16 maj 2011

jestem Kantem Torunia

och uśmiechy te ironiczne. ach pełne obaw spojrzenia zakłopotane. ech te niedzielne chill outy.
cztery dni ostatnie spędziłam poza sobą i poza tym wszechświatem. odegrane zostały sceny, które nigdy wcześniej nie były ćwiczone. premiera na spontanie. krytycy życiowi zrecenzowali występ na cztery gwiazdki. do pełnego sukcesu zabrało tylko konkretnego rozpierdolu. jakiś dres dostał podobno kopa w dupę, ale nasz ataker zwiał po zdarzeniu pod budkę z piwem.

a teraz chciałabym spróbować innego życia. takiego ze scenariuszem. takiego bez niedzielnych poranków.


wiecie, jak ochroniarze pracujący w miejscach różnych nastawiają swoje zegarki? zgodnie z moimi wielkimi wejściami w skromne progi plugawych spelun.

15 kwi 2011

enough is enough

światło zielone mruga, delikatesy staromiejskie czekają z półkami pełnymi wody. i papierosów. nie palę odkąd pamiętam, nawet ochoty na trucie nigdy nie miałam. ale proszę, oto moja reszta. wsunąć do kieszeni trzeba i wyjść. w lustrze sklepowym patrzy na ciebie chaos powypadkowy, taki raczej z przypadku,
czerwone światło. szary wiosenny wschód słońca. często pada i zimno jest, porankami zwłaszcza. cholerna dziura na samym środku ulicy. pewnie, że nie ominiesz. dzisiaj jestem katem, jutro będę ofiarą. albo na odwrót. zależy, na kogo się napatoczę.
zwykle zostaję, żeby zobaczyć, jak te błazny próbują się sprzedać. genialne. mogłabym słyszeć tylko ich głosy, poruszać ustami podszywając się pod nic i sprzedać to rozmowom w toku.

jutro będę stać na zielonym świetle. kupię fajki i spalę je wszystkie na złość sobie. chaos zejdzie na dalszy plan. będzie ciepło i nikt nie będzie skakał z mostu. nie będzie żadnych pomyłek. perfekcyjne sprzedanie obrazu swej zajebistej osoby.
tak. jutro będę katem.






Three o'clock in the morning
It's quiet and there's no one around
Just the bang and the clatter
As an angel hits the ground

29 mar 2011

szósta trzydzieści siedem. och te mróweczki, ludzie pracy. co poniedziałek zwiędłe ciała ruszają się z łóżek pachnących jeszcze weekendowymi szaleństwami. kiedy oni podnoszą swoje pomarszczone powieki i idą do kibla zrobić siku przed wyjściem do korporacyjnej maszyny, ja dopijam ostatni łyk wina.

trzynasta zero pięć. kup bakłażany. nakarm żołądek czymś greckim.

trzynasta czterdzieści. za każdym razem, jak o tym pomyślisz, zapal papierosa. wyłącz mózg. to nie jest praca, to jest pasja. sztuka nie jest dla sztuki. sztuki nie ma. a to, co z niej zostało, trzeba wyciągnąć z bagna i sprzedać.

czternasta zero zero. a, zrób z siebie idiotkę. tak dla zasady. bez tego dzień byłby stracony.

czternasta piętnaście. nie odbieram telefonów. muszę przejść całe miasto w dziurawych butach. daję radę. mijam zjawy jakieś, demony. żeby się uspokoić, wchodzę do księgarni. czytam tuwima i gałczyńskiego. kupuję witkacego. za dwa złote. taka promocja. kto by to czytał.

osiemnasta trzydzieści jeden. polacy w anglii jako temat rzeka - omów na wybranych przykładach.

dwudziesta pierwsza dziesięć. a wrzuciłam coś do kotła ze smołą, żeby tam zginęło przepadło. ładnie się smażyło. na małym ogniu, bez pośpiechu. wtem butelka piwa i jeden nędzny komentarz na zjebanym fejsu buku ostudziły smołę i wypluły zawartość kotła prosto na mnie.

pierwsza trzydzieści. chyba już wtorek. ja pierdolę, co za fatalna morgana.

27 mar 2011

kapitan hak

chodzi o to, że nie wiadomo, o co chodzi. mam ten niby hak w płucach, który co jakiś czas przesuwa się w stronę prawą bądź lewą powodując przeszywający okropny ból. kilka razy chciałam go nawet usunąć operacyjnie. ale w szpitalu powiedzieli, że żaden chirurg na tym świecie nie podejmie się takiego zabiegu. zbyt duże ryzyko. a i tak wiadomo, że haki zawsze wracają. jak bumerang.
więc biorę tabletki łagodzące nieco objawy. popijam je piwem i jest w miarę okej. funkcjonuję jakby normalnie. i to nic, że jest sobotni wieczór, a ja siedzę w pustym mieszkaniu. właściwie to bardzo dobrze. potrzebuję ciszy i spokoju.


bez ładu i składu. jak w mojej głowie. chaos. zamęt. niezdecydowanie. ukrywam się przed sobą jak nigdy. co mi odbiło ja się pytam. co mnie podkusiło, żeby jakieś dziwaczne historie zaczynać. głupie nieprzemyślane epizody, które teraz ciągną się za mną dzień po dniu. głupie niepotrzebne rozmowy. nie ma nic gorszego niż spotkanie ekstrawertyka z introwertykiem. dla mnie takie rozmowy o życiu i śmierci są normą. delikatnie mówiąc. dla innych nie. i pojawia się problem. że skoro rozmawiam, to lubię. a żeby było jeszcze śmieszniej - używam (w moim pijackim mniemaniu) zabawnych wstawek w stylu: 'wiesz co, jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię'. oczywiście zwykle jest to wierutnym kłamstwem. ale skąd niby mój rozmówca ma o tym wiedzieć.

9 mar 2011

między dziesiątą a dziesiątą

idzie taki model. błyszczy się z daleka. każdy element złożonego stroju wybierał starannie około godziny 10 rano. trampki conversa w pakiecie z torbą tak pozornie niedbale zwisającą z ramienia. spodnie obtarte, których wartość wyznacza ilość dziur na tyłku. skóra najdroższa ze wszystkich. i te perfekcyjne kosmyki włosów opadające na przypudrowane policzki. odbijam się w szkłach okularów od versace i utwierdzam się w przekonaniu, że popełniłam o kilka błędów za mało. i dlatego przechodzę bez słowa z marnym 'cześć'. mogłam powiedzieć 'cześć kolego, dobrze się trzymasz' albo 'dzień dobry panie, lata temu byliśmy kumplami, pamiętasz?'.
ale po co psuć sobie taki piękny wiosenny dzień. weźmy to na klaty i raz na zawsze oswójmy się z myślą, że niektóre czasy bezpowrotnie minęły.

7 mar 2011

wstyd i hańba. hańba mi.

pora na zmiany. wyjeżdżam z tej czeluści zła. wyjeżdżam i nie wracam.

klamka zapadła.

25 lut 2011

w końcówkach palców i w naczyniach włosowatych czuję, że nieuchronnie zbliżam się do rozwidlenia dróg.
pędzę wraz z nimi wszystkimi w tym samym kierunku. na rozstaje.
czy pójdę w prawo wybierając wyboiste tereny południowe. czy może w lewo pójdę, gdzie do końca życia będą mnie oślepiały neony. czy może prosto pobiegnę ku machinie kapitalistycznej. czy może stanę w miejscu, by pogrążyć się w wiecznej stagnacji i myśląc o tym, co by było, gdybym jednak wstała i wyruszyła dokądkolwiek.


do tej pory nie miałam przecież czasu na myślenie o tym. zawsze zajęta. zawsze zabiegana. zawsze gdzieś coś z kimś. przez ostatnie dwa lata zwłaszcza. nawet nie wiem, jak zaczęły się te wszystkie miejskie legendy. na pewno nie od razu. [dobra, kłamię jak z nut - jasne, że wiem]
och tak, świadomie zrzucam winę i odpowiedzialność. zostałam poniekąd opętana - przez ludzi, firmy i organizacje, przez puby, kluby i koncerty. przez sytuacje, które nie powinny mieć miejsca. i teraz już za późno. najpierw straciłam rok studiów przez zabawę w dorosłość i próby stawienia czoła rzeczom, o których nie mam pojęcia, a potem na deser postanowiłam wrócić do liceum i udawać, że potrafię ratować dusze nieczyste zniszczone.

kiedyś się nauczę. że nie można wchodzić w ognisko. że żmije mogą zabić. że ludzie kłamią i są paskudni. że nie można włazić butami w czyjeś życie. że jestem tylko jednym z wielu elementów tła. że nie wszystko musi się kręć wokół mnie. kiedyś się nauczę.

ale teraz jakże jest niedobrze. jak się pierdoli to zawsze wszystko na raz. przynajmniej zaczęłam żyć za dnia. męczy to nieznośnie rzecz jasna, ale czymś trzeba się zająć w ten nieprzyjazny czas. ażeby nie rozmyślać i nie rozpamiętywać za bardzo. chyba dam radę wstawać przed dwunastą przez dwa miesiące?



jo, wiem, że się użalam. i co. czasami trzeba. i ten kawałek jest fajny, ostatnio przy nim pocięłam sobie palec. krew tryskała na wszystkie strony.