12 maj 2010

prosto w twarz

stan faktyczny:
środa, 12 maja, godzina około osiemnasta, pada
ból głowy: obecny
ilość snu: od siódmej do piętnastej
ilość wypitych wczorajszej nocy butelek piwa: brak danych
liczba opuszczonych zajęć: 2
liczba obcych kurtek w mieszkaniu: 1
liczba nowych znajomych: brak danych
liczba kłótni z barmanem: po trzeciej stracona rachuba
liczba autografów kuby wojewódzkiego: 1


jeszcze jedno. liczba osób zaproszonych przeze mnie na imprezę czwartkową: nie mam zielonego pojęcia. z 20? 30?

mówi się, że przyciągam dziwnych ludzi. okej. wczorajszej nowej znajomości nie przebije nikt ani nic. tam gdzieś siedzi moja współlokatorka z wojewódzkim na bulwarze. właściwie to leży na tej mokrej aczkolwiek zielonej trawie. a ja wpadam na bulwar odwiedzić znajomych. nawet nie wiem, jak to się stało, ale raz dwa trzy i konwersuję z głuchoniemym wędkarzem. jak to się stało i o czym gadałam - nie wiem. czy rozumiałam, co do mnie pokazywał - nie wiem. czy mnie rozumiał - nie wiem. jedno jest pewne. nic nie równa się wschodowi słońca na bulwarze. dobra, przesadzam, było już mocno po wschodzie. ale i tak poranki nad wisłą są niesamowite.






tylko po co ja się wdaję w dyskusje z jakimiś pojebami, co to chamstwem śmierdzą na kilometr. przecież nie chcę, żeby mi do domu zakazali wchodzić.

a w sumie - wyjebane.

9 maj 2010




co się dzieje ze mną nie wiem. chyba przesadziłam. chyba nie o to. chyba się zagubiłam. wczorajsze wczoraj jest ewidentnym dowodem na to, że nie wolno mi samej łazić po mieście. koniec tych fars. to postanawiam dzisiaj dnia dziewiątego maja, dzień przed urodzinami pięćdziesiątych Bono.

w ogóle co to ma być. mózg mi jakieś figle płata. z deszczu pod kurwa rynnę.