22 gru 2009

pod tytułem "żałosny bełkot"

to będzie żałosne i niewarte czytania ani nawet oglądania. rozterki gówniarza. dzisiaj się nie obrażam za mówienie do mnie 'dziecko'. bo ja nie rozumiem i nie wiem i wiem, że nikt nie rozumie i nie wie, a wszyscy zachowują się tak, jakby rozumieli i wiedzieli. hipokryci.

bo mi chodzi o sens. sens życia i wszystkie te sprawy, o których się nie myśli i nie mówi. o tym w świecie zdominowanym przez różnego rodzaju religie i sekty mówić nie można, bo sens jest znany, żyjesz na próbę i idziesz do nieba albo piekła, a sensem wszystkiego jest bóg. sratatata.

szukam ostatnimi czasy takiego sensu. i tak, wiem, że nie znajdę nic prócz próżni. sensem zdaje się być czas, w którym zostaliśmy z jakichś przyczyn czy też przypadkowo osadzeni. żyć sobie, bawić się i bajabongo, chociaż nicość stoi za drzwiami i tylko czeka, żeby przejść przez próg. mijam sobie przez palce w takim bezczasie, w momencie historii, zaraz mnie nie będzie. mijam. mijam w dodatku się.

czasu zresztą też nie ma. nie istnieje. idź ty sztuczny tworze i nie starzej mnie, chcę mieć znowu 19 lat i pustkę w głowie.

jestem pod absolutnym wpływem Adamsa i jakichś filozofów, o których normalnie ludzie nie powinni mieć pojęcia. filozof, phi, 70 lat myślisz i i tak do niczego nie dochodzisz. pustki, w której powinno mieszkać poczucie sensu i celowości, nic nie wypełni.

i jeszcze te wszystkie choroby, wojny, kataklizmy. bezsens, nic więcej. czy skoro życie nie ma sensu, to nie ma też wartości? są przecież tacy, co to ratują świat, bawią się w walkę z globalnym ociepleniem i AIDS. ja nie, ja już nie, "mój lekarz mówi, że mam zdeformowany gruczoł obowiązków obywatelskich oraz wrodzoną słabość kośćca moralnego i dlatego jestem zwolniona od ratowania wszechświatów".

a no tak, wszystko jest dziwne i pozbawione sensu. trochę szkoda, ale przez milion rzeczy staje się łatwiejsze. bezbezbezsenses. "istnieje teoria, że jeśli kiedyś ktoś się dowie, dlaczego powstał i czemu służy wszechświat, to cały kosmos zniknie i zostanie zastąpiony czymś znacznie dziwaczniejszym i jeszcze bardziej pozbawionym sensu. istnieje także teoria, że dawno już tak się stało".

właśnie zdałam sobie sprawę z tego, ile miliardów albo i jeszcze więcej rzeczy musiało się stać, żebym dzisiaj była tu, gdzie jestem. malusie łańcuchy DNA w odpowiednim momencie i czasie (którego nie ma) się potworzyły i takie tam. jakie jest prawdopodobieństwo, że te sekwencje czy coś tam utworzą się w takiej kolejności? a potem, jak już byłam od 1987 roku.. ileż musiało się wydarzyć rzeczy... teraz siedzę tutaj w tym kraju w tym mieście z tymi ludźmi i ze swoją świadomością. świadomość jest kolejną nierozwikłaną zagadką. życie życie, przerażasz mnie. życie. 'nienawidź je lub ignoruj. polubić się go nie da'.


* więcej tego typu bzdur nie będzie. zresztą jak mi przejdzie, to pewnie i to usunę.



20 gru 2009

materiał geneteczny

przedstawię tutaj oto krótki zarys wczorajszej rozmowy. tym razem nie ja jestem jej bohaterką, ale moja nowa nieco mocno wcięta koleżanka. sytuacja następująca. idziemy na papierosa, fuj. zaczyna się rozmowa na temat lęków egzystencjalnych i naszych przyszłych dzieci. koleżanka nowa ma dużo więcej lat ode mnie, więc po moich wyznaniach w stylu 'bo ja jednak chcę mieć dziecko, potrzebny mi tylko dobry materiał genetyczny', koleżanka stwierdziła, że mój pomysł jest świetny. ale nie była pewna, co mogą sądzić na ten temat osoby płci przeciwnej. dlatego też postanowiła to sprawdzić. akurat napatoczyli się jacyś studenci, na oko rok piąty bądź szósty. rozmowa.

- słuchaj, mogę zadać tobie osobiste pytanie? co byś powiedział, gdybym podeszła do ciebie i powiedziała, że chcę mieć z tobą dziecko?

co ciekawe, studenci w liczbie czterech wcale nie byli zaskoczeni. dalsza część rozmowy.

- no ale po co?
- po prostu jak tak na ciebie patrzę, to myślę, że jesteś świetnym materiałem genetycznym. a facetom i tak chodzi tylko o seks.
- wiesz co, nigdy nikt mi czegoś takiego nie powiedział. to jest największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem. (?!) mogę się poświęcić i zrobić tobie dziecko. ale nie będziesz chciała żadnych alimentów?

rozmowa rozkręciła się, pozostali również włączyli się do dyskusji. i wiecie co, było pół na pół. grupa może mało reprezentatywna, ale złożona tylko z dobrego materiału genetycznego. 50% facetów nie miałoby nic przeciwko. to drugie 50% było bardziej pragmatyczne ("i co, potem spotkam cię na ulicy z moim synem i będę wiedział, że to jest mój syn, nawet bez alimentów"). doprawdy zastanawiające.

dziwny jest ten świat.