28 gru 2009

still looking for the face I had before the world was made



There is no failure here sweetheart
Just when you quit



postanowienia noworoczne. rozliczmy się.
pierwsze wykonane w trzystu procentach.
drugie wykonane w stu procentach.
trzecie wykonane w stu procentach.
czwarte wykonane w procentach powiedzmy 70ciu.
ostatnie niewykonane.


pora zbierać nowe postanowienia, naprawić się jeszcze bardziej. obrać nowe cele, wymarzyć nowe marzenia. mierzyć wysoko, tak. a potem rozprawić się ze sobą na koniec roku, uderzyć siebie w twarz i powiedzieć: szmato, nie dajesz rady.
bo wiesz, ja chyba daję radę, chyba prawie się udaje. tylko te dwa przedostatnie postanowienia. to przedostatnie dotyczny życia nocnego. do października bylo lepiej niż dobrze. powiedzmy, że zaliczylam malą wpadkę w styczniu i lutym, potem bylo milo i spokojnie. do października. od października jakos tak się ciągnie ta jedna wielka impreza. nie wiem po co tak naprawdę. i dlatego też mam zamiar kontynuować, a raczej wznowić tamto postanowienie. szczególy nieważne, szczegoly znam ja.
co do postanowienia ostatniego, to to nie. jak ten blędny rycerz walczylam. i byly efekty! ha! zniechęcilam bowiem pewne osoby do siebie tak mocno, że bardziej się chyba nie da, co teoretycznie bylo srodkiem do celu. celu jednak nie osiągnęlam, poleglam. nie ma sensu kontynuacja, jestem za slaba. będzie co będzie, koniec walki z wiatrakami. well, jak powiedzial guru, I know that we don´t talk, I´m sick of it all, but the best you can do is to fake it.


i te nowe postanowienia. nie wiem, tyle tego. zacznijmy od kontynuacji celu poprzedniego związanego z życiem nocnym. takie postanowienie jest i będzie realizowane konsekwentnie i rygorystycznie. trzy postanowienia w jednym. po drugie - koniec z radiem. po trzecie - pora zerwać kontakty z niektórymi takimi ludźmi. po czwarte - Irlandia. po piąte - Rzym w październiku i chuj i nawet jeżeli mam się w tym celu nauczyć wloskiego. po szóste - pora wziąć pod uwagę urlop dziekański roczny. po siódme - koniec ze spaniem do poludnia; wstajemy wczesnie, to jest najpóźniej o 9. po ósme - znajdę sobie religię.
tak. z postanowieniem numer dwa jeszcze się zobaczy.



tymczasem spędzam czas w domu, tymczasem czuję się jak dziecko, które cofnęlo się w czasie. które nie potrafi powiedzieć 'nie'. które przypomnialo sobie, jak to tutaj kiedys fajnie bylo. które mysli, że swiat jest piękny i wielki i stoi otworem. które wie, że może być kim tylko chce. które ciągle się czegos boi i ucieka przed tym, czego nie zna. które cieszy się z każdego platka sniegu. które smieje się i mówi, że już więcej nie będzie, że to nie jego wina i że to samo się zrobilo. jak dziecko, które CHCE i dostanie. a chce, bo nie wie, że nie potrzebuje. nie wie, czego potrzebuje, bo nie wie, co jest czym. nie wie i nie chce wiedzieć.


nowa religia dla dziecka. szukam czegokolwiek, co zapchaloby tę dziurę, w której kiedys mieszkal jakis bóg. lookin' for to save my soul, lookin' in the places where no flowers grow, lookin' for to fill that GOD shaped hole. mother am i still your son, you know i've waited for so long to hear you say so. mother you left and made me someone. now i'm still a child but no one tells me no.




szukam, kradnę, nieważne. blądzę z zamkniętymi oczami. czytam i dowiaduję się. analizuję. uczę się. i im więcej wiem, tym jest gorzej. bo the more you know the less you feel. bo some pray for others steal.
nie wiem i wiem, że nie katolicy. oni za dużo klęczą i się zamartwiają i nie lubię kosciola i wszystko jasne. przecież blessings are not just for the ones who kneel... luckily.

22 gru 2009

pod tytułem "żałosny bełkot"

to będzie żałosne i niewarte czytania ani nawet oglądania. rozterki gówniarza. dzisiaj się nie obrażam za mówienie do mnie 'dziecko'. bo ja nie rozumiem i nie wiem i wiem, że nikt nie rozumie i nie wie, a wszyscy zachowują się tak, jakby rozumieli i wiedzieli. hipokryci.

bo mi chodzi o sens. sens życia i wszystkie te sprawy, o których się nie myśli i nie mówi. o tym w świecie zdominowanym przez różnego rodzaju religie i sekty mówić nie można, bo sens jest znany, żyjesz na próbę i idziesz do nieba albo piekła, a sensem wszystkiego jest bóg. sratatata.

szukam ostatnimi czasy takiego sensu. i tak, wiem, że nie znajdę nic prócz próżni. sensem zdaje się być czas, w którym zostaliśmy z jakichś przyczyn czy też przypadkowo osadzeni. żyć sobie, bawić się i bajabongo, chociaż nicość stoi za drzwiami i tylko czeka, żeby przejść przez próg. mijam sobie przez palce w takim bezczasie, w momencie historii, zaraz mnie nie będzie. mijam. mijam w dodatku się.

czasu zresztą też nie ma. nie istnieje. idź ty sztuczny tworze i nie starzej mnie, chcę mieć znowu 19 lat i pustkę w głowie.

jestem pod absolutnym wpływem Adamsa i jakichś filozofów, o których normalnie ludzie nie powinni mieć pojęcia. filozof, phi, 70 lat myślisz i i tak do niczego nie dochodzisz. pustki, w której powinno mieszkać poczucie sensu i celowości, nic nie wypełni.

i jeszcze te wszystkie choroby, wojny, kataklizmy. bezsens, nic więcej. czy skoro życie nie ma sensu, to nie ma też wartości? są przecież tacy, co to ratują świat, bawią się w walkę z globalnym ociepleniem i AIDS. ja nie, ja już nie, "mój lekarz mówi, że mam zdeformowany gruczoł obowiązków obywatelskich oraz wrodzoną słabość kośćca moralnego i dlatego jestem zwolniona od ratowania wszechświatów".

a no tak, wszystko jest dziwne i pozbawione sensu. trochę szkoda, ale przez milion rzeczy staje się łatwiejsze. bezbezbezsenses. "istnieje teoria, że jeśli kiedyś ktoś się dowie, dlaczego powstał i czemu służy wszechświat, to cały kosmos zniknie i zostanie zastąpiony czymś znacznie dziwaczniejszym i jeszcze bardziej pozbawionym sensu. istnieje także teoria, że dawno już tak się stało".

właśnie zdałam sobie sprawę z tego, ile miliardów albo i jeszcze więcej rzeczy musiało się stać, żebym dzisiaj była tu, gdzie jestem. malusie łańcuchy DNA w odpowiednim momencie i czasie (którego nie ma) się potworzyły i takie tam. jakie jest prawdopodobieństwo, że te sekwencje czy coś tam utworzą się w takiej kolejności? a potem, jak już byłam od 1987 roku.. ileż musiało się wydarzyć rzeczy... teraz siedzę tutaj w tym kraju w tym mieście z tymi ludźmi i ze swoją świadomością. świadomość jest kolejną nierozwikłaną zagadką. życie życie, przerażasz mnie. życie. 'nienawidź je lub ignoruj. polubić się go nie da'.


* więcej tego typu bzdur nie będzie. zresztą jak mi przejdzie, to pewnie i to usunę.



20 gru 2009

materiał geneteczny

przedstawię tutaj oto krótki zarys wczorajszej rozmowy. tym razem nie ja jestem jej bohaterką, ale moja nowa nieco mocno wcięta koleżanka. sytuacja następująca. idziemy na papierosa, fuj. zaczyna się rozmowa na temat lęków egzystencjalnych i naszych przyszłych dzieci. koleżanka nowa ma dużo więcej lat ode mnie, więc po moich wyznaniach w stylu 'bo ja jednak chcę mieć dziecko, potrzebny mi tylko dobry materiał genetyczny', koleżanka stwierdziła, że mój pomysł jest świetny. ale nie była pewna, co mogą sądzić na ten temat osoby płci przeciwnej. dlatego też postanowiła to sprawdzić. akurat napatoczyli się jacyś studenci, na oko rok piąty bądź szósty. rozmowa.

- słuchaj, mogę zadać tobie osobiste pytanie? co byś powiedział, gdybym podeszła do ciebie i powiedziała, że chcę mieć z tobą dziecko?

co ciekawe, studenci w liczbie czterech wcale nie byli zaskoczeni. dalsza część rozmowy.

- no ale po co?
- po prostu jak tak na ciebie patrzę, to myślę, że jesteś świetnym materiałem genetycznym. a facetom i tak chodzi tylko o seks.
- wiesz co, nigdy nikt mi czegoś takiego nie powiedział. to jest największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem. (?!) mogę się poświęcić i zrobić tobie dziecko. ale nie będziesz chciała żadnych alimentów?

rozmowa rozkręciła się, pozostali również włączyli się do dyskusji. i wiecie co, było pół na pół. grupa może mało reprezentatywna, ale złożona tylko z dobrego materiału genetycznego. 50% facetów nie miałoby nic przeciwko. to drugie 50% było bardziej pragmatyczne ("i co, potem spotkam cię na ulicy z moim synem i będę wiedział, że to jest mój syn, nawet bez alimentów"). doprawdy zastanawiające.

dziwny jest ten świat.

19 gru 2009

o tym samym

wczoraj tak, mogło nie być wczoraj. wczoraj zobaczyłam, jak mocno zarozumiała jestem. zerokompromisowa. nie wiem, czego to był szczyt. hipokryzji, obrazy, egocentryzmu, głupoty, infantylności, nieuprzejmości, kłamstwa. bez tekstu 'niepotrzebne skreślić'. było wszystko to razem wzięte i jeszcze trochę złości z tym i wulgarności. wymieszane, rozgotowane, palące. wylane na czyjąś biedną twarz. i moja mina w stylu 'powiedzieć coś, czy nie, powiedzieć, czy nie, tak, nie, tak, nie, NIE; kurwa, co ty tu robisz'. bez słów. wszystko wiadomo. jakie to proste. nie trzeba słów, żeby wiedzieć, że ktoś nas nie lubi czy nawet nienawidzi i my też nie potrzebujemy słów, żeby to powiedzieć. nie trzeba mówić. nienawiść kręci się między błahymi słowami w stylu 'cześć' czy ruchami w stylu zapalenia papierosa. i widać to wszystko w oczach. zaskoczonych i blednących. jakbyś zobaczył ducha, którego najmniej się spodziewałeś w tym momencie, bo powinien być w domu, bo jest Boże Narodzenie i nikogo nie ma w Toruniu ani nigdzie.

a co mi z tego, jak tylko się użalam, że robię głupio, skoro i tak nic się nie zmienia. obiecuję sobie altruizm i empatię i że nie będę używać słowa 'spierdalaj'. a ci, którzy mnie nie lubią, będą moimi najlepszymi kumplami. wtedy przychodzi taki piątek czy wtorek, obojętnie, zjawia się taki jeden z drugim, stary, młody, znajomy lub nie, i historia się powtarza. blessed is the ego if it's all we've got this hour, blessed are the stupid who can dream.






wiesz, czuję się tak jak Chris Matrin, kiedy pisał Talk. trochę panicznego lęku plus tysiące mil zagubienia i bezradności. rady są takie proste. zrób to, tamto, jedź tam i tam, powiedz to i to. zrób, jedź, zacznij, rzuć, zostaw, nie idź, walcz, odpuść. już mi się nie chce. nie chce mi się słuchać, chcę rozmawiać. but well I feel like theremin talking in a language I don't speak.

Oh brother I can't, I can't get through
I've been trying hard to reach you
Cos I don't know what to do
Oh brother I can't believe it's true
I'm so scared about the future and
I want to talk to you
Oh I want to talk to you

You can take a picture of something you see
In the future where will I be?
You can climb a ladder up to the sun
Or write a song nobody has sung, or do
Something that's never been done

Are you lost or incomplete?
Do you feel like a puzzle?
You can't find your missing piece
Tell me how do you feel?
Well I feel like theremin Talking in a language I don't speak
And they're talking it to me

So you take a picture of something you see
In the future where will I be?
You can climb a ladder up to the sun
Or write a song nobody has sung, or do
Something that's never been done, or do
Something that's never been done

So you don't know where you're going
But you want to talk
And you feel like you're going where you've been before
You'll tell anyone who will listen but you feel ignored
Nothing's really making any sense at all




naprawdę chcę zmądrzeć i zachowywać się jak dorosły człowiek i chcę być miła i chcę chodzić do teatru i na herbatę. chcę lubić wszystkich i reagować chcę szybciej. szybciej reagować i z myśleniem przed reakcją.

coldplay day, jak najbardziej powinno tak być. taki czas, takie dni. ej bo proszę ja, wbrew pozorom mam wrażenie, że od ponad roku, odkąd to rzuciłam jedne ze studiów, nic się nie zmieniło. ponad rok to długo. tkwię w tym mieście z tymi ludźmi, przyzwyczaiłam się na tyle, że może się to skończyć źle w sensie pozostania tutaj, co byłoby dla mnie bardzo niedobre. może faktycznie powinnam wyjechać już teraz. na co czekać. czekać czekać na nie wiadomo co. znudziło mi się czekanie. chcę pojechać do Afryki.

fix you, sentyment. shiver, piękne. i moje yellow. nie pasuje do reszty. look at the stars.





15 gru 2009

ktokolwiek tu przypadkiem wejdzie proszę o posłuchanie. jeden z naj kawałków. na świecie.

anyone who's visiting this site, please, watch this video. one of the best songs. in the world.

14 gru 2009

there there

tak to jest. przychodzą, odchodzą. ja przychodzę. i odchodzę. idę dalej. znajduję komuś towarzystwo, po czym się ulatniam i bawcie się dobrze. see ya, więcej się nie zobaczymy w tym samym składzie.

jakie to w ogóle jest wszystko zabawne. ubaw po pachy. czy może raczej śmiech na sali.



potrzebuję na gwałt dwóch rzeczy. po pierwsze deszcz. potrzebuję deszczu jak nic. dzisiaj, teraz, zaraz. to po pierwsze i najważniejsze. po drugie nowi. ludzie nowi i nieznani. inspirujący lub nie, mądrzy lub nie, pijący lub nie. nieważne. byle by byli. bez tych dwóch czynników mogę nie dotrwać do końca roku.

11 gru 2009

srebrny lunonauta

nie wychodź z domu w stanie wczorajszym. nawet kiedy myślisz, że nieźle się trzymasz. bo się nie trzymasz, po prostu nadal jesteś wstawiony. cześć. ja nadal nie mogę dopasować się do tego nam znanego wymiaru rzeczywistości. nie potrafię rozmawiać z niektórymi ludźmi. więcej, nie potrafię rozmawiać w obecności niektórych ludzi. powiedziałabym, że wyjebane. i to też mówię, ale tak, żeby nikt nie słyszał. to nie jest kwestia kaca. to jest kwestia mojej infantylności, zarozumiałości i problemów z podejmowaniem decyzji.

no tak. bo nie ma co się pchać tu, gdzie jestem. skoro jest tutaj moje ego, to dla nikogo więcej nie starczy miejsca. wielki underground nie wpuszcza byle kogo, nie wpuszcza nikogo.

9 gru 2009




to do mnie mówi. mocniej. dosadniej.
szukam chętnych na koncert.




ja jebię, znów zamiast się uczyć robię bzdury. znowu na 12 godzin przed nic nie umiem, znowu czeka mnie zarwana noc z kawą i notatkami. nie swoimi oczywiście. nie żebym miała nie napisać czy nie zdać. jutro wszystko będę wszystko wiedzieć i umieć. ale powinnam teraz siedzieć i odpoczywać spokojnie, a nie zaczynać przeglądać notatki.
i jeszcze mnie niecnie namawiają do złego.

dave jest poetą. złym poetą.

8 gru 2009

nie wiedzieć czemu nie chciałam być dzisiaj miła dla nikogo prócz Pana Dyrektora XYZ. okoliczności były, a jak! a ja to nawet nie że nie chciałam być miła. nie widziałam takiej potrzeby. inni byli mili. wiesz, stary, to tak jak wchodzisz do pokoju, a ja nie mówię cześć, bo myślę, że nie trzeba.

tak to to, dzisiaj właśnie, dnia grudnia ósmego. wiesz, nie wiem, o co chodzi i jak i po co i o co. ale tak dzisiaj się stało, tak uczuło, jakbyś stał na najwyższym szczycie i jakby słońce świeciło i wiatr wiał w takim cieple co to się nie zdarza i jakbyś dotknął wolności. jakby wszystko ludzkie, te głupoty niewarte niczego, zniknęło. jakbyś wyszedł z więzienia. jakbyś wygrał milion euro. oświecenie. wow. jakbyś skoczył ze spadochronem. moment. słuchasz czegoś, patrzysz gdzieś tam i wiesz, że ta wolność jest tutaj obok i tylko trzeba ją złapać, póki nikt nie widzi.

no to złapałam.



***
moje rozmyślenia i filozoficzne urojenia są związane zapewne z małą ilością snu i zbliżającym się kolokwium z nie wiem czego. więcej rzeczy nie pamiętam.
***

5 gru 2009

I gotta feeling

piękny plan spędzenia weekendu w pracy z notatkami legł w gruzach. sobota rządzi się swoimi prawami.
dobrze, gdy sobota w końcu zaczyna się w sobotę, a nie jak zwykle - w czwartek.
przespałam dwa dni. całe. czwartek noc, piątek, piętek noc, sobota. zwlekło mnie dzisiaj z łoża po czternastej. wstyd i hańba. mieć 22 lata i spać.

nie mam weny. chciało by się trysnąć smutkiem, ale się nie da. bo jest na ogół wesoło i zabawnie. wyszło szydło ze mnie i jest najweselej i zarazem najdoroślej od czasu zielonej propagandy. kolejne kroki można postawić, takie naprzód, a nie w tył. nie ma dreptania w miejscu. to jest ten czas, kiedy można się ruszyć, kiedy w końcu można wyjść z siebie i siebie opierdolić.
zawsze gadam, teraz wiem. że jedno z drugim skończone, że pora zacząć nowe. że tamten inny punkt widzenia wcale nie był inny. że teraz jest pora na świeżość. na oddech. wyluzowanie i płynięcie pod prąd. ale inny prąd. prąd innej rzeki. tak, bo przecież są miliony rzek czy też dróg czy czegoś. co więcej, nie wchodzi się dwa razy w to samo gówno. wiadomo. ja od kilku lat z gówna wychodzę i zawsze wchodzę w nie z powrotem, w to samo gówno. może zrobione przez inną krowę, nieważne, gówno jest gównem i w gówno się nie wchodzi dwa razy. ja weszłam w to samo gówno razy co najmniej cztery. piątego nie będzie. tym bardziej w to czwarte nie wdepnę po raz kolejny. bo już je posprzątałam i pozamiatałam i pozamykałam szafy i oddałam klucz do recepcji.



I´m alive
I´m being born
I just arrived, I´m at the door
Of the place I started out from
And I don't wanna back inside

parafraza zmieniająca sens tego głupiego kawałka. parafraza i chuj. ha!

4 gru 2009

Okrojone wspomnienia jakieś. Telefon Tel Aviv on air. Sprzątanie czas zacząć. Bo jakoś tak niedługo równo rok mija od ostatniego grudnia, kiedy to zaczęły się pojawiać pomysły na śmierć i życie, mocne postanowienia poprawy noworocznej i te inne bzdety, o których nie pamiętam albo o których nadal próbuję zapomnieć.
W zeszłym roku byłam o rok głupsza, fakt. Co nie znaczy, że zmądrzałam. Nieco zmieniło się otoczenie i ludzie, ale myśli wciąż tak samo niezrozumiałe dla większości społeczeństwa. A więc nie ruszyłam się z miejsca. Tak.
Mimo to w świecie najbliższym zewnętrznym zmieniło się wszystko.

tak to to, nie ma studentów w moim życiu. prawie nie ma. wykasowałam ich z książki telefonicznej na amen. czasami jakiś taki niepoinformowany zadzwoni i zaprosi na imprezę. przy dobrych wiatrach, braku innych planów i pełnym portfelu może pójdę i się przywitam. i wrócę do domu. bo o czym tu gadać. o wykładowcach i egzaminach nie rozmawiam. a inne tematy w niektórych kręgach pojawiają się dopiero po którymś piwie. a ja nie lubię czekać.
kilku studentów zostało jednak. tych bardziej rozgarniętych. tych bardziej podobnych do infantylnych dorosłych z defektami w głowie. ale to gatunek niestety wymierający. mogę ich policzyć na palcach. raz, dwa, trzy, cztery, pięć, pięć, pięć, a, sześć i siedem. siódemka. to wszystko.

cieszę się z obrotu sprawy, tak.

rok temu nie wiedziałam też, jak to będzie z tym wszystkim. przecież chciałam studiować w Wrocławiu(!), o czym przypomniała mi w październiku jedna znajoma, stwierdzając: "eee, ja wiedziałam, że tam nie pojedziesz. za bardzo pasujesz do Torunia.."
zostałam bo tak. czy to ważne. czasami nie ma powodów. po prostu wiesz, że musisz albo wiesz, że chcesz. tak po prostu zapomniałam, że można składać papiery gdzie indziej.
bo ja lubię Toruń. zresztą wiesz jak jest, nie dało się stąd wynieść. się nie potrafiło. się nie chciało.
i po co ja się przed sobą tłumaczę.
bo tak. bo trochę wiem, że zrobiłam głupio. że tyle możliwość skreśliłam raz na zawsze. bo przecież mogłabym teraz mieszkać na drugim końcu Polski. bo przecież nic się nie zmieniło.
w zeszłym roku nie wiedziałam, co i kto zdominują pewne aspekty, co, kiedy i gdzie się stanie, gdzie będę, z kim się będę śmiać i kto będzie się ze mnie śmiał. nie wiedziało się, kogo się pozna i czego się nauczy. nie wiedziałam, kiedy i dokąd pojadę. teraz wiem i powiem, że to był cholera dobry rok. lepszego nie mogłam sobie wymarzyć. nie mogłam.


się działo.. szaleńczy rok, który jeszcze się nie skończył.

a dzisiaj to mam taki nastrój nijaki nie taki. siedzę i oceniam. oto, co oceniam bardzo wysoko, co nie jest moją muzyką i nie pasuje do niczego, co lubię (chyba że J. Timberlake). dobry beat, dobra muzyka, dobra impreza, tak. i świetny teledysk. oto:




piątek. idę spać. a. nadmieniam, iż głos mi się zepsuł. budzę się rano, a tu nie ma strun głosowych. i mimo iż serce chce na miasto, rozum każe zostać, bo jak to i po co to wychodzić do ludzi, skoro nie można się z nimi porozumieć za pomocą mowy?

hmm.. zainwestuję w podręcznik do nauki mowy niewerbalnej.

moja współlokatorka twierdzi, że to wszystko przez czwartek, kiedy to wstałam z bólem egzystencjalnym o 6 w nocy i pojechałam do Ciechocinka w celu spotkania biznesowego, po czym wróciłam i poszłam na wszystkie (!!!) wykłady (dobra, pół jednego odpuściłam) i szkolenie, co trwało 9 godzin, w przerwach dzwoniąc i załatwiając i gadając dużo i niepotrzebnie. padłam o 22 i obudziłam się z gorączką i bez gardła. i weź tu chodź na zajęcia. nigdy więcej.

30 lis 2009

Happiness. Happiness is a word for feeling. Feelings are rarely uderstood in the moment. They are quickly forgotten, and almost always mis-remembered. And besides feelings are totally full of shit.






I had a brainwave. Can see clear now.

26 lis 2009

Nocne

Wow, after I jumped it occurred to me life is perfect, life is the best,
full of magic, beauty, opportunity... and television... and surprises,
lots of surprises, yeah. And then there's the best stuff of course, better
than anything anyone ever made up, 'cause it's real.

You take a stranger by the hand,
a man who doesn't understand
his wildest dreams.

You walk across the dirty sand,
and offer him an ocean
wide he's never seen.

Maybe I was blind, alright,
a man of close mind.
Maybe I was dumb,
but what I forgot to say,
if you didn't know,
is never let me go,
never let me go,
never let me go,
never let me go.

You run from love and don't believe,
unless it catches you by the ear,
and even then you struggle.

From Red lsland across the strand,
your footprints still they are in the sand,
everything else washed away.

I may not be alone, oh I,
I may have found my home,
I may have lost my way,
but what I forgot to say,
if you didn't know,
is never let me go,
never let me go,
never let me go.





- Is someone there?
- No, just an echo.


feel like an accident waiting to happen. like old useless tree with some new roots.
feel like i don't know again. don't know which side i am on. don't know my right from left. or my right from wrong. i forgot that just couse you feel it doesn't mean it's there. so many reasons, so many ways. but i am not moving. don't want to. staying. just gotta find new impulse. yeah i think i feel good.



'The strangest thing has happened. I really missed my dog. That's never happened to me before. You know, on a long tour you do hear people saying they miss their pets. I never have. But last night I started really missing my dog. It's very odd, cause I don't have a dog'


yes, it's all about Bono's dog.

23 lis 2009

Dwie rozmowy miały miejsce ostatnimi dniami.

Pierwsza moralizująca. Wszystko pięknie. I ależ ja rozumiem! I ja to wszystko wiem! I wiem nawet, że jestem zajebista i że tutaj różni tacy kradną mój najlepszy czas. I że marnuję energię, i że powinnam wszystko olać i iść na przód. Tylko jakże może mnie pouczać ktoś, kto postępuje dokładanie tak samo jak ja. Się pytam.

Druga uświadamiająca. Zupełnie przypadkowa analogia. Daje do myślenia. Wbrew pozorom wszyscy jesteśmy tacy sami.


A teraz pora na oczyszczenie organizmu. Żeby było zdrowiej.

20 lis 2009

Chyba mi przeszły całe te głupoty i zagrania poniżej pasa i łażenie po nocach i studia i chyba nawet hokej przeszedł. Chociaż nie wiem, może nie poszłam dzisiaj tylko dlatego, że oddałam kurtkę do pralni, a mecz był na wyjeździe?

Posklejałam opowieść w całość, zapakowałam do kartonika i zaadresowałam na pierwszy lepszy adres. Dzisiaj tak sobie przemyślałam sprawy te i owe. Koniec. Zaczynamy od innej strony, w innym celu. I w innym stylu. To wszystko wina tego miasta, które wyzwala w tobie najgorsze instynkty i tę potrzebę posiadania tego, czego nie powinieneś mieć.

Wiesz, jakie to dziwne i miłe, jak uśmiechnie się do ciebie ktoś, kto się nigdy do nikogo nie uśmiecha? Aż się wzruszyłam. A to mi się rzadko przecież zdarza. I potem jakieś dziecko małe takie w wózku powiedziało do mnie: „mama”. A ja pomyślałam: „O kurwa!”.

I karuzela gna. I raz i dwa i trzy, czujność śpi, trochę mdli, i wcale nie jest zimno mi.



And that’s the point. Jest piątek, jest syf w mieszkaniu. Totalny chaos i burdel jak nigdy. Otoczenie tym razem nie oddaje mojego nastroju jednak. Bo wszystko jest w najlepszym porządku, w końcu poukładałam sobie coś tam w głowie. Otrzeźwiałam i wiem, czego nie potrzebuję. Tak. Tymi dniami jest względny spokój. Amen.

16 lis 2009

Funky Stonky z Łonky

gdzież jest moja moralność. znalazł kto? szukam i nie widzę. myślę, że pora pójść do kościoła przez duże ka. lub też do klasztoru. również przez duże ka. żeby mnie tam tak zamknęli, co bym się nauczyła pokory czy czegoś takiego. o moralności, wróć. o poczuciu przyzwoitości, wróć. o pamięci okropna, wróć.
jak to głupie. kiedy wiesz, że robisz coś złego, a w ogóle cię to nie obchodzi. nie czujesz zła. średnio przejmujesz się, co myślą ludzie o ekscesach. byle wyjść na swoje. siebie nie pojmuję, nie ogarniam. kiedy mi się tak w głowie poprzewracało, nie pamiętam. niechże już będzie grudzień. wiem, co by mi na te pożałowania godne zachowania pomogło.
dzisiaj terapii dzień pierwszy. w końcu ktoś mi powie, co zrobić ze swoim życiem.




wszyscy pytają, jaki jest Berlin. Berlin jest smutny. Przygnębiający. Powinnam tam zamieszkać. Za karę.






I jeszcze kilka spostrzeżeń ostatnich dni:

1. Boże! Ja NIE MYŚLĘ!! Zero odpowiedzialności, zero przejmowania się konsekwencjami czegokolwiek.
2. Mam zmarszczki. Jeszcze nie takie, jak moja współlokatorka, ale jednak. Podobno od śmiania się. Jakbym też miała powody do śmiechu.
3. ŁąkiŁan zdobędzie nie tylko polskie (ba! światowe!) łąki, ale też pola, lasy i autostrady. Za sto lat będę opowiadać robalom w moim grobie, jak to razem z Bonkiem ograliśmy Paprodziada w piłkarzyki.



4. Alkohol i inne używki usuwamy z życia (wyłączając okazje specjalne).
5. Jestem jednak trochę fajna.
6. Rozmyślałam nad organami ludzkimi nieco. Takie serce na przykład. Tak przeceniane i wplecione we wszystkie kultury jako coś super świetnego. O ja, moje serce, o ja, mam złamane serce, o ja, on jest bez serca, o ja, serduszko puka w rytmie cza-cza. Moje drogie dzieci, serce jest mięśniem. Kawałkiem mięcha, mniam mniam.
7. Wyjazd do Berlina mimo wszystko był dobry.
8. Muszę zmienić kolor soczewek. Zbyt niebieskie te moje oczy jakieś.

21 paź 2009


Boston 2001


Amsterdam 2009, 20 lipca.

nie mogę się uwolnić od tych dwóch, no nie mogę. sometimes i feel like i dont know, ultraviolet hanging over my bed. Sometimes I feel like I don't know, sometimes I feel like checkin' out. I want to get it wrong. Can't always be strong. Feel like trash, you make me feel clean. I'm in the black, can't see or be seen.
There is a silence that comes to a house where no one can sleep.
Zresztą caly Ultraviolet jest poezją. Siedzi to i Gone też. Niczym wirus, nieżyt nosa i te inne potwory, które atakują mój uklad odpornosciowy.
IMNOTCOMINGDOWN. I get to feel so guilty, got so much for so little. Then I find that feeling just won't go away. Holding on to every little thing so tightly till there's nothing left for me anyway.
I wanted to get somewhere so badly I had to loose myself along the way. I change a name but that's okay... it's necessary. And what I leave behind I don't miss anyway.
Cos I'm already gone. Felt that way all along. Closer to you every day, didn't want it that much anyway.
I am taking steps that make me feel dizzy then I get to like the way it feels. And what I thought was freedom is just greed. Goodbye. And it's emotional. Goodnight. I'll be up with the sun. IMNOTCOMINGDOWN.

Hmm... Czy wódka jest w stanie zabić chorobę?

Co tu począć?

Nie. Nie idź!


W sumie.. Bo i po co mialabym tam isc? Zima jest, ciemno jest, jutro zajęcia. No i trzeba zabrać dynie.. Wódka poczeka. Zresztą nie lubię wódki. Nie lubię.

Ale mnie kosci bolą. I glowa. I wszystko w srodku. Gardlo. Krtań. Oskrzela. I lewa ręka, w której pojawila się dziura. Jakos tak nóż się wbil. Sam. Nie ma wychodzenia, siedź i się ucz.

Normalnie nie poszlabym. Normalny czlowiek siedzialby w domu. Tak. Phi, normalność jest linoskoczkiem nad otchłanią anormalności, jak powiedzial slynny pan. O nie, zaczynam filozofować. Koniec.

19 paź 2009

czuję, że ruszam. ruszam razem z nowym rokiem akademickim. ruszam z wolna z kopyta kulig rwie. na przód. jednak idę. nowe pomysly na siebie. chcę w sam srodek buszu. chcę na pustynię. chcę pod te akacje i do tych glinianek. i do tych wieżowców i tych slamsów. do kontrastu. mdleć z glodu i przejedzenia. umierać z gorąca i zimna. tonąć w slońcu i spalać się w oceanie. szukać chwili.
dotknąć sloniątka w Tanzanii, zbudować chatę w Kenii, zrobić zastrzyk w Etiopii, znaleźć zloże ropy w Nigerii. lapać stopa w Arizonie. zagrać w reklamówce platków sniadaniowych w Los Angeles. wziąć slub w Las Vegas z kims, kogo następnego dnia nie będę pamiętala. dać się postrzelić w Nowym Jorku. uratować kota przez tornatem w Nowym Orleanie. napić się wódki w pociągu relacji Moskwa-Pietuszki. obudzić się nad Bajkalem. zlowić rybę na Alasce. wpasć w szpony Trójkąta Bermudzkiego. przejechać kangura. a potem usiąsć w Fez i zaspiewać. lights flash past like memories. a speeding head, a speading heart, i'm being born, a bleeding start. head first, then foot. or?

dygresja. nie lubię tego glupiego powiedzenia, że cudze chwalicie, swojego nie znacie. znam swoje i swojego nie chwalę i chuj patriotom do tego. koniec dygresji.

jest tyle miejsc, których nigdy nie zobaczę. tylu ludzi, których nigdy nie spotkam. tyle rzeczy, których nie zapamiętam.

i tyle miejsc, które na mnie czekają. tylu ludzi, których jeszcze poznam. tyle rzeczy, których nigdy nie zapomnę.

koniec zamartwień i użaleń. it's hard to stay mad when there's so much beauty in the world.

15 paź 2009

jebie tu fermentacją chmielu i cebulą. październikowy syf.
deszcz wali wali i zawierucha puka i zimno mi w tym miesiącu w tym kraju. ogranęlo się co się ogarnąć mialo i jedziemy z koksem. jeszcze tylko parę przemysleń. nie pozwalam sobie na frywolosc. zarabiam na mysleniu i poznawaniu nowych ludzi. jak radzi Paul jakis tam - kradnę. kradnę, jakie to urocze, jak znalezienie poziomki. tylko czym się różni znalezienie poziomki od znalezienia trufla. szukaczem? natura ludzka i swińska niewiele się od siebie różnią. swinia mniej spieprzy. innych różnic nie widzę.

irytacje imitacje, nihil novi, 00.39, nie będzie z tego niczego dobrego. schnie mi oko. i ani kszty rozumu. gatunek ludzki przeidiotyczny jest, nie mam sily bić się z pseudonormalnoscią. wscieka mnie ulica i wszystko, laduje magazynek i strzelam bang bang jak z procy. oh i am so clever i am so clever i am so clever so clever. ego mnie przeroslo. teraz cos musi się nie udac. musi. bo nie zdzierżę.
nie smakuje mi piwo. chyba minęly te lata, kiedy lubi się smak piwa. alkohol w ogóle fuj się stal. wcale nie dlatego, ze musial czy powiedzial ktos czy nakazal. zdejmuję okladkę i zaczynam czytac, lubię czytać. piwo i te inne toksyny. brudzi to krew i psuje srodek. i znudzilo mi się. jak wszystko. jak studia, jak miasto, jak ludzie, jak obcokrajowcy. pora na kolejne czary mary. a potem herbata.

13 paź 2009

Karma uniwersytecka

Obudził mnie Michael o 7 rano. Nie ma mowy, nigdzie nie idę. To jest jeden z tych dni, w których nie ruszysz dupy z łóżka przed ósmą. Wymyśliłam, że spóźnię się i wejdę w przerwie. Oczywiście zasnęłam na amen i z zacnych planów nici.
Na następny wykład trzeba było wstać. I wstałam, a jakże! Nie moja wina, że autobus za szybko przyjechał. W trosce o dobre samopoczucie prowadzącego zajęcia postanowiłam, że nie będę mu przeszkadzać w środku wykładu. Ale żeby owocnie spożytkować czas, przekroczyłam próg biblioteki, a co.
A tam runął na mnie deszcz sprzed tygodnia. Dziwne to zaprawdę, kiedy między regałami bibliotecznymi wpadasz na zmorę poznaną w środku nocy kilka dni wcześniej. A pomyśleć, że wszystkiego można by uniknąć, gdyby autobus numer osiemnaście nie robił numerów i przyjeżdżał w zgodzie z moim zegarkiem. I co, i niech nikt się nie dziwi, że więcej w bibliotece mnie nie zobaczy.


Tęskni mi się za Cambridge. „Dobre stare Cambridge! Można je lubić lub nie, lecz trudno zignorować. Samo się prosi o uwagę. Kiedy już wbije w człowieka pazurki, nie puszcza”.

10 paź 2009

This is Major Tom to Ground Control

strasznie mi jakoś. poczucie ogólnej beznadziei przytłacza mnie. jak wczorajszy przegrany mecz. na który zresztą się spóźniłam. jak powrót do domu o czwartej nad ranem. jak ludzie tańczący na barze. jak rozmowy o życiu, o przyszłości, o emigracji. o Australii i Anglii, o Londynie, Paryżu i Toruniu. przytłaczają mnie siniaki na łokciach, dziury w butach i nieznane numery telefonów. przytłaczają mnie wieczorne wyjścia na miasto.

koniec z tym.

słucham, David Bowie in my head. The National, Slow Show. In my head. Space Oddity idealnie pasuje, idealnie. bo dzisiaj to wcale nie mówi o heroinie. nie dzisiaj.




This is Ground Control
to Major Tom
You've really made the grade
And the papers want to know whose shirts you wear
Now it's time to leave the capsule
if you dare

This is Major Tom to Ground Control
I'm stepping through the door
And I'm floating
in a most peculiar way
And the stars look very different today

For here
Am I sitting in a tin can
Far above the world
Planet Earth is blue
And there's nothing I can do

Though I'm past
one hundred thousand miles
I'm feeling very still
And I think my spaceship knows which way to go

mucha mi tu lata. w zeszłym roku o tej porze miałam 21 lat i chciałam wyjechać do Wrocławia. ciekawe, co będzie za rok.

nie wiem nie wiem nie wiem, nie wiem, czego chcę, kogo lubię, kogo nie. nie wiem, co będzie jutro i zaczyna mnie to wkurwiać.

help me if you can.




tylko ten Obama mnie śmieszy. mój kolega stwierdził, że pan prezydent USA, zwierzchnik sił zbrojnych kraju prowadzącego obecnie dwie wojny, dostał Nobla, „because he can”. i to wszystko w tej kwestii.

idę gdzieś tam, może Chełmińską i Grunwaldzką i tym śmiesznym boiskiem rydzykowym przejdę się do biblioteki.

tylko po co?
tam się miło myśli, całkiem miło. przydałby mi się pies.

5 paź 2009

October
and the trees are stripped bare
of all they wear
what do I care?

October
and Kingdoms rise
and Kingdoms fall
but you go on...

and on
and on
and on
and on
and on




mam za ciężkie buty. chyba nie dam rady się ruszyć. gdzież jest mój entuzjazm. wystarczy przecież wskoczyć i poplynąć z prądem. ale przywiązalam się jakos do moich zabloconych kaloszy. dlatego chcąc nie chcąc (lub też niemniej jednak, jak mówi prof. Miodek) - nie potrafię zrobić kroku na przód.
jestem na etapie nienawidzenia. wszystkiego i wszystkich. tego rozpierdolu wokól siebie. chaosu kompletnego. totalnego niezdecydowania. tego znudzenia miejscem, którego jednak nie potrafię zostawić. tych ludzi, którzy wpierdalają się w nie swoje sprawy; i tych, którzy opowiadają mi o swoich wakacjach, które gówno mnie obchodzą. tych pierwszoroczniaków w autobusach, którzy martwią się, czy przebrną przez pierwszą sesję. autobusów też nienawidzę. nienawidzę też spotkań przypadkowych i niezręcznych sytuacji. kiedy nie wiesz, co powiedzieć i udajesz, że nie slyszysz. przerasta mnie ta stagnacja. tyle rzeczy można zrobic. ale ja nie potrafię pójsć na przód. i spiewam sobie stuck in a moment i wiem, że nigdy nie będę miala dosyc tego, czego teraz nie potrzebuję. nie trzeba rozumieć, sama nie wiem, o co chodzi. ja po prostu spię. wegetuję. mam wrażenie, że już nie skaczę, jak kiedys, tylko spadam, spadam na sam dól. wiem, to minie. jak już glowa odbije się od dna, to minie. może więc minie za rok. może za miesiąc. może jutro. przecież nie znam siebie na tyle, żeby powiedzieć, czy jutro kawa będzie mi smakowala.





lubię. cos tam lubię.

3 paź 2009

Back

Sama w to nie wierzę, ale wróciłam. Nie wierzę, ale nic się nie zmieniło.


Jeszcze kilka dni temu błądziłam po Londynie. Po Hull. Po moim Cambridge. W Kambridżu to się żyje wolniej. A czas płynie o tyle szybciej. Ci wszyscy piękni szczęśliwi ludzie, wegetujący w tak osobliwy sposób.
I do końca życia zapamiętam Walk On w Cardiff, i do końca życia zapamiętam minę mojego zmęczonego Kevina, który jest hetero. I London, który uwielbiam. I ludzie. Ludzie.

Cóż, było, minęło, do zobaczenia za dziewięć miesięcy.

Bo teraz jestem tu, ludzi tłum i znowu myśli dziwne. Spotkałam się wczoraj z potworem. Znęcającym się, ironizującym, wszechwiedzącym. Ja naprawdę nie mogę być normalna. Kurwa. Po co po co, głupku mały. Koniec Świata, racja. Wracam w to samo miejsce, do tych samych ludzi, z tymi samymi problemami we łbie i wszędzie.

Właściwie to miło spotkać się po trzech miesiącach. Właściwie.

Wiesz co, w te wakacje dotarło do mnie jedno – caelo mutato animus non mutatur.


Jo tam, idę się szukać na youtubie.

Hello, Devil. Welcome to Hell.

Piątek. Cześć Nat, jestem w metrze. Pomyliłam linie i jadę gdzieś w stronę Wembley. To nie jest śmieszne, jest już prawie północ. O. Cześć Wam. Cześć Nat, cześć Angusie Irlandczyku, cześć Dave, Szkocie. No, fajny ten Wasz squat. Ja nie chcę spać na hamaku, nie lubię upadków z wysoka. Położę się tu przy oknie. Wcale nie przeszkadzają mi te rozklekotane czerwone autobusy wpadające w poluzowaną studzienkę kanalizacyjną. Podoba mi się Wasz kominek i książki. Zawsze chciałam tak żyć. Tylko nigdy nie starczyło mi odwagi.

Sobota. Witaj wielka kolejko do Lloydsa. Witaj Millenium Bridge, Oxford Street i reszto. Wcale się nie zgubiłam. Po prostu chciałam pojechać do Vouxhall, naprawdę. Spóźnię się. Londyn jest gorący. Aż się rozlewa. Rozpływa w oczach. Tak, tak, zaraz będziemy w teatrze, tylko przejdziemy Waterloo dookoła. A tak, żeby się spóźnić, dla zasady. Tylko nie patrz na moje stopy, Kevinie, bo możesz zemdleć od widoku krwi na piętach i w okolicach. Jezu, te barierki zaraz odpadną. Dobrze ci idzie, Kevinie. Wiem, raz ci się zapomniało tekstu, no i co, też mi coś. RAZ. To jak to było z tym stworzeniem świata, co? Ja wierzę w Darwina, żadna tajemnica. Ale też biorę ze sobą dwie księgi, wiesz, które.
Nie chciałam iść tam do tyłu, wiesz. Bo te stopy mnie dobijały. I stres, że wiesz. Bo chodzi o to, żeby mieć marzenia, a nie o to, żeby je spełniać. Bo potem już nic mi nie zostanie. Bo wiesz. Ale te dwie mnie popchnęły. Więc mówię cześć, Kevinie, co słychać. Też bym była zmęczona, gdybym była Tobą. Ale Kevinie, wyobraź sobie, że jesteś mną i pracujesz w Sawston. Miło było Pana poznać, Panie Spacey. Do zobaczenia.

Niedziela. Żegnajcie. Wskakuję do metra i przepuszczam majątek w Camden Town. Skrajne wyczerpanie. Nie rozróżniam języków, zasypiam pod pałacem Królowej. Spać. Piękne zmęczenie.

Ach, Londyn.


---------------------------------------------------------

Jedna z kilku wycieczek do Londynu. Ale Kevin rozbił wszystko inne na drobne atomiki. Stanie na scenie z U2 też było niesamowitością. Praca w One też. Dziiiiwne to lato było. Dziiiiwne jakies.

8 sie 2009

When the moon is the only light we see

Zaczęlo się w Cambourne, spóźniony autobus. Potem dziwacy zaczepiający w Cambridge z Vaclavem na czele. Ludzie przerażeni swińską grypą na Stansted. Drzemka w autobusie do Nottingham. Najgorsza noc w moim życiu w Luton, z zimną podlogą, maksymalną klimatyzacją i komunikatami glosniejszymi od maszyn w Sawston. I samolot się pogniwal i nie chcial lecieć. W końcu pan mechanik naprawil. Potem bylo już tylko gorzej. Jedna z najbardziej krępujących sytuacji w moim życiu dala mi szkla kontaktowe. Kolejne spóźnione autobusy. Zapchany pociąg do Torunia. Spóźnienie moje na busa. Przeogromne korki w Lodzi. Wypadek przez samym wjazdem do Katowic i spóźnienie czterogodzinne. Snow Patrol na scenie, a ja stoję w kolejce do kibla i spiewam Chasing Cars.

I w końcu pech poszedl. Piękny dzień byl przecież. Slonce na niebie, lato, ludzie, centrum Europy. Niesamowitosć. Co za noc. Myslalam, że nie da sie tego opisac. Ja nie potrafię. Zresztą caly czas probuję sobie wszystko przypomniec. Luki w pamięci są podobno normalne po takiej dawce emocji.
W każdym razie ja opisać nie potrafię tego. Ale Gary ze Snow Patrol dal radę.

"I had to write about this. I simply had to. I hope I'm not speaking out of turn here as this is U2's site and hallowed ground for all of you but this story needs to be told. The shows so far on this tour have all been amazing and each night the crowd's reaction to U2 has been loud and joyous and passionate. Last night in Poland though was something else. Hard to explain. Let me try.

I have never in my life seen a crowd reaction like that of Katowice last night. Right from opener Breathe there was a daft magic in the air. Insanity everywhere you looked. People's faces clothed in the kind of joy I've only seen in gospel churches and then only on the TV so to see this religious fervour up close was overwhelming. The city outside the stadium could have been under heavy fire from alien spacecraft and I don't think anyone would have heard, saw, or indeed cared that much.


Then The Edge takes to the piano for New Year's Day (playing it guitar pick still between his fingers!) and the place is bathed in red and white instantly. Red cards held aloft by the people on the floor and white cards in the seats to make a giant Polish flag you could probably see from space. It took the breath clean out of me. By the end even Bono was speechless, for a few seconds anyway. The things he said next are lost to me verbatim but what I won't forget is the tears that came to me then. In floods. And when I turned to check if anyone had snared me for blubbing I realised that every single person around me also had tears in their eyes. We were sharing something that simply never happens at rock shows anywhere. A collective emotional and spiritual surrender of epic proportions. This was majesty and tenderness married and that is a rare thing indeed.

Last night was something I've never seen before and I can't quite fathom it. Not sure I ever will or even want to. It will sit alongside the greatest nights of my life and I thank U2 and Poland for that. Also thank you to the Polish U2 fans for giving us the best reaction to our own set we've had on this tour so far. All in all then a night of triumphs."

Gary Lightbody, aged 33, Bangor, Northern Ireland, Overwhelmed.


Tak. That was a night never ever to be forgotten. I chociaż tluklam się do Katowic przez calą Europę. Na te dwie godziny. Warto bylo. Kolejna chwila, którą pakuję do swojej walizki z napisem 'All That You Can't Leave Behind".

26 cze 2009

6 dni, dopiero. gdyńskie noce i gdańskie odwracają nieco uwagę od rzeczywistosci. zatapiam się gdzies tam po pólnocy w morzu naszym polskim. palę ogniska. i nic nie mówię, tak dla odmiany.
dziwnie jakos tu jest. wino w autobusie i to wszystko, nie w moim stylu. ja nawet nie lubię wina. fajnie, milo się spotkać czasami. ale pora wracac, żegnać i wylatywać na wyspy. tak.

a najbardziej wyboiste drogi są na Kaszubach. rano, w srody albo czwartki, po wyczerpujących nocach. i wtedy nawet arcade fire może doprowadzić cie do placzu, jak ta reklama.

jestem strasznie zmęczona. efekt ostatnich kilkudziesięciu godzin spędzonych to tu to tam, daleko od mojego łóżka. spać chcę. i pieprzę dziwnych. spać chcę, dobrej nocy.

15 cze 2009

przychodzi taki moment w życiu (zwykle tuż po ukończeniu studiów pierwszego stopnia, gdy uświadamiasz sobie, że masz 22 lata i zmarnowałeś swój potencjał), kiedy przyznajesz rację i godzisz się z tym, że nie można mieć wszystkiego.
tak sobie patrzę na innych. obserwuję. wyciągam wnioski. słucham. racja, wszystkiego mieć nie można. nawet ja nie mogę. zwłaszcza ja nie mogę.

myślę myślę myślę. był dzisiaj u mnie kominiarz. i grecy ugotowali mi obiad z oberżyny. siedzę i słucham naszionali i mam lato jak nikt.

zauważyłam, że zauważam farbowane włosy męskie (z damskimi nie daję sobie jeszcze rady). zauważam też inne rzeczy, obojętne wcześniej. jak ludzi w autobusach, jak kolory oczu tych ludzi szarych, jak numery rejestracyjne autostopów, jak włosy na rękach osób nieznanych. jak buty i rękawiczki. nawet czarne.

13 cze 2009

Moc Tymbarka

Mniej więcej rok temu kończyłam pierwszy rok nieszczęsnej politologii. Jak jednak wiadomo, pojawił się problem z zaliczeniem jednego przedmiotu. Krótko mówiąc - skończyło się dwóją w indeksie i trzaskaniem drzwiami. Wracałam sobie wtedy właśnie do mieszkania. Po drodze rozmyślałam. Że co to będzie teraz, że rzucam to w cholerę, że bez sensu, bo nie dam rady. I kupiłam Tymbarka. A kapsel powiedział: "Jakoś to dźwignę". I dźwignęłam i mam w indeksie ocenę bardzo dobrą.
Dzisiaj rano pomyślałam sobie, że pierdolę wszystko. Od studiów przez radio (zwłaszcza radio) po wszystko inne. Bo się nie nadaję do tego, nie dla mnie takie coś. Decyzja podjęta. W drodze do radia, gdzie miałam zamiar się pożegnać, kupiłam Tymbarka. Tym razem kapsel zadał pytanie retoryczne: "Jak nie Ty to kto?".

Niby nic. A jednak.

11 cze 2009

irytacja, jestem zirytowana czy poirytowana obrotem rzeczy. wszystko się dzieje, wszystko, ale za powoli i z pominięciem najistotniejszego.
był wczoraj taki moment, kite gdzieś na koniuchach, kiedy wydawało mi się, że zaczynam nowy rozdział. zostawiając wszystko gdzieś tam za sobą.



ale potem przeszło. spaliło się to i owo i wszystko wróciło do normy. i naprawdę się świetnie bawiłam, kwestia idealnego kamuflażu nastroju.

9 cze 2009

ma być miło

dzień numer sześć. dochodzę do siebie, powoli, przechodzę siebie.

bo jak ktoś mnie zapyta, co robiłam wczorajszej nocy, to powiem, że rozmawiałam o pogodzie w czechach. a potem przegrałam w piłkarze i nie uwierzyłam w basem pełen zwłok. a potem szłam przez jebaną mgłę 3 kilometry. reszta niech będzie milczeniem.
małpa nie przyjechała, dobrze. słabo jest ostatnio. ogólnie i ze mną też i z wszystkim.
bujają mi nerki w dodatku.

jak to dobrze, że wyjeżdżam. jednak dobrze.

7 cze 2009

potwornie brzydki ten czerwiec. w głowie czarno i niedobrze, zimno jest i pada i zimno i pada na to miejsce w środku e-u-ropy, a ja nieco głupieję. i gadam i gadam i myślę, że nikt o tym nie pamięta. wczoraj blisko było totalnej katastrofy. całe szczęście napatoczyły mi się na myśl miliony przeciekawych historii, których dzisiaj nie jestem w stanie sobie przypomnieć.

ej, gdzie się kończą żarty, a gdzie zaczyna poważna rozmowa? gdzie ta granica jest? oto jest pytanie.

a chodzenie na dziwki jest żałosne.

6 cze 2009

I co się dziwisz

poznałam wczoraj mnóstwo ludzi, ciekawych bardzo, znanych bardzo, mnóstwo. od naszych rodzimych parlamentarzystów przez dziennikarzy po naczelnego księdza kraju i marszałka sejmu. i co, i wracając do domu o 5 nad ranem rozmyślam o czym? o lasce Dziwisza? o szalonej młodości posła X? o wzroście Komorowskiego? gdzie tam! rozmyślam o piątkowej ignorancji ignoranta! jakże by inaczej! kurwa, makaron się spalił i śmierdzi.
wracając do ignorantów. ja wiem, że się powinno starszych szanować. ale proszę, nie zachowujmy się jak podstawówce. dobra, właściwie powinnam być miła, jak jestem miła to jest całkiem miło. ale weź, nie w piątek po tragediach czwartkowych i środowej obronie. weź daj mi spokój. albo nie, weź załóż inne spodnie.



wieczorem było za to kosmicznie dziwnie, pozytywnie dziwnie. zaskoczył mnie nieco widok orszaku reprezentacyjnego miasta na kopernika. potem już tylko coś tam, jedno piwo skończyło się jak zwykle. śmiesznie jest wszystkich znać. mało miejsca się zrobiło jakoś ostatnio tutaj. i nie wiem, czy to szkodzi, czy nie szkodzi. nie wiem nawet, czy powinnam pojechać do galerii. wiesz jak jest. kwasy kwasy śmieszne kwasy. przecież bądźmy mili i do przodu. ech, nie pamiętam już, skąd to się wzięło i czemu się niemiło stało. jestem arogantem i ignorantem również. udusimy się w tym mieście, mówię ci. warszawa to jest to. a patryk się ożenił. co za ściema.


o co chodzi, o co chodzi, czemu nie poszłam na śniadanie na trawie. czemu, bo byłam na kolacji w środku pola.
jakie to dziwne, napataczają się oni jedni z drugimi, a ja wkręcam się bardziej i bardziej. nawet się nie obejrzałam, a już przetasowałam znajomych. napataczają się, a ja brnę i co.
wiem przecież doskonale. and I hope that you are having the time of your life. but think twice, that's my only advice.

it's time for some magic.



tak właśnie sprawy się mają, dokładnie tak. when you were young.

30 maj 2009

- jak praca?
- w środę mam obronę.
- już napisałaś?
- no.
- i oddałaś?
- no. ale jeszcze obrona.
- ale już skoczyłaś wszystko?
- no tak.
- nie wierzę, musimy to oblać.
- ale nie mogę, jeszcze obrona.
- nie pierdol, napisałaś!

nadmieniam, iż formalnie uzyskałam wykształcenie wyższe, formalnie jestem inteligencją tego kraju, formalnie mogę pójść do pracy.
do obrony trzy dni z hakiem. a ja jestem bardzo daleko w bardzo wielkim polu. najśmieszniejsze, że najwięcej czasu zajmuje mi obmyślanie form świętowania po obronie. to tu, to tam, a praca obroni się sama.

ale ja nie mogę. biorę książkę, jestem gdzieś tam w połowie. czytam. dyrektywy, orzeczenia, opinie rzeczników generalnych. i się pytam: co ja do cholery robiłam na tych studiach?!
mszczą się cudem zdane egzaminy z polityk UE, z integracji gospodarczej, instytucji, procedur. mszczą się odpuszczone ćwiczenia z polityki regionalnej. prawo europejskie jakoś łapię, ale wiadomo, się chodziło i uważało, to się wie.

żeby już był czwartek.


słyszał ktoś o Kontakcie? no tak, wszyscy. więc ludzie zapłacili dużo pieniędzy, żeby zobaczyć panów aktorów i panie aktorki na scenie. a ja co? a ja poszłam do Zezowatego i się z nimi napiłam. właściwie to natańczyłam. bo pił każdy sam. nieważne, co, jak, gdzie i z kim. w środę po prostu było warto. w środę trzeba było. w środę musiałam. potem promile mi powiedziały, że dziecko, idź spać i wstań, bo chcesz. nie musisz, chcesz. powiedziałam im, że mają rację, wypiłam ósme już piwo i pojechałam gdzieś tam i poszłam spać i wcale nie wstałam o 9. oszukaństwo.

ponadto zostałam zaproszona do zamieszkania w squacie na warszawskiej. źle wróży. nie lubię zjebów z NRD, co zabierają niewinnym dzieciom papierosy.


brakuje mi morza. i duszę się trochę przez jutro. ale będzie dobrze. przecież można żyć bez powietrza.

25 maj 2009

the kanapa

są takie rzeczy, które budzą we mnie najgorsze ludzkie instynkty. nabazgrolone słowa, perfidia plot, pięść sobotniej nocy. zapytuję siebie, czy zabiłabym ludzką istotę. odruchowo mówię nie. a potem się zagłębiam. analizuję. wpuszczam do umysłu wszelkie możliwe abstrakcyjne sytuacje. włącznie z wyżej wymienionymi. i już nie mówię nie. nie jestem psychopatą, szatan jest w każdym z nas.

myślałam też o takim dziwnym uczuciu - obojętności. emocje są wszędzie. na uniwersytecie, w sklepie, w autobusie, na ulicy, na rusztowaniu, za biurkiem, pod stołem i w samolocie. ignorowanie kogoś, komu dym wypływa przez oczodoły, wymaga pewnego wysiłku. obojętności można się nauczyć. chowasz tylko emocje do kieszeni. ale po co. właśnie, panowanie nad sobą to jest to, o czym ostatnio zapominam.

myślałam o farcie również. fizyka kwantowa istnieje, tak. w połączeniu z moim szóstym zmysłem daje niesamowite efekty.

dzisiaj jestem progiem. dźwięku i obrazu, melanżu i melancholii. maja i czerwca. września i października. progiem z krzyża celtyckiego. za progiem parkiet, zapraszam.


ewa ma rację. w końcu ktoś palnął mnie w łeb i powiedział, co jest grane.
kurwa.

23 maj 2009

You can have all you need

się dzieje, zawijamy i obijamy się o mury nadwiślańskie. godzina siódma pięć, otwieram drzwi niebieskie na łaziennej. słońce próbuje mnie zabić. i tak nic nie widzę. ale myślę mimo stężenia promilowego krwi. kamizelka. o siódmej siedem spada deszcz. przypomniało mi się, że rozmawialiśmy o polityce. i o tym, jacy jesteśmy modni i w ogóle zajebiści. my, dzieci adrenaliny i seksu w wielkim mieście. tacy dorośli i niezależni. wierzysz, że będziesz żyć wiecznie? tak. tylko nie mów tego głośno.
lubię zapach żurawiny i wytartych spodni. i konwalie lubię. chmura mi się zerwała. i pranie pływa na balkonie. żurawinowe spodnie zostały gdzieś tam. pogubiłam tej wiosny pół szafy. przegrałam też dzisiaj samochód i autorską audycję. i kupiłam krówki do kawy, której nie mam.

piątek. uczę się, jasne. tratwa czy coś, carpe diem, kadr, czeski. co, główka bolała. spadaj stary, nie twoja sprawa. funky, piąta siedem, deja vu. z kim, po co i dokąd, nie wiem. o 9 dzwoni telefon. no cześć, słuchaj, nie wyrobię się na 11, bądź o 11.30. wstaję i pędzę na jakieś targi. myślę, że przecież ja lubię spać i czemu ruszam się z łóżka w sobotę. nic, i tak jest już za późno, prawda? więc idę przez deszcz i śnieg 4 kilometry. BBC Radio 1 live hello hello. było jak, było jakoś.

Sometimes I feel like I don't know
Sometimes I feel like checkin' out




a teraz tak myślę. ogarnij się, ubierz się w sukienkę i idź do teatru. weź książkę i uświadom sobie, że masz obronę za 10 dni. wyłącz się. jakże byłoby pięknie, gdyby można przestać myśleć na dwa tygodnie. pomyśl sobie dziecko o twoich ostatnich wyczynach. no tak, skoro nikt nie wie, o co ci chodzi, to to musi być prawdziwą sztuką. you're a headache in a suitcase, you're a star. co, znalazłaś kształt w tym zhomogenizowanym świecie. wariat i furiat z ciebie, bycie wariatem i furiatem może się opłacać. i już nic na to nie poradzisz.
wiem, dlatego się pakuję i uciekam. przynajmniej na lato.

You don't know how you got here
You just know you want out
Believing in yourself
Almost as much as you doubt
You're a big smash
You wear it like a rash
Star

19 maj 2009

red amber green

poniedziałek, w poniedziałek ja nie mogę. a we wtorek, a we wtorek ganiam. zastanawiam się nad jestestwem moim. boże, ile ja ostatnio mówię. wtedy, kiedy nie trzeba. jak zwykle. przerażam się. naprawdę. alkohol i te inne rzeczy i wywrotki i wstrząsy i opowieść o przypadku naczelnego. dziwnie tracę orientację. zapominam, dokąd chciałam pójść. wysiadam o przystanek za daleko. albo za blisko. mylę autobusy. nie zauważam. czuję w głowie dziwną dziurę. i to wcale nie jest wielka metafora. tak jest i się o głowę martwię. na dzień dziecka zasponsoruję sobie tomografię. albo coś.

magificent.
move on me, świetne.
lato przyszło tymczasem. słońce i wschody i zachody i spacery i chuj. czysta poezja miejsko-wiejska. nie ogarniam. obiad czy coś, sałata za 80 groszy, nowy jork i zero granic. sprzedałam się. i nawet mi za to nie zapłacili. nie słuchajcie mnie. poznańska. sama zobaczę.

jeszcze. pozer jestem zgrzybiały dwudziestodwuletni. gdybym miałam trzydziestkę w papierach, samopoczucie byłoby piękniejsze. mentalnie czuję się na 32. wnętrzności podobno mają 29. lata lecą.

pozytywnie. lato. do jutra zetnę brzozę i skoczę z dachu. do jutra nauczę się.


za mało doświadczenia. najważniejsze strumieniowo. doświadczenie. wypadałoby napisać książkę.

oświadczam również, że miło być gościem i pieprzyć głupoty jak mało kto. taki ze mnie znawca UE jak dziennikarz. sympatycznie jednak. bo na żywo jest okej. nie bawisz się w bycie poważnym i obiektywnym. jedziesz. mimo wszystko mam nadzieję, że nikt tego nie słuchał.

17 maj 2009

juwe juwe juwenalia, kosmiczne. kosmicznie nudne, kosmicznie nieprzyjemne, kosmicznie antystudenckie. kosmicznie słabe. na stole mam wygazowane piwo wiśniowe, ohyda. mam też internet, który pokazuje zdjęcia. im więcej ich oglądam, tym gorzej mi na żołądku. źle mi, że juwenalia takie głupie. pijaństwo, owszem. muzyka, tak. niby wszystko jak zawsze. tylko zero atmosfery tamtej, zero klimatu. i my, staruchy z trzeciego roku wśród tych pierwszoroczniaków. i ja powiem nawet, że milej byłoby mi chyba siedzieć w domu albo spacerować po barbarce.
gdyby zbilansować. to tak. subiektywnie, a jakże. piw wypitych więcej niż sporo, wódki wypitej malutko, co cieszy. wina i innych świństw zero. palenia również zero. papierosów za dużo. najlepszy moment: nie wiem, chyba dicki koncertowe i wnoszenie piwa w kapturze. najgorszy: spotkanie ze znajomym, który nie zauważył, że lepiej się o mnie nie opierać. więc się rzucił, równowagi nie utrzymałam. upadek na plecy i głowę plus przygniecenie boli, nawet po siedmiu piwach i wódce. łokieć też mam do wymiany. o pląsach w odnowie wolę sobie nie przypominać. nie ma jak impreza z wielkim alternatywnym radiem. phi.

w ogóle jakoś źle mi. wymyśliłam parę rzeczy, pomysłów takich na życie. miło byłoby zostać, potem spieprzyć daleko. nie wiem. kilka spraw się tutaj jakoś dziwnie komplikuje. i nie wiem. bo ten. blisko to nie całkiem dobrze, a daleko całkiem źle.

tymczasem szukam pracy. nie, raczej myślę o szukaniu pracy. determinacja. zostać czy nie zostać, oto jest pytanie. niby zawsze można wrócić, niby tak. czyli że co. nie wiem i koniec. przecież jest fajnie. to co, że się męczę, że nie lubię ludzi z roku, że to miasto stało się zbyt małe. fajnie jest. więc co. więc mniemam, że mam powody, by drogi swej nie zmieniać. jasne. każdy plan można zmienić.

jo, ale ja nie mam planu. żadnego. no, może jeden. jeden spalony na starcie.

15 maj 2009

Can I kick it?

kocham język francuski.
kocham globalizację. nieważne, gdzie jesteś. wszędzie jest jak w domu.
kocham Belgów. i bezpartyjnie lewicowych eurokratów.
kocham Europę. tak. i serce Europy.
nie kocham za to cze(sława) i cza(rysia).
nie kocham młodych ani starych konserwatystów z wrocławia.
nie kocham nieprzytomnych studentów prawa, synów posłów i radnych.
nie kocham zestawów piśmiennych i szczurów też.

to by było na tyle. veni, vidi, nunc est bibendum. co ja plotę, bibendowanie ciągnie się od tygodnia przez cztery kraje.




YES, YOU CAN.

7 maj 2009

Po pierwsze: nie daj się obrzygać

miałam przecież mocne postanowienie. mówiłam nie, stary, nigdzie nie idę. i tak przez dwa tygodnie. nie i koniec. a wczoraj zaczynałam pisać zaległe rzeczy. telefon, kilka słów. ani się obejrzałam a już rozglądałam się za kanarem w autobusie linii 18. piwo, drugie, hopsasa, keep on shakin, trzecie. pojawili się znajomi i nieznajomi, stały scenariusz. tym razem główni bohaterowie jednak się zmienili. ze studenckich na niestudenckich. raz dwa trzy beatbox kameralny i wcale się nie jaram, bo ja się hip hopem nie jaram. nawet, gdybyś mi tu postawił ostrego albo tych innych, whateva, nie moje klimaty mimo wszystko. taxi trzy zabrało nas do miasta. ja, dwie inne osoby normalne i jeden zjeb co miał szymon na imię i co mnie rozwścieczył jak nigdy nikt. że to, że tamto, że jebać mojego znajomego XYZ, że wszystkie stacje radiowe są do dupy, że trzy lata temu ktoś powiedział: daliście czadu, że u2 się skończyło na JT, że Lanois jest dnem. tego typu. jednak z obrażaniem dobrych ludzi znajomych mnie na czele. jestem miła, wiesz, ale tutaj skrupułów nie było. spierdalaj facet. przy okazji, zostałam opluta przez kolegę, którego nazywają zbas. potem było nrd i opowieści o psie ostrego, sushi coś tam i pudełko od pizzy. mocno. kolejne piwa i spotkanie po latach. ania uratowała mi dupę wczoraj. pod kopernikiem pamiętam kogoś, tak, spotkałam też rozrywkowego małżonka. zaciągnął do czeskiego, źle się działo. piwo dwa, muzyka, iskry na parkiecie z ludźmi, o których się mówi ludzie z fundacji. amok, nic więcej. idę na autobus. zamyśliłam się i przegapiłam przystanek. chciałam zresztą wejść na dach bankowy, więc autobus nie po drodze był. o banku zapomniałam w połowie drogi do niego. widzę, samochód stoi, facet jakiś też. podwieziesz mnie do domu, pytam. on mówi, że tak, ale musi pojeździć jeszcze trochę. mówię okej. i tak dwie godziny jeździłam po mieście z dziwnym człowiekiem. powiedział, że czyta politykę i nowości.
kolejny litr kubusia bananowego bez dodatku cukru.

życie w stylu summer sale, podoba mi się na świecie. a, ktoś kazał mi ogłosić prawdę objawioną: najważniejsze w życiu jest to, żeby nie dać się obrzygać.

5 maj 2009

Kowadło asertywności a total chaos

Poniedziałek. Nie, to było weekendowe przesunięcie, przepraszam. Poniedziałek był miły, wstałam przed 14, żeby pójść na zajęcia o 16. W całym tym zgiełku i chaosie zapomniałam jednak o świecie. Miało być pięknie. Ale. Dzień bez puenty, trochę stracony wbrew wcześniejszym nadziejom. Bo przesunięta niedziela spadła nam z drzewa.
Spotkałam kobietę dzisiaj na ulicy. Starsza, z wnuczką zapewne. Z dłoni zwisał mi sznur mikrofonowy, zaczepiła mnie i powiedziała, że szuka dziennikarza. Dziennikarzem nie jestem, ale wysłuchałam opowieści o przeszłości komunistycznej i guzikach. Niesamowita rzecz.

Tymczasem testuję najróżniejsze sposoby migania się i wykręcania kota ogonem. Jeżeli ktoś zna jakieś asertywne sztuczki - tak żeby "może" znaczyło "nie" i zarazem nie oznaczało "spierdalaj" - to proszę bardzo się do mnie odezwać. Co to ma być, się pytam. Że asertywna jestem tylko wtedy, kiedy mnie nie ma. Koniec świata, proszę państwa.

Jestem w próżni. Między młotem a kowadłem. Tu krzyczą, tam proszą, a tam się uśmiechają. Co to będzie. Ale nie wiesz, bo ja naprawdę tylko udaję głupka. Potrafię czasami coś poprawnie powiedzieć nawet. Po polsku albo po angielsku albo po niemiecku. Rozgryzam aurę, rozwiązuję zagadki skomplikowanych znajomości. I nic. Kombinuję. Niepotrzebnie. I tak nie znam się na fizyce. Mądry człowiek wie, co mówi, let's not try to figure out everything at once. No tak, zawsze jest jakieś mimo wszystko. I zawsze zjawia się ten śmieszny chaos. Jednak nie wzięłam sobie do serca rady poczciwego doktora Em, który stwierdził, że muszę uporządkować swoje życie.




Zapewne wyda to się niemożliwe, ale są takie sytuacje, które powodują u mnie totalne oszołomienie i wypłukują resztki racjonalności z mojej głowy. I są tacy ludzie, po słowach których zastanawiam się, czy to oni do reszty oszaleli, czy może jednak ze mną jest coś nie tak. Bo tacy ludzie doprowadzają mnie do stanu, który w zasadzie nie jest stanem. Gdzieś w głowie pojawiają się tylko trzy słowa: WHAT THE FUCK?

I nawet nie próbuję wdawać się w konwersację. Może i wygląda to, jakby mnie zatkało. W istocie - po prostu nie wiem, co powiedzieć.

1 maj 2009

Ad Kalendas Graecas

bang bang słowo, wcale nie wyolbrzymiałam. ba, minimalizowałam udając, że nie widzę, po mnie spływają jak po kaczce, wiesz, miliony znaków na niebie i ziemi, co mówiły strzeż się. więc stwierdziłam. krok za daleko dnia pewnego zaszłam, tak, moim atrybutem niesympatyczność totalna została więc. strzał w dziesiątkę. znielubienie wszechstronne. bang bang, pytanie bez odpowiedzi ostatniego dnia kwietnia. nie, nie bez odpowiedzi. odpowiedź przysłał głęboko ostatnio ukryty rozsądek. pachnie tu wiosną, wiesz, bzami czarnymi. nie zmieniam tematu. skąd. lubię bzy, zwłaszcza czarne. kiedyś znalazłam garść na wycieraczce, wiesz, po finale ligi mistrzów, wygrał wtedy Milan. więc co. więc odpowiadam - Ad Kalendas Graecas.

i wytłumacz idiocie, że czarne jest czarne, a nie znaczy nie.
o jezusie, w co ja się znowu wpakowałam. a dangerous idea that almost makes sense.

łazi mi po głowie taka oto głupia melodia jak rzep.



idę poprzeklinać i pospać. tak. dobry pomysł, jest 3.33.
zapomniałam, jak smakuje sok jabłkowy. i skłamałam. czasami nie znaczy tak.

29 kwi 2009

Ciemno już, sączę herbatę czarną gorącą. Film grają, Statek Widmo. Przypomniało mi się, jak dawno dawno temu pojechałam na arcyciekawe spotkanie z jednym z najnudniejszych Polaków, Andrzejem Wu, tym od Pana Tadeusza i Człowieka z Żelaza. Największą atrakcją wyjazdu był darmowy seans filmowy. Wszyscy, dosłownie wszyscy, poszli na Statek Widmo. Wszyscy, prócz mnie i dwóch innych postrzeleńców. Wylądowaliśmy na jeszcze gorszej szmirze - Daredevilu czy jakoś tak. Byliśmy na sali sami, ani żywej duszy. Fajnie było.
Zaczytałam się w blogu znalezionym przypadkowo w internecie. Nigdy do tej pory mi się do nie zdarzyło. Czytuję niektóre, wpadam. Ale teraz się zaczytałam.

Sporo rozmów ostatnio się przeprowadza. Kończy się to wszystko, czuć oddech zmian za rogiem. Znikają powoli wszystkie moje dylematy. Wybór jest przecież prosty. Tylko kilka ale.
Myślę o tym i myślę. Taki marazm mnie ogarnął. Zastanawiam się, jak to się stało, że jestem tutaj i studiuję akurat to, co studiuję. To znaczy wiem, pamiętam moment, kiedy powiedziałam: "A co tam jest ciekawego w tym Toruniu? Europeistyka? No, fajnie brzmi, może być". Impuls, chwila, intuicja, lenistwo. Z braku czasu, chęci i pomysłu na życie wybrałam przypadkowe studia. Nie żebym żałowała, absolutnie nie. Mimo wszystko stwierdzam, że wybór był trafny. Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście aż tak zmieniłam się przez te trzy lata. Przecież wtedy bez problemu, bez żadnego przemyślenia podjęłam decyzję, która miała tak ogromny wpływ na moje życie, a teraz myślę, zastanawiam się i kombinuję. A co by było, gdybym teraz mogła zadecydować jeszcze raz? Wiedząc to, co wiem i będąc kimś zupełnie innym? Po raz kolejny trafiłabym tutaj? Nie wiem. Teraz bardziej się boję. Mocniej przywiązuję. Wolniej się przyzwyczajam.
Marazm ogarnął więc i mam mały kłopot. W zasadzie nic się nie dzieje. Jeszcze rok temu zabiłoby mnie coś takiego. Takie czekanie na nie wiadomo co. Najpierw czekasz na początek roku, potem na święta, potem na Sylwestra, odliczasz dni do sesji, potem czekasz na Juwenalia, potem na obronę. Czekanie. Z tego, co pamiętam, kiedyś nie miałam czasu na czekanie. Sytuacje oniryczne były impulsami. Było źle, okej, to zmieńmy coś. Teraz mam możliwość. Mogę wszystko. Tylko trzeba na coś się zdecydować. A ja tak jakoś dziwnie chyba boję się, że sobie nie poradzę. Mogę zmienić całe swoje życie, ale nie wiem, czy to jest ten moment. Nie wiem nawet, czy chcę. Bo w sumie dobrze mi tutaj.
Kilka spraw poza tematem. Po pierwsze jestem złym człowiekiem, wiem. Zapomniałam o urodzinach trzech ważnych osób. Moja wina. Po drugie moja praca dyplomowa w oczach promotora jest jedynie "poprawna". Po trzecie niebezpiecznie rozmówiłam się z irlandzkim wykładowcą w stanie wskazującym kilka promili. Po czwarte znów zrobiłam z siebie idiotkę. Po piąte spacer zawsze kończy się piwem. Po szóste jestem niegrzeczna Po siódme dziękuję Bogu, że dał mi na studiach kilku takich, których da się lubić. Po ósme obiecuję, że jutro wstanę o 8.

Dzisiaj też mnie spotkało coś dziwnego. Mimo nastroju wczorajszego wybrałam się na uczelnię. Cel haniebny, wpisy z zeszłego semestru. Czekam na korytarzu. Jakaś dziewczyna weszła przede mną. Była z jakimś facetem. Facet czeka na nią i zagaduje. I się gada. I cóż takiego się okazało. Facet nie skończył studiów, od dziewięciu lat sam się utrzymuje, patrząc na jego buty można powiedzieć, że zarabia co najmniej nieźle. Ale nie o to. Otóż okazało się, że jest z Warszawy i, uwaga uwaga, jego sąsiadem jest doktor Ka. Opowiedział kilka historyjek. Śmieszne są te zbiegi okoliczności.

22 kwi 2009

Przybywam zza swoich pleców

Marazm totalny przyprawiony koszykówką i winem marki Marconi i Czesiem. O piątej rano pięknie jest. Nawet, jeśli nie pamiętasz. Hulajnogi hulają wtedy po ulicach, mróweczki biegną do pracy, a Ty jesteś atrakcją dla zjadaczy chleba. Przypuszczam, że w czwartek większość zakładów pracy rozpoczynających funkcjonowanie o 6 poznała historię pijackich ekscesów autobusowych. Czy to ważne, nie. Jasne, że nie. Zapomniałam też, że dziecko się obraziło. Rzecz jasna, nie wiem, o co po co i dlaczego, nigdy nie byłam dobra w te klocki. Coś gdzieś świta, możliwe, że się domyślam, może. Z tym obrażaniem niezły ubaw jest. Problem w tym, że ja się nie obrażam i nie wiem, o co się obrazić można. A widać można o najmniejsze niezrozumienia, niedomówienia i szarpnięcia. Mylnie sądziłam, że im człowiek starszy, tym mądrzejszy. Wrong.

Niewidzialnie. Wiesz, o co gram. I wierzę, że do końca został może jeden dzień.
Mam dziwne wrażenie, że teraz każdy mój ruch to szach i mat. Tracę orientację niebezpiecznie. Nic nie rozumiem.

A niby świta.



Zapomniałabym. Moja adoptowana siostra wygrała bilety na U2. Jak się mówi - głupi ma zawsze szczęście. To chyba u nas rodzinne.

17 kwi 2009

Talk about pop muzik

Gdzie się nie ruszysz, tam gęby. Więcej i więcej, i wszędzie, gdzie tylko pójdziesz. Co to za miejsce, gdzie wszyscy znają wszystkich.
Nie ma pociągu, w którym kogoś bym nie znała. Nie ma też takiego pubu, restauracji (a co, też obracam się w kręgach takowych), klubu, przystanku, kina, stadionu, akademika, autobusu, sklepu. Nie ma nawet takiej ulicy. Poddaję się, miasto mnie zjadło. Miasto, w którym najbardziej chciałoby się być anonimowym. Albo animowanym.

Chyba rzeczywiście pora na zmianę scenerii miejskiej. Na wielkomiejską. Rozważań ciąg dalszy. Munich New York London Paris Munich New York London Paris Munich New York London Paris. Radio video boogie with suitcase you're living in a disco forget about the rat race. Let's do the milkshake sell it like a hotcake try some buy some fee fie foe fum. Dance to the supermart dig it in the fast lane listen to the countdown they're playing our song again. Wanna be a gun slinger don't be a rock singer eenie meenie miney moe whicha way you want to go.

Ikona popkultury mówi, że wiosna w pełni. Tymczasem ja zaczynam pisać pracę. Deadline już za 5 dni. Po drodze egzamin. Pięknie. Pięknie wiosną na lodzie. Chłopaki znów za mało razy do bramki trafili. Ale jest miło. Granaty spadają z nieba i robią bum. Tym razem dostałam w samą dłoń prawą.


Chociaż śniło mi się, że dostałam w płuca. Gdzieś na Bliskim Wschodzie. Jedziemy autokarem z szalonym Arabem. Nie wyrobił na zakręcie. Zatrzymał się. Okno otwarte. Wskakuje małpa. Beżowa, taki małpofelek. I zjada mnie. Zjada coś z szyi. Przybiega lekarz. Mówi, że karetka już jedzie. Więc wsiadam do karetki ledwo żywa. Pani lekarz biała Polka informuje, że wstrzyknie mi coś w żyłę. I to coś wypompuje mi płuca, bo moje płuca mają wściekliznę. Od tej małpy. I mówi też, że będę nieprzytomna przez kilka godzin. Potem pyta, czy ją słyszę. Nawet nie zdążyłam zasnąć. Mówię, że tak. Patrzę za okno karetki, a tam już noc. Udało się, mam nowe niezarażone płuca. Karetka zdążyła dojechać do Judei. Pani lekarz mówi, że przez miesiąc będę spać dłużej niż zwykle. Wychodzę z karetki. Wielu znajomych stoi przez jakąś ruderą udającą hotel. Wielu iście wielu, takich też dalekich znajomych, idą i siedzą, gadają. I dziewczynka jakaś na oko palestyńska mówi, że muszę zostać z jej rodziną, bo wyglądam jak Żyd, a oni udają Żydów, a żaden Żyd z nimi zostać nie chce. Będziesz mogła grać w piłkarzyki tak długo, jak zechcesz, powiedziała. Wtem zdarzyła się retrospekcja. Scena w sepii. Trzy osoby, w tym ja, ale jakby nie ja. Byłam adwokatem. Przyszedł do mnie klient. Mówi, że muszę pomóc, bo się rozwodzi. Mówię, że nie, bo ja bronię tylko morderców i dyrdymałami się nie zajmuję. Potem pokazuje się retrospekcja retrospekcji. Jakieś studio telewizyjne. Siedzę i mówię, że Unia Europejska była wspaniałym tworem, ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. A tamten klient siedzi na widowni wraz z żoną świeżo upieczoną i tacy weseli są, ale ja wiem, że coś nie gra i ktoś tu kogoś zabił. Wszystko nagle wraca do Judei. Jem jogurt patykiem, jagodowy. I mówię dziewczynce, że nie mogę zostać, ale znajdę jej jakiegoś Żyda. Wtedy rozdźwięczało się Magnificent. Budzik. I wstałam z łoża z mocnym postanowieniem, że po pierwsze napiszę dziś rozdział, a po drugie, że co jak co, ale w Izraelu tudzież Palestynie moja noga nie postanie.

15 kwi 2009

Oj bo moim problemem są możliwości. Jest ich milion albo i więcej. Za dużo mam ich. I ten nadmiar mnie osłabia niesamowicie. Bo możliwości jest tyle, że nie jestem w stanie z żadnej zrezygnować. A więc nie czynię nic, w bezruchu wyborowym trwam. Trzeba będzie jednak postawić za jakiś czas wszystko na jedną kartę. Bo jak to było? Lepszy wróbel w garści niż stado możliwości niewykorzystanych, tak?


(- A czy ja nigdy nie wyrosnę na prawdziwego człowieka? - pytał jeszcze Piotruś.
- Nigdy.
- I nigdy nie będę prawdziwym ptakiem?
- Nie będziesz.
- Więc cóż będzie ze mnie?
- Będzie to, co i teraz. Ni to, ni owo.)



- Wróble i te inne mnie denerwują, motyle zwłaszcza działają mi na nerwy. Z nimi nie ma żartów.
- Przecież wiem. Ale po co się przejmować, omijaj z daleka.
- Czasami się nie da. Ani się obejrzysz, a już masz stwora w pokoju. Prosisz i błagasz, a on wyjść nie chce.
- Otwórz okna i drzwi, a potem idź pograć w karty. Skoro sam przyleciał, może sam sobie odleci.

Zresztą tyle tego wszystkiego wokół. Chciałabym gdzieś zapisać coś, cokolwiek. Jednak nie mogę i co gorsza wcale nie chcę. Rozmowy ze sobą są przecież dobre na kaca. Rozmowy ze sobą często są dobre. Gorzej z rozmowami z innymi osobnikami gatunku ludzkiego. Najgorzej zaś z udokumentowanymi rozmowami z innymi osobnikami gatunku ludzkiego. Autopsja.

W tym momencie, po kilku minutach zadumy i przywołaniu w pamięci kilku faktów sprzed świąt, jest miejsce na przekleństwo na literę "k".

A święta były z dupy jak nigdy.


Z rzeczy przyziemnych. Sprawa pierwsza. Irytuje mnie doktor K. wraz ze swoim jakże doświadczonym sztabem wyborczym. Obrażam się przez tę irytację i nie zagłosuję. Sprawa druga. Tak sobie myślę, że stacje PKP nie są takie złe. Pociągi owszem, stacje nie. Stacje są interesujące i nawet trochę zajebiste. Kiedyś napiszę o tym esej. Stopnie zajebistości stacji kolejowych w Europie Wschodniej - wspominki z podróży przez galaktykę.

7 kwi 2009

How many years since you found yourself
Staring at an endless sky?

Unaware of yourself
Who you are and where you're going
Only living
Only breathing
Losing all sense of time

The most fragile of things
Captivates and embraces you
Surrender and be witness
To this rarest of moments

You live within the sense
Of the order of things
What is truth
What is important
What defines you

No need to fear
No need to worry
About years that passed
About time you lost

Live seconds as a lifetime
Time it does not matter
You live within the sense
Of the stillness of time





Inwencji - zero. Kreatywności - zero. Pomysłów - zero. Kompletnie idiotycznych zawracających głowę myśli - miliony. Oto krótki bilans kwietnia, marca, lutego i reszty. Bilans dnia dzisiejszego i tamtych. Bo tak jakoś nic się nie zmienia. Tylko ja w ciągu odwlekam. Tiaaa...

3 kwi 2009

Czyhają na mnie umartwienia z każdej strony. Ale wiosna przyszła, wszystko stało się mniej ważne. I co, powinnam katować się czymś, co się nazywa presja otoczenia, powinnam ubolewać nad zagmatwanymi sprawami dorosłych. Zaatakowała mnie w dodatku wiosenna depresja senna. A ktoś kiedyś powiedział, że somalijscy piraci robią sobie festiwal piosenki żeglarskiej. A ktoś kiedyś powiedział, że konkwistadorzy wybili mamuty. A ktoś kiedyś powiedział, że faceci są prości jak budowa cepa. Wiosno wiosno. Wiosną chodźmy połaźmy, chodźmy wyrzućmy samochody, chodźmy nad rzekę, chodźmy w słońce.

Wszystko dziś biada: "Lepiej wcale nie żyć",
I pesymizmu słychać zewsząd jęk,
A jednak, państwo, zechciejcie mi wierzyć,
Życie jest piękne, życie ma swój wdzięk;
Umieć je cenić to pierwsza zaleta,
Nie żądać więcej, niż nam może dać:
Wówczas, braciszku, jak mówi poeta,
Garściami rozkosz zewsząd będziesz brać.


Reamon - Sunshine Baby

I see through my window I see through the trees
I'm watching the world as it falls on it knees
I hope for tomorow hope for today
I'm lost for the words with so much to say


Ach, kolejna fala informacji zapewne doprowadzi do euforycznej radości. Lub euforycznego doła ;)

2 kwi 2009

Guillesmots




Wyjątkowo nie mam dziś nic głupiego do powiedzenia. Pora na konwersacje okraszone szczyptą tequili i cytryny.

Stateless

Dobra. Nie o to do końca. Niby dziwniej być nie może, gówno prawda. Teraz dopiero będzie z górki na pazurki.
Ja nie. Nie nadaję się. Do takich historii naprawdę trzeba być dorosłym. Jakże ta fizyka lubi gmatwać i utrudniać. Poddałabym się w istocie. Bym. Gdzieś jednak podświadomie zauważył mój mózg, że to nie w stylu moim. Zbyt łatwo by było zafiniszować. Przecież mogę. Bo teraz są wyjścia dwa. Albo prawo, albo lewo. Nic pomiędzy. Tyle za i przeciw, tyle wątpliwości, tyle. Po pierwsze nie dam rady. Po pierwsze i po najważniejsze. Przerasta mnie.
Pozostaje pocieszyć się faktem, że sama siebie jakoś zbytnio nie zaskoczyłam. Owszem, zdziwiła mnie wczorajsza wiadomość, oczywiste. Ale od początku wiadomo było, że gdyby było normalnie, to mnie by tam nie było. Było również wiadome, że różnie mogło być. Takiego obrotu sprawy nie wymyśliłby jednak nawet sam Szekspir, spec od tragedii.
Tak mi jakoś dziwnie przykro. Tak jakoś dałabym się pokroić.

Wpadło mi w ręce i pasuje jakoś. Na obrazki można nie patrzeć. Tylko muzyka. Stateless.

1 kwi 2009

Wrong

No i bum. Już wiem.

Nie zwykłam przeklinać. Kurwa.
Pusto we łbie. Taka mądra jestem przecież. Teraz nic, wkurw na siebie tylko. Za swoje głupie myślenie i po pozorach ludzi ocenianie. Nic nie wiem, a swoje zawsze wymyślę. I nauczyć się nie potrafię, że pozory mylą. Kurwa. Za szybko ludzi skreślam. Myślę sobie, że taki a taki, a tu bęc - stoimy po tej samej stronie barykady.
W dodatku litość się włączyła. U mnie rzecz jasna.

Dziwniej być nie może.

31 mar 2009

Wiosna, wiosna w koło

Sennie wiosennie. Nie wysypiam się. Tak. Stanowczo za mało śpię. Wstaję rano, żeby wiosnę spotkać za dnia. Zasypiam późno, żeby wiosny w nocy nie przeoczyć. Ach ta wiosna. Do błędnych konkluzji i niepotrzebnych inwektyw doprowadza. Bo wiosną nie mam głowy do myślenia.
Zdenerwował mnie Pan Minister w poniedziałek. Socjaliści socjalistami, racja święta. Jakoś jednak dziwnie nie opuszcza mnie myśl, że zachował się Pan Minister niegrzecznie w stosunku do kolegi A. Dwa lata temu Pan Minister, wtedy nie-minister, miłym się wydawał być. Sympatycznym. Wczoraj śmierdział arogancją-ignorancją. Zmęczony/nieprzygotowany/znudzony/skacowany (niepotrzebne skreślić). Pierwsze strony gazet faktycznie muszą zmieniać ludzi.
Minister zeźlił mnie do takiego stopnia, że wyjście wieczorne nieuniknione było. I wieczoru tego zostawiłam odcisk na stopie Artura Andrusa. Dobry z niego człowiek. Bo dobrzy ludzie są jeszcze gdzieś. Gdzieś w telewizji. Poza tym pragnę uświadomić brać polską, że Andrus Artur wcale nie jest taki wysoki, na jakiego na ekranie wygląda. Naprawdę.

Ten tego, słoneczko zaszło hej ho. Zimno się stało. Trzeba się więc rozgrzać. Idę rozpalić ognisko.

A poza tym wpadam powoli w panikę - otóż wiosną cholerne potwory się odradzają z gąsienic. Wiadomo. Kilka fobii mnie prześladuje.

Poza tym wiele i wszędzie.
Nieważne.

Ej bo wiosną trzeba mieć zielono w głowie. Wiosną trzeba nosić trampki i kąpać się w Wiśle. Deszczyk trzeba łapać brudny. Wstawać trzeba wcześnie, zasypiać późno. Wiesz, jak jest.


24 mar 2009

Pozwalam sobie na zuchwałość. Wykorzystując sympatię i inne istotne czynniki, słabości różne. Zbyt dalekie i mocne i w towarzystwie zdenerwowania posunięcie. Zauważyłam to dopiero, kiedy dostałam po głowie. Więc jak zwykle za późno. Niepotrzebnie się narażam, niepotrzebnie palnie się od czasu do czasu o słowo za dużo. Nic nowego.
Tak naprawdę nie przejmuję się, niczym. Absolutnie. Bo mam już to wszystko w dupie i tak i koniec i tłumaczyć przed sobą się nie będę.


I wszystko jest zajebiście pięknie i wspaniale. I wiem, że wiosna jest za rogiem. Te śnieżyce to przykrywka.

20 mar 2009

Co słychać?

1. Felerne pojazdy autostopowe przyciągam. Albo brak paliwa, albo dach odlatuje, albo ląduję w środku nocy na zadupiu zamglonym. Dzisiaj godzinę i pół spędziłam wraz z kierowcami u mechanika. A kysz, złe kwanty.

2. Przypadkowo stworzyłam teorię przyczyn kryzysu w Irlandii. Mój promotor jest zachwycony. Zlecił przeprowadzenie badań.

3. Zaginął portfel z jakże cennymi rzeczami. Skradziono mi najlepsze zdjęcie świata, legitymację i bilet miesięczny. I bilet z pierwszego meczu hokejowego. I wizytki. I zniżki. I prezencik z Dublina.

4. Wczorajsze moje nerwy sięgnęły zenitu. Grubo ponad dwie godziny stresu. Przekleństwa, ciosy zadawane klawiaturze, wyzwiska i wyklinanie LN.
Ale udało się. O 3.17. przyszedł mail potwierdzający. Kasa przelana. Czekam na drugie potwierdzenie i przesyłkę. Widzimy się w Chorzowie.

5. Trzy kolejne punkty zostały usunięte. Tak. Bo nieważne.


I nic więcej, absolutnie.


:)

15 mar 2009

Kolej rzeczy

fuck
fuck
fuck
fuck
fuck
fuck
fuck

a mama tyle razy powtarzała, żeby najpierw myśleć, potem mówić.

i znów się okazuje, że świat jest mniejszy, malusieńki. wszyscy się znamy, proszę państwa. cześć, masz szklane oko i jesteś chłopakiem koleżanki siostry mojego znajomego. panie boże, to miasto jest za małe dla nas dwojga. nie ma już nawet miejsca na anonimowość.





tak, ja i anonimowość. ale sobie wymyśliłam.

i jeszcze te złe sny. różne. jedna noc, snów sto dwa. pierwszy powtarzający się. ten ni to koszmar, ni to jawa dziwaczna. nieważne. drugi taki oto z psami śmigającymi na łyżwach. gra o puchar Stanleya z młodzieżówką tkh. trzeci ze zbieraniem monet na przystanku jakimś kaszubskim, czekanie na autobus. a monet między pamiątkami innych ludzi się plączą. szukam i szukam i znajduję między flagą Irlandii a zdjęciami moimi własnymi. czwarty o kościele. że szefuję remontowi. ktoś za moimi plecami powiedział, że żółty jest fajny. przyjeżdżam na plac, kościół gotowy. cały żółty. nie podoba się. biorę farbę i maluję filary farbą niebieską. w międzyczasie zjawia się ktoś, mówi do mnie nie po imieniu. uciekam. spotykam znajomą. chodzimy wokół kościoła. uciekam. idę do babci. piąty to ten pierwszy, zdarza się kilka razy w ciągu nocy. budzę się o 9, żeby zobaczyć znajomego w dzień dobry tvn. telewizja przeinacza, jakżeby inaczej. nawet zdaje mi się, że ze znajomego robią psychola. mniejsza, zapewne tylko się wydaje, przecież jest 9, a ja mam za sobą 3 godziny snu. idę spać. i znów to samo. tym razem budzę się o 15. jest dobrze. zaraz zajedzie słońce. bo trzeba przeczekać. do wieczora, do jutra, do wakacji. koniec z użalaniem. kawa, herbata, do roboty. choćbym miała zgnić przez monitorem, napiszę, co mam napisać. w końcu św. Patryk na mnie liczy.

14 mar 2009

Monolog

Wyszłam kiedyś z domu, bodajże w czwartek. Plany miałam niecne i zacne jednocześnie. Miało być wesoło i poważnie jednocześnie. Skończyło się przekomicznie, z pudełkiem pierników Chopina w garści. I nowego kompana mam, mówią na niego Easy Rider, ma kapelusz i dużo ciasteczek. Jak to dobrze, że dialogi poszły hen w niepamięć. Ach te znajomości na kilka godzin - opowiesz stek bzdur i zapomnisz. Mówię cześć, do następnego nigdy.
Tymczasem palec się zrósł nie do końca. Odmawia chwilami posłuszeństwa, nie chce się zgiąć ponad granicę bólu. Jest piękna blizna również, z dziureczkami na diamenciki z Indii. Blizna jak się patrzy, świeżuchna, mniam.
Przemyślałam sobie pewne sprawy tym razem. Chaos zabija. Gdybym tylko jakoś to wszystko ogarnęła, uporządkowała. Tymczasem w głowie i w kłopotach i w sprawach nierozwiązanych panuje burdel niczym ten wokół mnie tutaj w pomieszczeniu zamkniętym.
Wiem. W porządeczku. Jest sobota, dzień sprzątania.


wojtek (10-03-2009 13:47)
no wiec sie nagadaj i natlumacz :P
wojtek (10-03-2009 13:47)
tego za Ciebie juz nie zrobie hehe
wojtek (10-03-2009 13:47)
natomiast zarysowalem Tobie linie obrony takowego posuniecia
wojtek (10-03-2009 13:48)
to naprawde najlepsze co mozesz zrobic
wojtek (10-03-2009 13:51)
ale najpierw zastanow sie co chcesz robic w zyciu