do tyłu, wiesz. Bo te stopy mnie dobijały. I stres, że wiesz. Bo chodzi o to, żeby mieć marzenia, a nie o to, żeby je spełniać. Bo potem już nic mi nie zostanie. Bo wiesz. Ale te dwie mnie popchnęły. Więc mówię cześć, Kevinie, co słychać. Też bym była zmęczona, gdybym była Tobą. Ale Kevinie, wyobraź sobie, że jesteś mną i pracujesz w Sawston. Miło było Pana poznać, Panie Spacey. Do zobaczenia.
Niedziela. Żegnajcie. Wskakuję do metra i przepuszczam majątek w Camden Town. Skrajne wyczerpanie. Nie rozróżniam języków, zasypiam pod pałacem Królowej. Spać. Piękne zmęczenie.
Ach, Londyn.
---------------------------------------------------------
Jedna z kilku wycieczek do Londynu. Ale Kevin rozbił wszystko inne na drobne atomiki. Stanie na scenie z U2 też było niesamowitością. Praca w One też. Dziiiiwne to lato było. Dziiiiwne jakies.
Sobota. Witaj wielka kolejko do Lloydsa. Witaj Millenium Bridge, Oxford Street i reszto. Wcale się nie zgubiłam. Po prostu chciałam pojechać do Vouxhall, naprawdę. Spóźnię się. Londyn jest gorący. Aż się rozlewa. Rozpływa w oczach. Tak, tak, zaraz będziemy w teatrze, tylko przejdziemy Waterloo dookoła. A tak, żeby się spóźnić, dla zasady. Tylko nie patrz na moje stopy, Kevinie, bo możesz zemdleć od widoku krwi na piętach i w okolicach. Jezu, te barierki zaraz odpadną. Dobrze ci idzie, Kevinie. Wiem, raz ci się zapomniało tekstu, no i co, też mi coś. RAZ. To jak to było z tym stworzeniem świata, co? Ja wierzę w Darwina, żadna tajemnica. Ale też biorę ze sobą dwie księgi, wiesz, które.
Nie chciałam iść tam do tyłu, wiesz. Bo te stopy mnie dobijały. I stres, że wiesz. Bo chodzi o to, żeby mieć marzenia, a nie o to, żeby je spełniać. Bo potem już nic mi nie zostanie. Bo wiesz. Ale te dwie mnie popchnęły. Więc mówię cześć, Kevinie, co słychać. Też bym była zmęczona, gdybym była Tobą. Ale Kevinie, wyobraź sobie, że jesteś mną i pracujesz w Sawston. Miło było Pana poznać, Panie Spacey. Do zobaczenia.
Niedziela. Żegnajcie. Wskakuję do metra i przepuszczam majątek w Camden Town. Skrajne wyczerpanie. Nie rozróżniam języków, zasypiam pod pałacem Królowej. Spać. Piękne zmęczenie.
Ach, Londyn.
---------------------------------------------------------
Jedna z kilku wycieczek do Londynu. Ale Kevin rozbił wszystko inne na drobne atomiki. Stanie na scenie z U2 też było niesamowitością. Praca w One też. Dziiiiwne to lato było. Dziiiiwne jakies.
8 sie 2009
When the moon is the only light we see
Zaczęlo się w Cambourne, spóźniony autobus. Potem dziwacy zaczepiający w Cambridge z Vaclavem na czele. Ludzie przerażeni swińską grypą na Stansted. Drzemka w autobusie do Nottingham. Najgorsza noc w moim życiu w Luton, z zimną podlogą, maksymalną klimatyzacją i komunikatami glosniejszymi od maszyn w Sawston. I samolot się pogniwal i nie chcial lecieć. W końcu pan mechanik naprawil. Potem bylo już tylko gorzej. Jedna z najbardziej krępujących sytuacji w moim życiu dala mi szkla kontaktowe. Kolejne spóźnione autobusy. Zapchany pociąg do Torunia. Spóźnienie moje na busa. Przeogromne korki w Lodzi. Wypadek przez samym wjazdem do Katowic i spóźnienie czterogodzinne. Snow Patrol na scenie, a ja stoję w kolejce do kibla i spiewam Chasing Cars.
I w końcu pech poszedl. Piękny dzień byl przecież. Slonce na niebie, lato, ludzie, centrum Europy. Niesamowitosć. Co za noc. Myslalam, że nie da sie tego opisac. Ja nie potrafię. Zresztą caly czas probuję sobie wszystko przypomniec. Luki w pamięci są podobno normalne po takiej dawce emocji.
W każdym razie ja opisać nie potrafię tego. Ale Gary ze Snow Patrol dal radę.
"I had to write about this. I simply had to. I hope I'm not speaking out of turn here as this is U2's site and hallowed ground for all of you but this story needs to be told. The shows so far on this tour have all been amazing and each night the crowd's reaction to U2 has been loud and joyous and passionate. Last night in Poland though was something else. Hard to explain. Let me try.
I have never in my life seen a crowd reaction like that of Katowice last night. Right from opener Breathe there was a daft magic in the air. Insanity everywhere you looked. People's faces clothed in the kind of joy I've only seen in gospel churches and then only on the TV so to see this religious fervour up close was overwhelming. The city outside the stadium could have been under heavy fire from alien spacecraft and I don't think anyone would have heard, saw, or indeed cared that much.
Then The Edge takes to the piano for New Year's Day (playing it guitar pick still between his fingers!) and the place is bathed in red and white instantly. Red cards held aloft by the people on the floor and white cards in the seats to make a giant Polish flag you could probably see from space. It took the breath clean out of me. By the end even Bono was speechless, for a few seconds anyway. The things he said next are lost to me verbatim but what I won't forget is the tears that came to me then. In floods. And when I turned to check if anyone had snared me for blubbing I realised that every single person around me also had tears in their eyes. We were sharing something that simply never happens at rock shows anywhere. A collective emotional and spiritual surrender of epic proportions. This was majesty and tenderness married and that is a rare thing indeed.
Last night was something I've never seen before and I can't quite fathom it. Not sure I ever will or even want to. It will sit alongside the greatest nights of my life and I thank U2 and Poland for that. Also thank you to the Polish U2 fans for giving us the best reaction to our own set we've had on this tour so far. All in all then a night of triumphs."
Gary Lightbody, aged 33, Bangor, Northern Ireland, Overwhelmed.
Tak. That was a night never ever to be forgotten. I chociaż tluklam się do Katowic przez calą Europę. Na te dwie godziny. Warto bylo. Kolejna chwila, którą pakuję do swojej walizki z napisem 'All That You Can't Leave Behind".
I w końcu pech poszedl. Piękny dzień byl przecież. Slonce na niebie, lato, ludzie, centrum Europy. Niesamowitosć. Co za noc. Myslalam, że nie da sie tego opisac. Ja nie potrafię. Zresztą caly czas probuję sobie wszystko przypomniec. Luki w pamięci są podobno normalne po takiej dawce emocji.
W każdym razie ja opisać nie potrafię tego. Ale Gary ze Snow Patrol dal radę.
"I had to write about this. I simply had to. I hope I'm not speaking out of turn here as this is U2's site and hallowed ground for all of you but this story needs to be told. The shows so far on this tour have all been amazing and each night the crowd's reaction to U2 has been loud and joyous and passionate. Last night in Poland though was something else. Hard to explain. Let me try.
I have never in my life seen a crowd reaction like that of Katowice last night. Right from opener Breathe there was a daft magic in the air. Insanity everywhere you looked. People's faces clothed in the kind of joy I've only seen in gospel churches and then only on the TV so to see this religious fervour up close was overwhelming. The city outside the stadium could have been under heavy fire from alien spacecraft and I don't think anyone would have heard, saw, or indeed cared that much.
Then The Edge takes to the piano for New Year's Day (playing it guitar pick still between his fingers!) and the place is bathed in red and white instantly. Red cards held aloft by the people on the floor and white cards in the seats to make a giant Polish flag you could probably see from space. It took the breath clean out of me. By the end even Bono was speechless, for a few seconds anyway. The things he said next are lost to me verbatim but what I won't forget is the tears that came to me then. In floods. And when I turned to check if anyone had snared me for blubbing I realised that every single person around me also had tears in their eyes. We were sharing something that simply never happens at rock shows anywhere. A collective emotional and spiritual surrender of epic proportions. This was majesty and tenderness married and that is a rare thing indeed.
Last night was something I've never seen before and I can't quite fathom it. Not sure I ever will or even want to. It will sit alongside the greatest nights of my life and I thank U2 and Poland for that. Also thank you to the Polish U2 fans for giving us the best reaction to our own set we've had on this tour so far. All in all then a night of triumphs."
Gary Lightbody, aged 33, Bangor, Northern Ireland, Overwhelmed.
Tak. That was a night never ever to be forgotten. I chociaż tluklam się do Katowic przez calą Europę. Na te dwie godziny. Warto bylo. Kolejna chwila, którą pakuję do swojej walizki z napisem 'All That You Can't Leave Behind".
26 cze 2009
6 dni, dopiero. gdyńskie noce i gdańskie odwracają nieco uwagę od rzeczywistosci. zatapiam się gdzies tam po pólnocy w morzu naszym polskim. palę ogniska. i nic nie mówię, tak dla odmiany.
dziwnie jakos tu jest. wino w autobusie i to wszystko, nie w moim stylu. ja nawet nie lubię wina. fajnie, milo się spotkać czasami. ale pora wracac, żegnać i wylatywać na wyspy. tak.
a najbardziej wyboiste drogi są na Kaszubach. rano, w srody albo czwartki, po wyczerpujących nocach. i wtedy nawet arcade fire może doprowadzić cie do placzu, jak ta reklama.
jestem strasznie zmęczona. efekt ostatnich kilkudziesięciu godzin spędzonych to tu to tam, daleko od mojego łóżka. spać chcę. i pieprzę dziwnych. spać chcę, dobrej nocy.
dziwnie jakos tu jest. wino w autobusie i to wszystko, nie w moim stylu. ja nawet nie lubię wina. fajnie, milo się spotkać czasami. ale pora wracac, żegnać i wylatywać na wyspy. tak.
a najbardziej wyboiste drogi są na Kaszubach. rano, w srody albo czwartki, po wyczerpujących nocach. i wtedy nawet arcade fire może doprowadzić cie do placzu, jak ta reklama.
jestem strasznie zmęczona. efekt ostatnich kilkudziesięciu godzin spędzonych to tu to tam, daleko od mojego łóżka. spać chcę. i pieprzę dziwnych. spać chcę, dobrej nocy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)