28 sty 2009
Three little birds
Bo czym tu się martwić. Gdyby tylko tak słoneczko się pokazało. I gdyby tak wiosna się pojawiła.
Ach wiosno.
Come, gentle Spring!
"Spring is nature's way of saying "let's party!"
Byle więc do wiosny.
Z przystankiem pod koniec lutego. Ojej.
23 sty 2009
Garściami perspektyw
Po drugiej stronie na pustej drodze na nowo dobrze jest. Czas tańczy miażdżąc 24 lata istnienia.
666
Miałam wizję. Przespałam dwa lata. Urwany film. Który więc mamy rok? Jeżeli 2011, to znaczy, że bardzo ze mną źle. Jeżeli 2009, to znaczy, że potrafię przewidywać przyszłość.
I sen też miałam.
Śniło mi się odpływanie od rzeczywistości. Stan krytyczny. Każda sekunda na wagę złota. Odratowano mnie kocem takim żółtym i trzaskiem nastawianego kręgosłupa. Dobrze jest. Zima, a tu zielono i niebiesko. Jakaś taka atmosfera bajkowa. Chodźmy więc się zapomnieć.
666
Miałam wizję. Przespałam dwa lata. Urwany film. Który więc mamy rok? Jeżeli 2011, to znaczy, że bardzo ze mną źle. Jeżeli 2009, to znaczy, że potrafię przewidywać przyszłość.
I sen też miałam.
Śniło mi się odpływanie od rzeczywistości. Stan krytyczny. Każda sekunda na wagę złota. Odratowano mnie kocem takim żółtym i trzaskiem nastawianego kręgosłupa. Dobrze jest. Zima, a tu zielono i niebiesko. Jakaś taka atmosfera bajkowa. Chodźmy więc się zapomnieć.
19 sty 2009
Yellow monday
Dzisiaj podobno najsmutniejszy dzień w roku.
"19 stycznia to najbardziej nieszczęśliwy dzień w roku. Według psychologów mamy mieć dzisiaj wszystkiego dosyć - będziemy ubolewać na brak pieniędzy, dotykające nas choroby oraz całe zło tego świata.
Psychologowie mówią, że „blue monday” (dosł. smutny, przygnębiający poniedziałek) wyznacza taki dzień w roku, gdy kumulują się wszystkie niekorzystne zdarzenia: niskie nasłonecznienie, świadomość niedotrzymania postanowień noworocznych, a także czas, który upłynął od Bożego Narodzenia, gdy kończą się terminy płatności pożyczek związanych z zakupami świątecznymi".
A ja, jako że zawsze należałam do tych dziwaków i ludzi "innych", obwieszczam, że dzisiaj właśnie słońce zaświeciło jak nigdy. Moje doły poszły w kąt i uśmiałam się i śpiewam.
Swoją drogą - mam teorię. Bo nastrój jest jak gospodarka kapitalistyczna. Hossa, bessa, i tak w kółko. Musi być gorzej, żeby mogło być lepiej. I ten. Musi spaść się na dno, podobno. Ja już tam byłam. I leżąc między dwoma samochodami ciężko było mi wstać. Potem tylko wielka czarna dziura. Apogeum.
Moja winda jedzie do góry od dzisiaj. Na piętro numer 13 poproszę.
Więc powinnam się uczyć. Hmm. No tak, sesja. Już, już, moment. Najpierw tylko wymyślę satysfakcjonującą mnie i innych odpowiedź na jedno z najgłupszych i najmniej lubianych pytań. Bo jak tu odpowiedzieć coś mądrego/inteligentnego/ciekawego/cokolwiek na pytanie: co słychać? Często ostatnio ludzie pytają mnie, co słychać. Dzisiaj 3 razy, wczoraj 3 razy, w sobotę co najmniej 4 razy. Bo co u mnie słychać? Przecież nie odpowiemy jednym zdaniem, co się stało w ciągu minionego dnia, tygodnia czy miesiąca. Zresztą pytający wcale nie oczekuje odpowiedzi. Pytamy z grzeczności czy czegoś tam. Więc mówimy, że w porządku, że fajnie, że ten. Ale co to za odpowiedź? (O ja, naprawdę odwlekam naukę jak tylko mogę).
- Chyba komplikujesz sobie życie rozmyślając o takich bzdurach.
- Ale to przecież poważny problem!
- Co słychać?
- No. W porządku, mam sesję i pękło mi kolano.
- I okej. Odpowiedź gotowa.
- Nie, nie, zbyt negatywne myśli sprowadza.
- No więc?
Jak tylko uporam się z tym problemem, będę do upadłego słuchać nowego singla U2.
A potem się pouczymy. I pójdziemy z rozpieprzonym kolankiem do pana doktora.
"19 stycznia to najbardziej nieszczęśliwy dzień w roku. Według psychologów mamy mieć dzisiaj wszystkiego dosyć - będziemy ubolewać na brak pieniędzy, dotykające nas choroby oraz całe zło tego świata.
Psychologowie mówią, że „blue monday” (dosł. smutny, przygnębiający poniedziałek) wyznacza taki dzień w roku, gdy kumulują się wszystkie niekorzystne zdarzenia: niskie nasłonecznienie, świadomość niedotrzymania postanowień noworocznych, a także czas, który upłynął od Bożego Narodzenia, gdy kończą się terminy płatności pożyczek związanych z zakupami świątecznymi".
A ja, jako że zawsze należałam do tych dziwaków i ludzi "innych", obwieszczam, że dzisiaj właśnie słońce zaświeciło jak nigdy. Moje doły poszły w kąt i uśmiałam się i śpiewam.
Swoją drogą - mam teorię. Bo nastrój jest jak gospodarka kapitalistyczna. Hossa, bessa, i tak w kółko. Musi być gorzej, żeby mogło być lepiej. I ten. Musi spaść się na dno, podobno. Ja już tam byłam. I leżąc między dwoma samochodami ciężko było mi wstać. Potem tylko wielka czarna dziura. Apogeum.
Moja winda jedzie do góry od dzisiaj. Na piętro numer 13 poproszę.
Więc powinnam się uczyć. Hmm. No tak, sesja. Już, już, moment. Najpierw tylko wymyślę satysfakcjonującą mnie i innych odpowiedź na jedno z najgłupszych i najmniej lubianych pytań. Bo jak tu odpowiedzieć coś mądrego/inteligentnego/ciekawego/cokolwiek na pytanie: co słychać? Często ostatnio ludzie pytają mnie, co słychać. Dzisiaj 3 razy, wczoraj 3 razy, w sobotę co najmniej 4 razy. Bo co u mnie słychać? Przecież nie odpowiemy jednym zdaniem, co się stało w ciągu minionego dnia, tygodnia czy miesiąca. Zresztą pytający wcale nie oczekuje odpowiedzi. Pytamy z grzeczności czy czegoś tam. Więc mówimy, że w porządku, że fajnie, że ten. Ale co to za odpowiedź? (O ja, naprawdę odwlekam naukę jak tylko mogę).
- Chyba komplikujesz sobie życie rozmyślając o takich bzdurach.
- Ale to przecież poważny problem!
- Co słychać?
- No. W porządku, mam sesję i pękło mi kolano.
- I okej. Odpowiedź gotowa.
- Nie, nie, zbyt negatywne myśli sprowadza.
- No więc?
Jak tylko uporam się z tym problemem, będę do upadłego słuchać nowego singla U2.
A potem się pouczymy. I pójdziemy z rozpieprzonym kolankiem do pana doktora.
17 sty 2009
Genialnie
Zainspirowana Janem Federowiczem stwierdzam, że jestem genialna. Genialna w swoich niedorzecznych niedorzecznościach. Przecież żaden mądry człowiek, nawet najmądrzejszy, nie jest w stanie przewidzieć swoim ograniczonym umysłem, co wymyśli moja głupota.
Niby nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca. Ale zaczyna się robić wesoło. Jeszcze trochę i będzie wiosna.
15 sty 2009
A ty jak się czujesz?
Lenistwo ogarnęło mnie totalnie. Z każdej możliwej strony osacza i nie pozwala wyjść. A ja nawet nie próbuję z tym skończyć, pożegnać się raz na zawsze. Uzależniam się od niektórych takich rzeczy i (co gorsza) od niektórych takich ludzi. Z niektórymi takimi boję się rozmawiać. Zwłaszcza przy świadkach. Bez świadków tym bardziej. I biegnę ku nieuchronnym zmianom. Bo dzisiaj w telewizji mówili prawdę. Dowiedziałam się, że jestem z tych, co to biegną po życiu i co to zmian potrzebują. W przeciwnym razie uduszą się sami w sobie. Niespokojnie więc zastanawiam się nad zaległościami, zapisuję też pomysły na lepsze życie. Konsekwentnie spadam na samo dno drabiny energetycznej. Nie chce mi się dzwonić, gadać, nic. Ktoś mnie o coś poprosił, tak. Minimalnym wysiłkiem załatwiłam, co trzeba i umyłam ręce. A tu okazuje się, że to nie tak, że trzeba wszystkiego dopilnować i jeszcze potracić całkiem sporo czasu. Prawdopodobnie więc jak zwykle wymigam się i zepchnę winę na siły wyższe. Tak, chamem jestem, egoistką, w dodatku infantylną. Dobrze mi z tym.
Czasami rozmyślam tak sobie o tym i owym. O tym częściej, o owym co trzeci dzień. Niech tańczy na niebie, proszę państwa.
Są przecież wciąż miejsca nieznane. Są przecież chwile, dla których podobno się żyje.
Jak tak sobie rozmyślam, to zapominam o rzeczywistości nieco. Dzisiaj, wczoraj i przedwczoraj z tego myślenia kilka razy pomyliły mi się kierunki, drogi i autobusy.
Bo myślenie jest złe. W nadmiarze może zaszkodzić bardzo poważnie. Im więcej myślę, tym wszystko wydaje się być trudniejsze i bardziej odległe. Zapominam się też ostatnio. Częściej. A drepcząc po ulicach modlę się, żeby pewnych ludzi nie spotkać. Błąkam się tak od bloku do bloku, od kamienicy do kamienicy, od mostu do mostu. Błądzę i gubię przeszłość. I wcale nie idę na przód. Po prostu jakoś tak przeskakuję do świata równoległego. A tam wilki i źli ludzie. Źli, dorośli, bardzo źli, bardzo dorośli. Odpowiedzialni. Nie tacy, jak wszyscy. Nie znam zbyt wielu dorosłych. Przecież myśląc nawet o kolegach czterdziestolatkach nie mogę powiedzieć, że są dorośli. A tutaj proszę - prawdziwi dorośli ludzie. I ja rzucana od czasu do czasu na pożarcie.
Mimo wszystko nie da się ukryć, że towarzyszy mi w tej prześmiewczej z innego punktu widzenia przygodzie nieodparta sympatia skierowana w stronę niewinnych czy też nieświadomych osób. Bo mimo całego zła i bólu istnienia, i mimo ciężkich poranków, niepoukładanych planów, mimo poczucia straconego czasu, mimo wielkich braków, mimo ironii i prześmiewców, mimo nieuchronnie zbliżającego się końca świata - lubię niektórych, lubię. Wciąż.
A moje ulubione pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi. Czyli że ja też wracam do starych nawyków? Naprawdę?
Kto ma siłę - jego czas.
Zostaję tutaj, mam jeszcze parę miesięcy na zrobienie czegoś ze sobą. Pora rozpocząć terapię odwykową. Ciężki będzie to czas. Odcinam się więc od tych niektórych, może i od dorosłych. Może nie. Cholera. Gdzie się nie obejrzę!
Nie, tak być nie może. Staczam się, nieróbstwo jest wszędzie.
Mobilizacja, licencjat w trzy godziny.
A potem idę się napić.
Oj tak - po Pogodnie od razu robi się lepiej. Bo ja to wypocę. Wiosną będzie lepiej.
Czasami rozmyślam tak sobie o tym i owym. O tym częściej, o owym co trzeci dzień. Niech tańczy na niebie, proszę państwa.
Są przecież wciąż miejsca nieznane. Są przecież chwile, dla których podobno się żyje.
Jak tak sobie rozmyślam, to zapominam o rzeczywistości nieco. Dzisiaj, wczoraj i przedwczoraj z tego myślenia kilka razy pomyliły mi się kierunki, drogi i autobusy.
Bo myślenie jest złe. W nadmiarze może zaszkodzić bardzo poważnie. Im więcej myślę, tym wszystko wydaje się być trudniejsze i bardziej odległe. Zapominam się też ostatnio. Częściej. A drepcząc po ulicach modlę się, żeby pewnych ludzi nie spotkać. Błąkam się tak od bloku do bloku, od kamienicy do kamienicy, od mostu do mostu. Błądzę i gubię przeszłość. I wcale nie idę na przód. Po prostu jakoś tak przeskakuję do świata równoległego. A tam wilki i źli ludzie. Źli, dorośli, bardzo źli, bardzo dorośli. Odpowiedzialni. Nie tacy, jak wszyscy. Nie znam zbyt wielu dorosłych. Przecież myśląc nawet o kolegach czterdziestolatkach nie mogę powiedzieć, że są dorośli. A tutaj proszę - prawdziwi dorośli ludzie. I ja rzucana od czasu do czasu na pożarcie.
Mimo wszystko nie da się ukryć, że towarzyszy mi w tej prześmiewczej z innego punktu widzenia przygodzie nieodparta sympatia skierowana w stronę niewinnych czy też nieświadomych osób. Bo mimo całego zła i bólu istnienia, i mimo ciężkich poranków, niepoukładanych planów, mimo poczucia straconego czasu, mimo wielkich braków, mimo ironii i prześmiewców, mimo nieuchronnie zbliżającego się końca świata - lubię niektórych, lubię. Wciąż.
A moje ulubione pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi. Czyli że ja też wracam do starych nawyków? Naprawdę?
Kto ma siłę - jego czas.
Zostaję tutaj, mam jeszcze parę miesięcy na zrobienie czegoś ze sobą. Pora rozpocząć terapię odwykową. Ciężki będzie to czas. Odcinam się więc od tych niektórych, może i od dorosłych. Może nie. Cholera. Gdzie się nie obejrzę!
Nie, tak być nie może. Staczam się, nieróbstwo jest wszędzie.
Mobilizacja, licencjat w trzy godziny.
A potem idę się napić.
Oj tak - po Pogodnie od razu robi się lepiej. Bo ja to wypocę. Wiosną będzie lepiej.
8 sty 2009
Kątem oka. Zimno.
I mam swoją zimę. Wykrakałam. A teraz nawet paznokcie mi zamarzają. Idźże, cholero, skąd żeś przyszła.
Jednak mimo wszystko - mimo mrozów, mimo opóźnień, mimo pęknięć szyn i mimo awantur - wróciłam. Zjadam groszek zielony mrożony po podgrzaniu. Wierzę, że jest pełen witaminy b2. Wyplułam już całe oskrzela i jedno płuco. Jutro wizyta u znachora. Balcerowicz też przyjeżdża.
Rok zaczął się pechem za pechem. Pech ze mną w dalszym ciągu łazi. Ot co.
No 1 - Wtorek. Nagromadzenie złości i frustracji w połączeniu z PKP nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Moje nerwy plus odwołane spotkanie, na które wlekłam się specjalnie całe 200 kilometrów. I te inne atrakcje wtorkowej podróży. Bezcenne.
No 2 - Środa. O ja głupia poszłam na seminarium. O ja głupia poszłam dyskutować o rzeczach od świata całkowicie oderwanych. O czym można pomyśleć w cztery sekundy? Czy po odcięciu głowy da radę wytknąć język i zrobić zeza? Co Dalajlama myśli o fizyce kwantowej? I skąd wziął się ten pingwin?
A znasz tę piosenkę? O człowieku, który kiedyś gdzieś tam zobaczył jakąś dziewczynę, po czym postanowił, że będzie czekał w tym właśnie miejscu, dopóki nie zobaczy jej znowu? No właśnie - tego dnia, kiedy o ja głupia poszłam na seminarium i o ja głupia dyskutowałam.. To był ten dzień, którym ten facet poszedł na chwilę po kawę. I dziewczyna przeszła.
Przekleństwom nie było i nie ma końca.
No 3 - Czwartek. Byliście kiedyś na końcu Torunia? Na pieszo? A widzicie, ja tak. Minus dziesięć, zero cywilizacji, a ja uparcie brnę i poszukuję końca albo chociaż początku ulicy Mazowieckiej.
Odprawili mnie z kwitkiem. Wróć bejbe ze swoją teczką, bez tego nie mamy nic na Ciebie.
Po czym dostałam pracę, której już nie lubię.
I nawet nie złamałam nogi na nartach.
Kątem oka z kanciapy czy na kanciapę. Oszalałam, owszem. Wraz z początkiem roku uznałam, że pora przyznać się choćby przed sobą, że zwariowałam. Sprawa pierwsza, no dobra, można wytłumaczyć. Nie narzekam, nie płaczę, moja decyzja, w miarę świadoma. Reszta przyszła z czasem. Okej. Ale wędrówka przez pół miasta w środku zimy? W chorobie z gorączką i zapaleniami? Nie znając celu? Nie mając mapy? Kątem kurwa oka.
Infantylna - długo nieużywane słowo, jakże adekwatne do moich ostatnich poczynań.
Jednak mimo wszystko - mimo mrozów, mimo opóźnień, mimo pęknięć szyn i mimo awantur - wróciłam. Zjadam groszek zielony mrożony po podgrzaniu. Wierzę, że jest pełen witaminy b2. Wyplułam już całe oskrzela i jedno płuco. Jutro wizyta u znachora. Balcerowicz też przyjeżdża.
Rok zaczął się pechem za pechem. Pech ze mną w dalszym ciągu łazi. Ot co.
No 1 - Wtorek. Nagromadzenie złości i frustracji w połączeniu z PKP nigdy nikomu nie wyszło na dobre. Moje nerwy plus odwołane spotkanie, na które wlekłam się specjalnie całe 200 kilometrów. I te inne atrakcje wtorkowej podróży. Bezcenne.
No 2 - Środa. O ja głupia poszłam na seminarium. O ja głupia poszłam dyskutować o rzeczach od świata całkowicie oderwanych. O czym można pomyśleć w cztery sekundy? Czy po odcięciu głowy da radę wytknąć język i zrobić zeza? Co Dalajlama myśli o fizyce kwantowej? I skąd wziął się ten pingwin?
A znasz tę piosenkę? O człowieku, który kiedyś gdzieś tam zobaczył jakąś dziewczynę, po czym postanowił, że będzie czekał w tym właśnie miejscu, dopóki nie zobaczy jej znowu? No właśnie - tego dnia, kiedy o ja głupia poszłam na seminarium i o ja głupia dyskutowałam.. To był ten dzień, którym ten facet poszedł na chwilę po kawę. I dziewczyna przeszła.
Przekleństwom nie było i nie ma końca.
No 3 - Czwartek. Byliście kiedyś na końcu Torunia? Na pieszo? A widzicie, ja tak. Minus dziesięć, zero cywilizacji, a ja uparcie brnę i poszukuję końca albo chociaż początku ulicy Mazowieckiej.
Odprawili mnie z kwitkiem. Wróć bejbe ze swoją teczką, bez tego nie mamy nic na Ciebie.
Po czym dostałam pracę, której już nie lubię.
I nawet nie złamałam nogi na nartach.
Kątem oka z kanciapy czy na kanciapę. Oszalałam, owszem. Wraz z początkiem roku uznałam, że pora przyznać się choćby przed sobą, że zwariowałam. Sprawa pierwsza, no dobra, można wytłumaczyć. Nie narzekam, nie płaczę, moja decyzja, w miarę świadoma. Reszta przyszła z czasem. Okej. Ale wędrówka przez pół miasta w środku zimy? W chorobie z gorączką i zapaleniami? Nie znając celu? Nie mając mapy? Kątem kurwa oka.
Infantylna - długo nieużywane słowo, jakże adekwatne do moich ostatnich poczynań.
4 sty 2009
The colors of a rainbow
"Czyż nie rozumiesz tych wymiarów, w których kontemplacja zwiędłej trawki na stokach Gubałówki zastąpi ci auto na Riwierze?"
Nic więcej nie potrzeba.
Przecież życie czasem się zdarza.
Nic więcej nie potrzeba.
Przecież życie czasem się zdarza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)