21 paź 2010

"niebieskie oko ze szkła z muzyką w tle"

toruń rozhulał się na dobre. jeszcze tylko dziewięć miesięcy. osiem i troszkę. i żegnajcie żenujące studia. i żegnaj okropny klimacie pseudomiasta. ostatnie kilka miesięcy najbardziej zmarnowanych lat mojego życia. łuhu! coraz bliżej bezrobocia i rzeczy ostatecznych! jazda na maksa! czego można chcieć więcej?
zmieniłam współlokatora. mieszkam teraz z Markiem Kondratem. fajny jest. śnił mi się też Manchester.

miasto swoją drogą biegnie. żadnych zmian. jasne, zmieniło się tło, żadna nowość. nowa generacja. szaleńcy umierają. przychodzą młodsi, którzy jeszcze nie wiedzą, że że za kilka lat będą przeklinać ten dzień, w którym odebrali indeksy. kurwa, seminarium, muszę biec.

i wracam do książek. Ginsberg pełną parą. 'I saw the best minds of my generation destroyed by madness, starving hysterical naked,
dragging themselves through the negro streets at dawn looking for an angry fix
angelheaded hipsters burning for the ancient heavenly connection to the starry dynamo in the machinery of the night'. nie ma ładnych tłumaczeń. gdyby nie te zabierające mi czas studia zajęłabym się tym sama.

II

Jaki sfinks z cementu i aluminium rozbił im czaszki i wyjadł mózg i
wyobraźnię?

Moloch! Samotność! Brud! Brzydota! Kubły na śmieci i nieosiągalne
dolary! Dzieci wrzeszczące poci schodami! Chłopcy łkający w koszarach!
Starcy płaczący w parkach!

Moloch! Moloch! Zmora Molocha! Moloch bez miłości! Moloch
mentalny! Moloch surowy sędzia ludzi!

Moloch niepojęte więzienie! Moloch bezduszny karcer skrzyżowanych
piszczeli i Kongres płaczu! Moloch którego budowle są wyrokiem! Moloch
wielki kamień wojny! Moloch ogłuszonych rządów!

Moloch o umyśle czystej maszynerii! Moloch którego krew to krążący
pieniądz! Moloch którego palce to dziesięć armii! Moloch którego piersi to
ludożercza prądnica! Moloch którego ucho to dymiący grób!

Moloch którego oczy to tysiąc ślepych okien! Moloch którego wieżowce
stoją przy długich ulicach jak bezkresne Jehowy! Moloch którego fabryki
śnią i kraczą we mgle! Moloch którego kominy i anteny wieńczą miasta!

Moloch którego miłość jest bezkresną naftą i kamieniem! Moloch którego
dusza to elektryczność i banki! Moloch którego nędza jest widmem
geniuszu ! Moloch którego los jest chmurą bezpłciowego wodoru ! Moloch
którego imię jest Umysł!

Moloch w którym siedzę samotnie! Moloch w którym śnię o Aniołach!
Wariat w Molochu! Jebaka w Molochu! W Molochu bez miłości i człowieka!

Moloch który tak wcześnie wszedł w mą duszę! Moloch w którym jestem
świadomością bez ciała! Moloch który wypłoszył mnie z naturalnej
ekstazy! Moloch którego opuszczam! Przebudzenie w Molochu! Światło
płynące z nieba!

Moloch! Moloch! Apartamenty robotów! Niewidzialne przedmieścia! skarbce
szkieletów! ślepe metropolie! demoniczny przemysł! upiorne narody!
nieusuwalne domy wariatów! granitowe chuje! monstrualne bomby!

Poskręcali karki wynosząc Molocha do Niebios! Bruki, drzewa, radia, tony!
podnosząc do Niebios miasto które istnieje i jest wszędzie wokół!

Wizje! omeny! halucynacje! cuda! ekstazy! spłynęły rzeką Ameryki!

Sny! adoracje! olśnienia! religie! okręty wrażliwego łajna!

Przełomy! rzeczne! uniesienia i ukrzyżowania! zmyte powodzią!
Odurzenia! Świta Trzech Króli! Rozpacze! Dziesięcioletnie zwierzęce
wrzaski i samobójstwa! Umysły! Nowe miłości! Pokolenie szaleńców!
osiadłe na skałach Czasu!

Prawdziwy święty śmiech w rzece! Widzieli to wszystko! dzikie oczy! święte
wycia! Żegnali! Skakali z dachu! w samotność! powiewając! niosąc kwiaty!
Do rzeki! na ulicę!


Bregovic RAZ!

17 paź 2010

czemu zawsze musi być jakiś ostatni raz. jakieś ostatnie słowo. jakiś ostatni październik. często myślę o końcach. pamiętnego dnia, kiedy po raz pierwszy i chyba ostatni przekroczyłam próg auli głównej UMK, myślałam o tym, co będzie za pięć lat. już na początku łaził za mną koniec. wsiadając do samochodu wiozącego mnie przez całą Europę myślałam o dniu, w którym będę musiała wrócić. pijąc piwo myślę o tym, że przecież zaraz się skończy. tak, to jest też jeden z powodów, dla którego nie palę papierosów. zapalając pierwszego myślałabym o ostatnim.
końce końce i początki. każdy początek się kończy. wstęp rozwinięcie i zakończenie. czasami brakuje nawet środka. odchodzą studia, odchodzą prace, odchodzą miejsca, odchodzi czas, odchodzą ludzie. ba, ludzie odchodzą ZAWSZE. studia można przedłużać, do pracy można wrócić, miejsce można odwiedzić, czas można zatrzymać. ale na ludzi nie ma rady. zawsze odchodzą. niektórzy znikają od razu. inni trochę namieszają zanim zdążą zniknąć, jeszcze inni wypiorą płaty mózgowe i zostawią na środku skrzyżowania, na którym samochody mają zielone światło.
można dyskutować o winie, o karze, o racji, o wyższości jednego nad drugim. ale po co. ludzie, nie dość, że odchodzą, to jeszcze uparci są jak osły. w gruncie rzeczy lubię osły. ale za salami nie przepadam. poza tym ja nie z tych, którzy to proszą i przepraszają i wybaczają miliony razy, ja nie z tych. i żeby jeszcze podkreślić mój stosunek do kilku zaistniałych aczkolwiek niepowiązanych ze sobą sytuacji, piszę tutaj oto, że mam was państwa wszystkich w dupie.



I tak oto kończę niejasności i domysły. I popijam herbatę z miodem. Pycha. Październik jest. Piękny. I nic, absolutnie nic, nic, nawet słowo "engaged", nie zabierze mi dobrych myśli.

Dobranoc, niechże śnią się wam te same szczury, co mnie.

5 paź 2010

eventually, everything goes away

People think a soul mate is your perfect fit, and that's what everyone wants. But a true soul mate is a mirror, the person who shows you everything that is holding you back, the person who brings you to your own attention so you can change your life.

A true soul mate is probably the most important person you'll ever meet, because they tear down your walls and smack you awake. But to live with a soul mate forever? Nah. Too painful. Soul mates, they come into your life just to reveal another layer of yourself to you, and then leave.

A soul mates purpose is to shake you up, tear apart your ego a little bit, show you your obstacles and addictions, break your heart open so new light can get in, make you so desperate and out of control that you have to transform your life, then introduce you to your spiritual master.

Chyba mam kryzys wieku średniego. Albo jakiegoś. Depresja popowrotowa.

Bo jestem w moim pięknym kraju znów. Dziwne wrażenia. Jest mnie co najmniej dwie. Co najmniej. Nie wykluczam istnienia stu dwudziestu innych mnie gdzieś tam w zakamarkach mózgu. Zmiana modułu, klik. Nadal nie wiem. Za dwa dni powinnam być we Włoszech. A mnie się chce spać. I połazić po Grafton.
Ale co. Ostatni rok mordęgi uczelnianej pora zacząć. Fuj, studia. Niewiele brakowało jednak. Tyci tyci pyłek przechylił szalę. I oto jestem.



Nie wiem. Żałowanie czy coś. The only thing more unthinkable than leaving was staying; the only thing more impossible than staying was leaving. Albo na odwrót.


28 wrz 2010

żegnamy witamy żegnamy witamy

dni kilka, godzin parę. a rozmowy ciekwsze i coraz to bardziej absorbujące. żal zostawiać dysputy w polowie dochodzenia do konsensusu.
czy powinnam sluchac rad dobrych przyjaciól Moskali i zlych wrogów Brytyjczyków, nie wiem. kilku poważnie zyskalo. nawet mogę, choć z pewną dozą niepewnosci, powiedzieć, że lubię kilku Anglików. jeden, dwa, trzy, cztery. cztery, w porywach piątka niech będzie. trafilam w miejsce mlodych, wyksztalconych Brytyjczyków. wiem, nikt w to nie uwierzy, bo każdy Anglik jest glupi i żaden nie dorasta do pięt wspanialym, najlepszym Polaczkom.
you should, you should, you should. takie rady. miluję ponad wszystko ludzi, którzy sluchają, co do nich mówię. przecież to takie ludzkie. próżnosć bez granic.

i szykuje się podróż. pociągi, autobusy, samoloty. kropka jednak robi dziwne wygibasy i wydaje mi się, że transformuje się w znak zapytania. o co tu chodzi, gdzie wpadl sens, który mialam w kieszeni jakis czas temu. czy rzeczywiscie Denisa ma rację, kiedy powtarza, że "to je jedno"?
może tak. może nie trzeba lecieć do Szwecji. może można zostać tutaj, może można zgnić w Toruniu. może nic nie ma znaczenia.

jednak czy naprawdę. nigdy nie wiesz, nigdy nie wiesz.

23 sie 2010

Odliczam minuty do wieczora i czekam na list z Moskwy. Nie rozum źle, Moskwa jest na pewno miła. Ale to nie to samo co reszta świata.
I wiedzcie moi drodzy, że jestem najlepszym pracownikiem świata. Korporacje się o mnie biją. Od samego świtu telefony rozbrzmiewają. Ale nie! Ja nie!
I nich tylko się odważą podnieść rękę na mój kontrakt.

Czy jest coś bardziej polskiego niż Żubrówka?

11 sie 2010

Torino, DAI

I find Cambridge an asylum, in every sense of the word. Właśnie tak.

Dziwne to wszystko. Błądzę tymi samymi ulicami co Newton, Bacon, Darwin, Keynes, Russell, Erasmus, Churchill, Cleese, Hawking.
I Virginia Woolf, i Sylvia Plath, i Vladimir Nabokov, i Salman Rushdie. I miliony innych. Cromwella nie wymieniam z grzeczności.
I jeszcze McLiam Wilson, guru. I gdzieś tam na szarym końcu na rogu Sidney Street siedzę ja pijąc kawę z mlekiem, czego kiedyś nienawidziłam. Bo jak kawa, to czarna. I tak godziny mijają. Przełażą ludzie miasta. Proszę, oto kroczy jakiś noblista, oto biegnie chiński studencik, oto wycieczka Amerykanów, oto iluzjonista, oto naćpany Anglik. Kawa dobra jest. Kawa, trawa zielona, dużo słońca, bezpolskie nowe towarzystwo wznajmnej adoracji. Się machina kręci. A ja pracuję na nowe wpisy do CV, które w Polsce będą mi do niczego potrzebne. Hu-ra.
Czasu mniej coraz. Jest prawie połowa sierpnia. Za dwa tygodnie będę musiała nakłamać jak nigdy. A potem nakłamać jeszcze bardziej. A potem pora na Italię. Bo jestem italiano expert teraz. Bono nie powiedzial 'Torino die', tylko 'Torino dai'. Jest różnica, prawda?

Panie Cyrklu, Pani Węgielnico, niebawem nadchodzę.

A póki co czuję się świetnie. Jest żołądkowy spokój. Czas wielkiego oczyszczania organizmu z toksyn nazbieranych w piwnicach toruńskich. Wyparowują świństwa, a ja zajmuję się najlepszą pracą na świecie. O, creep. A bo poza tym nowi moi ludzie są nawet bym powiedziała fajnie zajebiści. Ej zarzuć to:



Cześć, jestem Ania i lubię Wielką Brytanię.

3 sie 2010

idealne miejsce
idealny czas
idealni ludzie

jest pięknie, tyle tylko wiemy i tyle wiedzieć nam trzeba

odliczam ze zgrozą. 8 tygodni zostało.
nigdy nie chciałam wracać. ale tym razem jakos trzyma mnie ziemia brytyjska rękami i nogami.