22 kwi 2009

Przybywam zza swoich pleców

Marazm totalny przyprawiony koszykówką i winem marki Marconi i Czesiem. O piątej rano pięknie jest. Nawet, jeśli nie pamiętasz. Hulajnogi hulają wtedy po ulicach, mróweczki biegną do pracy, a Ty jesteś atrakcją dla zjadaczy chleba. Przypuszczam, że w czwartek większość zakładów pracy rozpoczynających funkcjonowanie o 6 poznała historię pijackich ekscesów autobusowych. Czy to ważne, nie. Jasne, że nie. Zapomniałam też, że dziecko się obraziło. Rzecz jasna, nie wiem, o co po co i dlaczego, nigdy nie byłam dobra w te klocki. Coś gdzieś świta, możliwe, że się domyślam, może. Z tym obrażaniem niezły ubaw jest. Problem w tym, że ja się nie obrażam i nie wiem, o co się obrazić można. A widać można o najmniejsze niezrozumienia, niedomówienia i szarpnięcia. Mylnie sądziłam, że im człowiek starszy, tym mądrzejszy. Wrong.

Niewidzialnie. Wiesz, o co gram. I wierzę, że do końca został może jeden dzień.
Mam dziwne wrażenie, że teraz każdy mój ruch to szach i mat. Tracę orientację niebezpiecznie. Nic nie rozumiem.

A niby świta.



Zapomniałabym. Moja adoptowana siostra wygrała bilety na U2. Jak się mówi - głupi ma zawsze szczęście. To chyba u nas rodzinne.