21 paź 2009


Boston 2001


Amsterdam 2009, 20 lipca.

nie mogę się uwolnić od tych dwóch, no nie mogę. sometimes i feel like i dont know, ultraviolet hanging over my bed. Sometimes I feel like I don't know, sometimes I feel like checkin' out. I want to get it wrong. Can't always be strong. Feel like trash, you make me feel clean. I'm in the black, can't see or be seen.
There is a silence that comes to a house where no one can sleep.
Zresztą caly Ultraviolet jest poezją. Siedzi to i Gone też. Niczym wirus, nieżyt nosa i te inne potwory, które atakują mój uklad odpornosciowy.
IMNOTCOMINGDOWN. I get to feel so guilty, got so much for so little. Then I find that feeling just won't go away. Holding on to every little thing so tightly till there's nothing left for me anyway.
I wanted to get somewhere so badly I had to loose myself along the way. I change a name but that's okay... it's necessary. And what I leave behind I don't miss anyway.
Cos I'm already gone. Felt that way all along. Closer to you every day, didn't want it that much anyway.
I am taking steps that make me feel dizzy then I get to like the way it feels. And what I thought was freedom is just greed. Goodbye. And it's emotional. Goodnight. I'll be up with the sun. IMNOTCOMINGDOWN.

Hmm... Czy wódka jest w stanie zabić chorobę?

Co tu począć?

Nie. Nie idź!


W sumie.. Bo i po co mialabym tam isc? Zima jest, ciemno jest, jutro zajęcia. No i trzeba zabrać dynie.. Wódka poczeka. Zresztą nie lubię wódki. Nie lubię.

Ale mnie kosci bolą. I glowa. I wszystko w srodku. Gardlo. Krtań. Oskrzela. I lewa ręka, w której pojawila się dziura. Jakos tak nóż się wbil. Sam. Nie ma wychodzenia, siedź i się ucz.

Normalnie nie poszlabym. Normalny czlowiek siedzialby w domu. Tak. Phi, normalność jest linoskoczkiem nad otchłanią anormalności, jak powiedzial slynny pan. O nie, zaczynam filozofować. Koniec.

19 paź 2009

czuję, że ruszam. ruszam razem z nowym rokiem akademickim. ruszam z wolna z kopyta kulig rwie. na przód. jednak idę. nowe pomysly na siebie. chcę w sam srodek buszu. chcę na pustynię. chcę pod te akacje i do tych glinianek. i do tych wieżowców i tych slamsów. do kontrastu. mdleć z glodu i przejedzenia. umierać z gorąca i zimna. tonąć w slońcu i spalać się w oceanie. szukać chwili.
dotknąć sloniątka w Tanzanii, zbudować chatę w Kenii, zrobić zastrzyk w Etiopii, znaleźć zloże ropy w Nigerii. lapać stopa w Arizonie. zagrać w reklamówce platków sniadaniowych w Los Angeles. wziąć slub w Las Vegas z kims, kogo następnego dnia nie będę pamiętala. dać się postrzelić w Nowym Jorku. uratować kota przez tornatem w Nowym Orleanie. napić się wódki w pociągu relacji Moskwa-Pietuszki. obudzić się nad Bajkalem. zlowić rybę na Alasce. wpasć w szpony Trójkąta Bermudzkiego. przejechać kangura. a potem usiąsć w Fez i zaspiewać. lights flash past like memories. a speeding head, a speading heart, i'm being born, a bleeding start. head first, then foot. or?

dygresja. nie lubię tego glupiego powiedzenia, że cudze chwalicie, swojego nie znacie. znam swoje i swojego nie chwalę i chuj patriotom do tego. koniec dygresji.

jest tyle miejsc, których nigdy nie zobaczę. tylu ludzi, których nigdy nie spotkam. tyle rzeczy, których nie zapamiętam.

i tyle miejsc, które na mnie czekają. tylu ludzi, których jeszcze poznam. tyle rzeczy, których nigdy nie zapomnę.

koniec zamartwień i użaleń. it's hard to stay mad when there's so much beauty in the world.

15 paź 2009

jebie tu fermentacją chmielu i cebulą. październikowy syf.
deszcz wali wali i zawierucha puka i zimno mi w tym miesiącu w tym kraju. ogranęlo się co się ogarnąć mialo i jedziemy z koksem. jeszcze tylko parę przemysleń. nie pozwalam sobie na frywolosc. zarabiam na mysleniu i poznawaniu nowych ludzi. jak radzi Paul jakis tam - kradnę. kradnę, jakie to urocze, jak znalezienie poziomki. tylko czym się różni znalezienie poziomki od znalezienia trufla. szukaczem? natura ludzka i swińska niewiele się od siebie różnią. swinia mniej spieprzy. innych różnic nie widzę.

irytacje imitacje, nihil novi, 00.39, nie będzie z tego niczego dobrego. schnie mi oko. i ani kszty rozumu. gatunek ludzki przeidiotyczny jest, nie mam sily bić się z pseudonormalnoscią. wscieka mnie ulica i wszystko, laduje magazynek i strzelam bang bang jak z procy. oh i am so clever i am so clever i am so clever so clever. ego mnie przeroslo. teraz cos musi się nie udac. musi. bo nie zdzierżę.
nie smakuje mi piwo. chyba minęly te lata, kiedy lubi się smak piwa. alkohol w ogóle fuj się stal. wcale nie dlatego, ze musial czy powiedzial ktos czy nakazal. zdejmuję okladkę i zaczynam czytac, lubię czytać. piwo i te inne toksyny. brudzi to krew i psuje srodek. i znudzilo mi się. jak wszystko. jak studia, jak miasto, jak ludzie, jak obcokrajowcy. pora na kolejne czary mary. a potem herbata.

13 paź 2009

Karma uniwersytecka

Obudził mnie Michael o 7 rano. Nie ma mowy, nigdzie nie idę. To jest jeden z tych dni, w których nie ruszysz dupy z łóżka przed ósmą. Wymyśliłam, że spóźnię się i wejdę w przerwie. Oczywiście zasnęłam na amen i z zacnych planów nici.
Na następny wykład trzeba było wstać. I wstałam, a jakże! Nie moja wina, że autobus za szybko przyjechał. W trosce o dobre samopoczucie prowadzącego zajęcia postanowiłam, że nie będę mu przeszkadzać w środku wykładu. Ale żeby owocnie spożytkować czas, przekroczyłam próg biblioteki, a co.
A tam runął na mnie deszcz sprzed tygodnia. Dziwne to zaprawdę, kiedy między regałami bibliotecznymi wpadasz na zmorę poznaną w środku nocy kilka dni wcześniej. A pomyśleć, że wszystkiego można by uniknąć, gdyby autobus numer osiemnaście nie robił numerów i przyjeżdżał w zgodzie z moim zegarkiem. I co, i niech nikt się nie dziwi, że więcej w bibliotece mnie nie zobaczy.


Tęskni mi się za Cambridge. „Dobre stare Cambridge! Można je lubić lub nie, lecz trudno zignorować. Samo się prosi o uwagę. Kiedy już wbije w człowieka pazurki, nie puszcza”.

10 paź 2009

This is Major Tom to Ground Control

strasznie mi jakoś. poczucie ogólnej beznadziei przytłacza mnie. jak wczorajszy przegrany mecz. na który zresztą się spóźniłam. jak powrót do domu o czwartej nad ranem. jak ludzie tańczący na barze. jak rozmowy o życiu, o przyszłości, o emigracji. o Australii i Anglii, o Londynie, Paryżu i Toruniu. przytłaczają mnie siniaki na łokciach, dziury w butach i nieznane numery telefonów. przytłaczają mnie wieczorne wyjścia na miasto.

koniec z tym.

słucham, David Bowie in my head. The National, Slow Show. In my head. Space Oddity idealnie pasuje, idealnie. bo dzisiaj to wcale nie mówi o heroinie. nie dzisiaj.




This is Ground Control
to Major Tom
You've really made the grade
And the papers want to know whose shirts you wear
Now it's time to leave the capsule
if you dare

This is Major Tom to Ground Control
I'm stepping through the door
And I'm floating
in a most peculiar way
And the stars look very different today

For here
Am I sitting in a tin can
Far above the world
Planet Earth is blue
And there's nothing I can do

Though I'm past
one hundred thousand miles
I'm feeling very still
And I think my spaceship knows which way to go

mucha mi tu lata. w zeszłym roku o tej porze miałam 21 lat i chciałam wyjechać do Wrocławia. ciekawe, co będzie za rok.

nie wiem nie wiem nie wiem, nie wiem, czego chcę, kogo lubię, kogo nie. nie wiem, co będzie jutro i zaczyna mnie to wkurwiać.

help me if you can.




tylko ten Obama mnie śmieszy. mój kolega stwierdził, że pan prezydent USA, zwierzchnik sił zbrojnych kraju prowadzącego obecnie dwie wojny, dostał Nobla, „because he can”. i to wszystko w tej kwestii.

idę gdzieś tam, może Chełmińską i Grunwaldzką i tym śmiesznym boiskiem rydzykowym przejdę się do biblioteki.

tylko po co?
tam się miło myśli, całkiem miło. przydałby mi się pies.

5 paź 2009

October
and the trees are stripped bare
of all they wear
what do I care?

October
and Kingdoms rise
and Kingdoms fall
but you go on...

and on
and on
and on
and on
and on




mam za ciężkie buty. chyba nie dam rady się ruszyć. gdzież jest mój entuzjazm. wystarczy przecież wskoczyć i poplynąć z prądem. ale przywiązalam się jakos do moich zabloconych kaloszy. dlatego chcąc nie chcąc (lub też niemniej jednak, jak mówi prof. Miodek) - nie potrafię zrobić kroku na przód.
jestem na etapie nienawidzenia. wszystkiego i wszystkich. tego rozpierdolu wokól siebie. chaosu kompletnego. totalnego niezdecydowania. tego znudzenia miejscem, którego jednak nie potrafię zostawić. tych ludzi, którzy wpierdalają się w nie swoje sprawy; i tych, którzy opowiadają mi o swoich wakacjach, które gówno mnie obchodzą. tych pierwszoroczniaków w autobusach, którzy martwią się, czy przebrną przez pierwszą sesję. autobusów też nienawidzę. nienawidzę też spotkań przypadkowych i niezręcznych sytuacji. kiedy nie wiesz, co powiedzieć i udajesz, że nie slyszysz. przerasta mnie ta stagnacja. tyle rzeczy można zrobic. ale ja nie potrafię pójsć na przód. i spiewam sobie stuck in a moment i wiem, że nigdy nie będę miala dosyc tego, czego teraz nie potrzebuję. nie trzeba rozumieć, sama nie wiem, o co chodzi. ja po prostu spię. wegetuję. mam wrażenie, że już nie skaczę, jak kiedys, tylko spadam, spadam na sam dól. wiem, to minie. jak już glowa odbije się od dna, to minie. może więc minie za rok. może za miesiąc. może jutro. przecież nie znam siebie na tyle, żeby powiedzieć, czy jutro kawa będzie mi smakowala.





lubię. cos tam lubię.

3 paź 2009

Back

Sama w to nie wierzę, ale wróciłam. Nie wierzę, ale nic się nie zmieniło.


Jeszcze kilka dni temu błądziłam po Londynie. Po Hull. Po moim Cambridge. W Kambridżu to się żyje wolniej. A czas płynie o tyle szybciej. Ci wszyscy piękni szczęśliwi ludzie, wegetujący w tak osobliwy sposób.
I do końca życia zapamiętam Walk On w Cardiff, i do końca życia zapamiętam minę mojego zmęczonego Kevina, który jest hetero. I London, który uwielbiam. I ludzie. Ludzie.

Cóż, było, minęło, do zobaczenia za dziewięć miesięcy.

Bo teraz jestem tu, ludzi tłum i znowu myśli dziwne. Spotkałam się wczoraj z potworem. Znęcającym się, ironizującym, wszechwiedzącym. Ja naprawdę nie mogę być normalna. Kurwa. Po co po co, głupku mały. Koniec Świata, racja. Wracam w to samo miejsce, do tych samych ludzi, z tymi samymi problemami we łbie i wszędzie.

Właściwie to miło spotkać się po trzech miesiącach. Właściwie.

Wiesz co, w te wakacje dotarło do mnie jedno – caelo mutato animus non mutatur.


Jo tam, idę się szukać na youtubie.