15 mar 2010

hey bitch

było inaczej, niż być miało.
za dużo alkoholu i papierosów. za mało snu.
głośniki na full i jazda. pytania nie z tej ziemi. ludzie nie z tego miasta. ja nie ja czy ja? bo tam zawsze jest tak, że masz jedno piwo, a nocy dziwnym trafem nie pamiętasz. przelewa się, wylewa się, rozpala się, pada się. ględzi się próbując wydobyć słowa, ażeby myśleli, że kontaktujesz. chociaż to nieważne, bo wszyscy wyglądają tak samo. niektórzy muszą wstać wcześniej niż inni. z setnej strony jest to fajne, bo po takiej dawce procentów śpisz dwie godziny i nadal jesteś w stanie wskazującym, a więc masz czas na zapobieżenie kacowi. och te dawki energii w małych buteleczkach. bez was nie potrafiłabym przeżyć tych trzech dni.
ja to się już wkręciłam. przypomniało mi się, jak niesamowici mogą być ludzie. bo jest różnica jednak cholera. jak to dobrze, że wróciła fascynacja. i że przez to wszystko zapomniałam, o co chodziło czy może bardziej o co nie chodziło.

i damy radę. oni myślą, że jestem fajna. chyba potrafię podtrzymać te pozory przez najbliższe kilka tygodni.

5 mar 2010

czas, zupa i Bowie

nie mam tego plecaka, do którego mogłabym na parę tygodni zapakować wszystkie te myśli, które gdzieś wokół krążyły lub nadal krążą. czasu zdecydowanie brak brak brak. rozjeżdża się jak może, ale to wciąż za mało, potrzebuję więcej.

zajmuje mnie życie, cele i te inne. nie ma czasu na jedzenie, na picie, na odbieranie telefonów od znajomych, na czytanie, na rozmyślanie, na dziękowanie, na przepraszanie, na żegnanie, na witanie, na piwo, na odpisywanie na maile, na muzykę. bo zajmuje mnie wszystko to, co chcę, żeby mnie zajmowało. zabieganie odwraca uwagę od całej reszty, której już nie potrzebuję i której już nie chcę. reszta jest niepotrzebnością, przy której łatwo popaść w subdepresję.

wrócę do czegoś. stał się fakt po fakcie wcześniejszym, który w moim mniemaniu zmienił moją percepcję. w zasadzie fakt, który zmienił percepcję, nie był faktem, a jedynie zmianą stanu umysłowego z pozytywnego na negatywny. zmiana wywołana odwykiem jednakże po fakcie późniejszym, który był już faktem definitywnym i nie pierwszym. pojawia się pytanie - co ja mam myśleć o zachowaniach ludzkich. bo to tak jakby mózg mój niczym garnek z zupą gotową był, a tu nagle podchodzi czarodziej, wsypuje kilo soli i miesza chochlą. i to się pierze. i już nie ma zupy. jest świństwo. bałagan i chaos i się nie najesz spokojnie. trzeba ugotować od nowa. po co mieszać komuś w zupie, kiedy wiesz, że wsypując do niej kilo soli rozpieprzysz wszystko.

zupa skojarzyła mi się z davidem bowie. jazda na davida trwa mimo brak czasu. och tak. w głowie nut wiele w przerwach między jednym a drugim. śpiewam sobie pod nosem where's morning in my life?, where's the sense in staying right?, who said time is on my side?, I got ears and eyes and nothing in my life. nucę profilaktycznie i dla rozrywki własnej. bo te słowa nie mają dla mnie teraz większego znaczenia. a te kilka minut poniżej to dobry teledysk i dobre wszystko. poza tym urodziłam się w czwartek. właściwie to w piątek, bo było już po północy. whatever. właśnie, zabawne urodziny. tyle niepotrzebnych elementów tła złożyło mi życzenia. ilości takiej nie było chyba jeszcze nigdy. i tak nic z tego.



to z lustrem. czasami się zastanawiam, co jest prawdziwe. ja tutaj czy tamto, co jest po drugiej stronie. wszystko jest względne. czas również. może uda mi się jeszcze trochę wydłużyć dobę.

wcale nie narzekam. lubię nie mieć czasu. bez tego nie daję rady.

pora na jak najbardziej zasłużone pięć godzin snu.

25 lut 2010

zooming out

wszędzie mi się wdzierają przez każdy otwór mojego biednego mózgu myśli o bezwzględnym braku czasu. nie mam czasu nawet na własne urodziny. jakby zresztą było co świętować. nie ma czasu na sklep. na zajęcia. na piwo. co się użalać. brać się w garść. do roboty więc. najgorsze przed nami.


się staram zabić nerwy. piję melisę hektolitrami. jem zielone. słucham muzyki niegwałtownej.



tekst tego tego będzie kiedyś obowiązkowy do wyrecytowania w szkołach. na pamięć i dwa. mickiewicz siada. czy te inne pseudo pisarze. wszyscy siadają. sobie zobacz. a ja idę się brać w garść.

zapraszam na dni kariery i akademię umiejętności btw, 2-4 marca. see you there.

17 lut 2010

wracając na moją stronę

4 nad ranem i to ja znów nie śpię. fioletowo bez księżyca git hit na sto dwa i milion złotych w lotka na chybił trafił. uff. nawet nawet chowamy gówno za sobą. idę tym chodnikiem za obcym, obok ktoś gada, za mną idą, idę za nimi. gmatwanina jak dwa lata temu w krzakach na Rapaka. tłoczno we właściwym miejscu.


odejść raz dwa. och bo właśnie zapomnieliśmy o dziecinadach. wróćmy do dziecinad. na resztę przyjdzie czas. wydorośleliście mnie. a jeśli zwątpię, powrotów nie będzie. tyci czort przestawia składnię w slalomy. gubię krok bo wracam bo chcę i wątpię bo muszę bo nie ma nic pewnego, a wtedy i tylko wtedy powrotów nie będzie a co z tego - to ponieważ przecież powrotów nie ma i nie może być bo ja i kosmos nie chcemy. jednak raz po raz warto jest szaleć i się spalać bez żalu. chodźcie z powrotem, zaprowadzę was. późno w noc, tam wszędzie w dobre miejsca, pamiętam drogę.


oj tam dobrze, chcemy cudów, ale chcemy też spać. to znaczy oni chcą spać, to ja też się położę, bo potem krasnale powskakują i dla mnie miejsca zabraknie. oj więc zasypiam z tym słowem, co to ostatnio za mną się pałęta. a na imię mu Nietypowość.

14 lut 2010

tyle życia do przebrania

się stałam nikim staczając się idąc w tę stronę co wszyscy. kiedyś byłam inna i determinacja była inna. chyba nawet był cel stojący mocno ponad celami czy bezcelami obecnymi. pnę się w górę po drabinie kapitalistycznej myśląc o pracy i normalności. żeby mieszkać i dążyć dokądś. kiedyś używałam innych słów. zmieniło się wszystko i już nawet nie wiem, kim jestem i po co jestem. stałam się normalna.
nie ma już nic ważnego, nie ma zasad i wartości. nie ma muzyki. nie ma już rozmyślań. nie ma wizji. nie ma nawet niepokoju ani czegoś, co można nazwać żalem. nie ma opcji. jest tylko ta pokojowa koegzystencja i stany pseudodepresyjne. jest tło i jest bezcelowe mijanie czasu. a przecież nie o to chodziło. nie chodziło o plany. nie chodziło o nic.
kiedyś się rozmawiało. nie ma rozmów teraz. są pierdoły. dekadenckie monologi egocentryków. gadasz, a ja słucham, choć mnie nie obchodzi. nic mnie nie obchodzi. tylko bliżej nieokreślony cel egzystencji. jak w ostatnim filmie Jarmuscha, o którym napiszę za jakiś wolny czas, bo zrobił mi kuku.

brakuje szczerości też. kiedyś była. teraz znikła. nie tylko u mnie. dwudziestoparolatkowie nie wiedzą, co to jest szczerość. bo i po co. szczerość zaskakuje i trzeba na nią zareagować. szczerych znam raz dwa może trzy. więcej nie ma. trójka maksymalnie. i wszystkich spośród trójki poznałam przed ukończeniem lat osiemnastu.

środek nocy i skupienia, a tu jakieś telefony szalone, że czy jesteś i chodź, bo inaczej przyjdę do ciebie. co za ludzie. kultury i wyczucia brak. ale są mili, to trzeba przyznać. i nadrobić pewne rzeczy.

nie jest zimno mi. z góry pluć, gumę żuć i oszukiwać strażników miejskich. ach niepewny czas nastał. zły niepewny czas przemyśleń. bez płaczu, na sucho i szaro w ambient retro. Panie Maćku, niech Pan mi zaśpiewa.



dzięki. hej chodźmy zapłakać.

7 lut 2010

ain't no way, D.O.A.

motywacja zależy od determinacji. racja.
niesamowicie niektórzy odgadują, co może mnie ruszyć. co może sprawić, że ruszę dupę. bo jednak jest coś takiego.
moja próżność nie mieści się w rankingach. a przynajmniej nie zmieściłaby się, gdyby można było ją zmierzyć. więc prawym prostym wystarczy uderzyć w najczulszy punkt poharatanego ego i powiedzieć, że nie mam szans z osobą iks igrek zet lub el. płachta na byka podziałała. zabieram się do roboty.

rock'n'roll bejbe and I feel fine, nothing you can say is gonna change my mind


6 lut 2010

if I could I would

pierwsze dźwięki. myślę, że nie wierzę, że nie mogą tego zagrać, że pierwszy cholera raz na tej trasie, że cud, że wow.
i że bono spieprzy jak zawsze. zawsze spieprza to, czego dawno nie grali.

faktycznie, wydawało się, że spieprzył. nieco. początek. później okazało się, że to emocje czy coś tam. że płaczemy. że moje katharsis.
a bono znika, nie ma go, płynie hen daleko w przestrzeń. "he's out there, miles away, in some kind of outer space, making up his own words and melodies, and then there's flashes of THAT voice: the passionate, unself-conscious, unaware moment when he loses himself in the song".

to jest niesamowicie niesamowity utwór. dla mnie. wtedy i teraz i nawet przedtem. ostatnio więcej do mnie mówi. symbole i obrazy i te sprawy. bad niekoniecznie musi być o morfinie czy heroinie. niekoniecznie.

to tutaj nie oddaje tamtego nawet w pięciu procentach. to tutaj to jest składanka z kilku kamer. niesamowitość znajdą tylko ci, którzy tam byli i którzy potrafią odtwarzać emocje. bo oczywiście, są lepsze wersje, jak na przykład z live aid czy to idealne z usa z 1985. ale co z tego, one nie są moje.



If you twist and turn away
If you tear yourself in two again
If I could, yes I would
If I could, I would
Let it go
Surrender
Dislocate
If I could throw this
Lifeless lifeline to the wind
Leave this heart of clay
See you walk, walk away
Into the night
And through the rain
Into the half-light
And through the flame

If I could through myself
Set your spirit free
I'd lead your heart away
See you break, break away
Into the light
And to the day

To let it go and so fade away
To let it go
And so fade away
I'm wide awake
I'm wide awake
Wide awake
I'm not sleeping

If you should ask then maybe they'd
Tell you what I would say
True colors fly in blue and black
Blue silken sky and burning flag
Colors crash, collide in blood shot eyes

If I could, you know I would
If I could, I would
Let it go

This desparation
Dislocation
Separation
Condemnation
Revelation
In temptation
Isolation
Desolation

Let it go
And so fade away
To let it go
And so fade away
To let it go
And so fade away
I'm wide awake
I'm wide awake
Wide awake
I'm not sleeping