stan faktyczny:
środa, 12 maja, godzina około osiemnasta, pada
ból głowy: obecny
ilość snu: od siódmej do piętnastej
ilość wypitych wczorajszej nocy butelek piwa: brak danych
liczba opuszczonych zajęć: 2
liczba obcych kurtek w mieszkaniu: 1
liczba nowych znajomych: brak danych
liczba kłótni z barmanem: po trzeciej stracona rachuba
liczba autografów kuby wojewódzkiego: 1
jeszcze jedno. liczba osób zaproszonych przeze mnie na imprezę czwartkową: nie mam zielonego pojęcia. z 20? 30?
mówi się, że przyciągam dziwnych ludzi. okej. wczorajszej nowej znajomości nie przebije nikt ani nic. tam gdzieś siedzi moja współlokatorka z wojewódzkim na bulwarze. właściwie to leży na tej mokrej aczkolwiek zielonej trawie. a ja wpadam na bulwar odwiedzić znajomych. nawet nie wiem, jak to się stało, ale raz dwa trzy i konwersuję z głuchoniemym wędkarzem. jak to się stało i o czym gadałam - nie wiem. czy rozumiałam, co do mnie pokazywał - nie wiem. czy mnie rozumiał - nie wiem. jedno jest pewne. nic nie równa się wschodowi słońca na bulwarze. dobra, przesadzam, było już mocno po wschodzie. ale i tak poranki nad wisłą są niesamowite.
tylko po co ja się wdaję w dyskusje z jakimiś pojebami, co to chamstwem śmierdzą na kilometr. przecież nie chcę, żeby mi do domu zakazali wchodzić.
a w sumie - wyjebane.