to piekielne niewyspanie wieczne niezmiernie mi doskwiera. niewyspanie z przepracowania, przepicia i przemyślenia.
po pierwsze niewyspanie z przepracowania. rzekoma praca miła jest, gdyż ostatecznie nie muszę zbierać truskawek ani zapierdalać na zmywaku, jednak bądź co bądź wstać o bladym świcie trzeba i siedzieć godzin osiem nie licząc spóźnień codziennych. więc siedzę, klikam w fejsbuka i youtuba. czasem wstanę i przejdę się na papierosa albo po kawę. w chwilach całkowitego opętania nudą, kiedy nie chce mi się już nic nie robić, zarabiam trochę pieniędzy dla swojej poczciwej małomiasteczkowej korporacji. tak oto zmęczona wracam do mieszkania pełnego hałasu i ludzi, gdzie oddaję się drugiej pracy. druga praca wymaga więcej wysiłku i samodyscypliny. siadam przed komputerem i oddaję się swej pasji. piszę bzdury, za które mi wstyd. oto jest szczyt mych marzeń i możliwości.
po drugie niewyspanie z przepicia. gdyż takie postanowienie wprowadziłam, by libacje alkoholowe urządzać jedynie w weekendy. łatwo nie jest. zwłaszcza, kiedy pół baru przy chodzi do ciebie do domu. ale nie o to. więc w te weekendy też się nie wysypiam. smutno mi, że coś mi w środku tam odmawia picia tyle, ile kiedyś. chcę, ale nie mogę. nie zmienia to jednak faktu, że i tak jakoś daję radę i nie ma soboty, która skończyłaby się przed szóstą rano. nawet całodzienny zgon nie pomaga zregenerować sił.
po trzecie niewyspanie z przemyślenia. więc kiedy już w końcu ten moment snu mnie zaskoczy, zaczynają się przedziwne koszmary. myśli mnie opętują, wracają wspomnienia różne takie. nęka mnie cała przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. przerażenie moje wywołuje dziwne reakcje w mózgu, bo się pobudzają te komóreczki, których tak niewiele zostało. i zasnąć nie umiem. myśli wygonić nie potrafię. wszystkiego próbuję, ale wracają zmory jak te bumerangi. i mnie pożerają. zżerają od środka resztki. damien rice chyba ma to samo.
10 maj 2012
4 maj 2012
23 kwi 2012
maybe just for one more day
to jest ta wiosna, ona jest, ona czyha, ona opada na twojej szyi, ona kroczy tuż za tobą, keep up.
będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. kiedy przychodzi do ciebie kumpel, którego nie widziałeś sto dni, i on mówi, że jest pięknie i że będzie jeszcze piękniej, to wiesz, że to prawda.
będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. kiedy przychodzi do ciebie kumpel, którego nie widziałeś sto dni, i on mówi, że jest pięknie i że będzie jeszcze piękniej, to wiesz, że to prawda.
21 kwi 2012
niechże przyznam się do czegoś!
wczoraj piątek był. czyli że jakby moje życie wypełzło z marazmu, jakim okrywa się przez pierwsze pięć dni tygodnia. siedzę w tramwaju, który wiezie mnie z daleka do mieszkania. i ci ludzie jakoś tak się patrzą nienawistnie. a przecież wiosna przyszła i życie powinno wisieć w powietrzu. bo zanim wsiadłam do tramwaju, przeszłam się taką jedną ulicą. i ładnie pachniały kwiaty te takie białe z drzew nie wiem jakich. chciałam więc iść pod tymi drzewami, co by sobie spacer uprzyjemnić. ale pod drzewami chodnika nie było. szłam więc drugą stroną ulicy, zaciągając się niemiłosiernie smrodem spalin samochodowych. w tym właśnie momencie przyszła do mnie myśl, że jednak nie ma znaczenia, że wszędzie jest tak samo. że wszędzie się pije, wszędzie się pracuje, wszędzie ucieka sens, wszędzie zapach kwiatów miesza się z gównem, a ludzie w tramwajach nie mają twarzy. wszędzie regularnie trzęsie się ziemia. więc mimo mych wielkich starań, Toruń okazuje się być tylko jednym z wielu niepotrzebnych nikomu wysypisk śmieci. i cóż począć. tęsknię czasami za morzem. ale tylko czasami.
ale czy faktycznie opuszczać Toruń? czyżby? przecież jest jeszcze tyle ekspedientek, od których nie kupiłam ani ani jednego piwa. może dla nich warto by jeszcze trochę się pomęczyć. jakie to straszne, że niczego się w tym życiu nie wie.
spotkałam też kosmitów niedawno. takim balonem przylecieli, rozbili swój obóz nad Wisłą, się nieco przeraziłam, bo wiadomo, że z takimi nie ma żartów. więc w trosce o to sympatyczne zawszone miasto postanowiłam pogadać z kosmitami, co by dowiedzieć się, o co chodzi i ewentualnie powiedzieć im, żeby wpadli później, gdyż póki co mamy przepełnienie. miło chciałam zagaić, więc mówię, że fajny macie statek chłopaki, i sami też niezłe dupy jesteście. chodźcie, powiedziałam, pokażę wam fajne rzeczy, a potem polecicie do domu. oni na to rzekli, z troską taką ojcowską: we got our spaceship, but we're going nowhere without you.
wczoraj piątek był. czyli że jakby moje życie wypełzło z marazmu, jakim okrywa się przez pierwsze pięć dni tygodnia. siedzę w tramwaju, który wiezie mnie z daleka do mieszkania. i ci ludzie jakoś tak się patrzą nienawistnie. a przecież wiosna przyszła i życie powinno wisieć w powietrzu. bo zanim wsiadłam do tramwaju, przeszłam się taką jedną ulicą. i ładnie pachniały kwiaty te takie białe z drzew nie wiem jakich. chciałam więc iść pod tymi drzewami, co by sobie spacer uprzyjemnić. ale pod drzewami chodnika nie było. szłam więc drugą stroną ulicy, zaciągając się niemiłosiernie smrodem spalin samochodowych. w tym właśnie momencie przyszła do mnie myśl, że jednak nie ma znaczenia, że wszędzie jest tak samo. że wszędzie się pije, wszędzie się pracuje, wszędzie ucieka sens, wszędzie zapach kwiatów miesza się z gównem, a ludzie w tramwajach nie mają twarzy. wszędzie regularnie trzęsie się ziemia. więc mimo mych wielkich starań, Toruń okazuje się być tylko jednym z wielu niepotrzebnych nikomu wysypisk śmieci. i cóż począć. tęsknię czasami za morzem. ale tylko czasami.
ale czy faktycznie opuszczać Toruń? czyżby? przecież jest jeszcze tyle ekspedientek, od których nie kupiłam ani ani jednego piwa. może dla nich warto by jeszcze trochę się pomęczyć. jakie to straszne, że niczego się w tym życiu nie wie.
spotkałam też kosmitów niedawno. takim balonem przylecieli, rozbili swój obóz nad Wisłą, się nieco przeraziłam, bo wiadomo, że z takimi nie ma żartów. więc w trosce o to sympatyczne zawszone miasto postanowiłam pogadać z kosmitami, co by dowiedzieć się, o co chodzi i ewentualnie powiedzieć im, żeby wpadli później, gdyż póki co mamy przepełnienie. miło chciałam zagaić, więc mówię, że fajny macie statek chłopaki, i sami też niezłe dupy jesteście. chodźcie, powiedziałam, pokażę wam fajne rzeczy, a potem polecicie do domu. oni na to rzekli, z troską taką ojcowską: we got our spaceship, but we're going nowhere without you.
13 kwi 2012
takie wyjebanie. wracam do korzeni, żyć rokendrolem pragnę. mimo wieku starczego, posiadania zajęcia w postaci pracy i całej mej nienawiści do studentów, oto znów kroczę śnieżką wyjebaństwa. to jest bowiem sekret wszelkiego szczęścia. i słońce mi świadkiem, nie doświadczę już ponownie w swej historii etapu zwanego z angielska "care". hardkor, disko i szafa znów gra.
25 mar 2012
miałam okropny sen. piękny lemur dostojnie w nim kroczył, dumny niczym paw albo przynajmniej królik miniaturowy. i młodzieniec tam był, jeden z moich znajomych młodzieńców. lemur nie polubił młodzieńca. w dodatku ananas lemurowi nie smakował. więc lemur pchnięty nie wiadomo czym, naskoczył na młodzieńca. ten upadł, piach uniósł się nad nim, pył i kurz sponiewierały jego twarz i już nie byłam pewna, czy to nie ja jestem przypadkiem owym młodzieńcem. lemur do kończyny dolnej się zaczął dobierać. ząbki stały się zębiskami, rączki łapami. wbił swe kły lemur w kończynę dolną młodzieńca. zajadał się łapczywie mięsem. młodzieniec otarł twarz z kurzu i zaczął się przyglądać lemurowi. rzekł: "cholera, dawno ciebie nie widziałem". lemur odpowiedział na to: "byłem w Toruniu".
po czym przerażona się obudziłam. zegarek powiedział, że jest 7.29. szef nie chciał uwierzyć, że spóźniłam się do pracy przez ludożerczego lemura.
po czym przerażona się obudziłam. zegarek powiedział, że jest 7.29. szef nie chciał uwierzyć, że spóźniłam się do pracy przez ludożerczego lemura.
24 mar 2012
we are your friends
uciekam stąd. postanowienie oto nowe. umowa do końca kwietnia, mieszkanie do lipca. i wynoszę się stąd. raz na zawsze tym razem. nawet słońce mnie nie powstrzyma.
Subskrybuj:
Posty (Atom)