20 cze 2011

Jeśli się upiję będę spragnionym
-jeśli pójdę moja stopa się złamie
-jeśli się uśmiechnę moja maska farsą
-jeśli zapłaczę jestem tylko dzieckiem-
-jeśli zapamiętam jestem kłamcą
-jeśli napiszę zapisy dokończone-
-jeśli umrę umieranie skończone-
-jeśli będę żył umieranie się zacznie-
-jeśli zaczekam oczekiwanie dłuższym
-jeśli odejdę odejście odeszło-
jeśli zasnę błogostan ciężkim na mych powiekach-
-jeśli pójdę na tani film
dorwą mnie koszmary-
na drogie filmy mnie nie stać
Jeśli nie zrobię nic
nic się nie stanie


j.k.

30 maj 2011

Także dobiega końca moja przygoda w tym pięknym miasteczku. Pięć szaleńczych lat. Przez ten czas zdążyłam zniszczyć się doszczętnie. Poznałam tysiące obłąkanych dziwaków. Przeczytałam setki książek. Przeszłam milion kilometrów ulicami Starówki. I zadaję sobie pytanie, czy mam dosyć. Czy może jednak nie dokończyłam swojego zadania tutaj. Odpowiedzi nie mam. Nie wiem, co robić i w którą stronę biec.

Problem tkwi oczywiście w istotach ludzkich. Kiedy już stwierdziłam, że pora spalić za sobą mosty i iść na przód, pojawiły nowe postaci. Ale czy warto zostawać tutaj dla kilku chwil dobrej zabawy. Nie wiem. Chyba nie popełnię drugi raz tego samego błędu.

Któż to wie.

Jedno jest jednak pewne - tęsknię za Guinnessem z kija. A po drugie potrzebuję wakacji. Więc lecę gdzieś, gdzieś tam. Hen daleko. Muszę spełnić jakieś marzenie i pomieszkać w najdoskonalszej stolicy Europy.


Może wrócę jesienią, może zimą, może wcale. Pora na prawdziwe życie.

16 maj 2011

jestem Kantem Torunia

och uśmiechy te ironiczne. ach pełne obaw spojrzenia zakłopotane. ech te niedzielne chill outy.
cztery dni ostatnie spędziłam poza sobą i poza tym wszechświatem. odegrane zostały sceny, które nigdy wcześniej nie były ćwiczone. premiera na spontanie. krytycy życiowi zrecenzowali występ na cztery gwiazdki. do pełnego sukcesu zabrało tylko konkretnego rozpierdolu. jakiś dres dostał podobno kopa w dupę, ale nasz ataker zwiał po zdarzeniu pod budkę z piwem.

a teraz chciałabym spróbować innego życia. takiego ze scenariuszem. takiego bez niedzielnych poranków.


wiecie, jak ochroniarze pracujący w miejscach różnych nastawiają swoje zegarki? zgodnie z moimi wielkimi wejściami w skromne progi plugawych spelun.

15 kwi 2011

enough is enough

światło zielone mruga, delikatesy staromiejskie czekają z półkami pełnymi wody. i papierosów. nie palę odkąd pamiętam, nawet ochoty na trucie nigdy nie miałam. ale proszę, oto moja reszta. wsunąć do kieszeni trzeba i wyjść. w lustrze sklepowym patrzy na ciebie chaos powypadkowy, taki raczej z przypadku,
czerwone światło. szary wiosenny wschód słońca. często pada i zimno jest, porankami zwłaszcza. cholerna dziura na samym środku ulicy. pewnie, że nie ominiesz. dzisiaj jestem katem, jutro będę ofiarą. albo na odwrót. zależy, na kogo się napatoczę.
zwykle zostaję, żeby zobaczyć, jak te błazny próbują się sprzedać. genialne. mogłabym słyszeć tylko ich głosy, poruszać ustami podszywając się pod nic i sprzedać to rozmowom w toku.

jutro będę stać na zielonym świetle. kupię fajki i spalę je wszystkie na złość sobie. chaos zejdzie na dalszy plan. będzie ciepło i nikt nie będzie skakał z mostu. nie będzie żadnych pomyłek. perfekcyjne sprzedanie obrazu swej zajebistej osoby.
tak. jutro będę katem.






Three o'clock in the morning
It's quiet and there's no one around
Just the bang and the clatter
As an angel hits the ground

29 mar 2011

szósta trzydzieści siedem. och te mróweczki, ludzie pracy. co poniedziałek zwiędłe ciała ruszają się z łóżek pachnących jeszcze weekendowymi szaleństwami. kiedy oni podnoszą swoje pomarszczone powieki i idą do kibla zrobić siku przed wyjściem do korporacyjnej maszyny, ja dopijam ostatni łyk wina.

trzynasta zero pięć. kup bakłażany. nakarm żołądek czymś greckim.

trzynasta czterdzieści. za każdym razem, jak o tym pomyślisz, zapal papierosa. wyłącz mózg. to nie jest praca, to jest pasja. sztuka nie jest dla sztuki. sztuki nie ma. a to, co z niej zostało, trzeba wyciągnąć z bagna i sprzedać.

czternasta zero zero. a, zrób z siebie idiotkę. tak dla zasady. bez tego dzień byłby stracony.

czternasta piętnaście. nie odbieram telefonów. muszę przejść całe miasto w dziurawych butach. daję radę. mijam zjawy jakieś, demony. żeby się uspokoić, wchodzę do księgarni. czytam tuwima i gałczyńskiego. kupuję witkacego. za dwa złote. taka promocja. kto by to czytał.

osiemnasta trzydzieści jeden. polacy w anglii jako temat rzeka - omów na wybranych przykładach.

dwudziesta pierwsza dziesięć. a wrzuciłam coś do kotła ze smołą, żeby tam zginęło przepadło. ładnie się smażyło. na małym ogniu, bez pośpiechu. wtem butelka piwa i jeden nędzny komentarz na zjebanym fejsu buku ostudziły smołę i wypluły zawartość kotła prosto na mnie.

pierwsza trzydzieści. chyba już wtorek. ja pierdolę, co za fatalna morgana.

27 mar 2011

kapitan hak

chodzi o to, że nie wiadomo, o co chodzi. mam ten niby hak w płucach, który co jakiś czas przesuwa się w stronę prawą bądź lewą powodując przeszywający okropny ból. kilka razy chciałam go nawet usunąć operacyjnie. ale w szpitalu powiedzieli, że żaden chirurg na tym świecie nie podejmie się takiego zabiegu. zbyt duże ryzyko. a i tak wiadomo, że haki zawsze wracają. jak bumerang.
więc biorę tabletki łagodzące nieco objawy. popijam je piwem i jest w miarę okej. funkcjonuję jakby normalnie. i to nic, że jest sobotni wieczór, a ja siedzę w pustym mieszkaniu. właściwie to bardzo dobrze. potrzebuję ciszy i spokoju.


bez ładu i składu. jak w mojej głowie. chaos. zamęt. niezdecydowanie. ukrywam się przed sobą jak nigdy. co mi odbiło ja się pytam. co mnie podkusiło, żeby jakieś dziwaczne historie zaczynać. głupie nieprzemyślane epizody, które teraz ciągną się za mną dzień po dniu. głupie niepotrzebne rozmowy. nie ma nic gorszego niż spotkanie ekstrawertyka z introwertykiem. dla mnie takie rozmowy o życiu i śmierci są normą. delikatnie mówiąc. dla innych nie. i pojawia się problem. że skoro rozmawiam, to lubię. a żeby było jeszcze śmieszniej - używam (w moim pijackim mniemaniu) zabawnych wstawek w stylu: 'wiesz co, jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię'. oczywiście zwykle jest to wierutnym kłamstwem. ale skąd niby mój rozmówca ma o tym wiedzieć.

9 mar 2011

między dziesiątą a dziesiątą

idzie taki model. błyszczy się z daleka. każdy element złożonego stroju wybierał starannie około godziny 10 rano. trampki conversa w pakiecie z torbą tak pozornie niedbale zwisającą z ramienia. spodnie obtarte, których wartość wyznacza ilość dziur na tyłku. skóra najdroższa ze wszystkich. i te perfekcyjne kosmyki włosów opadające na przypudrowane policzki. odbijam się w szkłach okularów od versace i utwierdzam się w przekonaniu, że popełniłam o kilka błędów za mało. i dlatego przechodzę bez słowa z marnym 'cześć'. mogłam powiedzieć 'cześć kolego, dobrze się trzymasz' albo 'dzień dobry panie, lata temu byliśmy kumplami, pamiętasz?'.
ale po co psuć sobie taki piękny wiosenny dzień. weźmy to na klaty i raz na zawsze oswójmy się z myślą, że niektóre czasy bezpowrotnie minęły.