23 maj 2009

You can have all you need

się dzieje, zawijamy i obijamy się o mury nadwiślańskie. godzina siódma pięć, otwieram drzwi niebieskie na łaziennej. słońce próbuje mnie zabić. i tak nic nie widzę. ale myślę mimo stężenia promilowego krwi. kamizelka. o siódmej siedem spada deszcz. przypomniało mi się, że rozmawialiśmy o polityce. i o tym, jacy jesteśmy modni i w ogóle zajebiści. my, dzieci adrenaliny i seksu w wielkim mieście. tacy dorośli i niezależni. wierzysz, że będziesz żyć wiecznie? tak. tylko nie mów tego głośno.
lubię zapach żurawiny i wytartych spodni. i konwalie lubię. chmura mi się zerwała. i pranie pływa na balkonie. żurawinowe spodnie zostały gdzieś tam. pogubiłam tej wiosny pół szafy. przegrałam też dzisiaj samochód i autorską audycję. i kupiłam krówki do kawy, której nie mam.

piątek. uczę się, jasne. tratwa czy coś, carpe diem, kadr, czeski. co, główka bolała. spadaj stary, nie twoja sprawa. funky, piąta siedem, deja vu. z kim, po co i dokąd, nie wiem. o 9 dzwoni telefon. no cześć, słuchaj, nie wyrobię się na 11, bądź o 11.30. wstaję i pędzę na jakieś targi. myślę, że przecież ja lubię spać i czemu ruszam się z łóżka w sobotę. nic, i tak jest już za późno, prawda? więc idę przez deszcz i śnieg 4 kilometry. BBC Radio 1 live hello hello. było jak, było jakoś.

Sometimes I feel like I don't know
Sometimes I feel like checkin' out




a teraz tak myślę. ogarnij się, ubierz się w sukienkę i idź do teatru. weź książkę i uświadom sobie, że masz obronę za 10 dni. wyłącz się. jakże byłoby pięknie, gdyby można przestać myśleć na dwa tygodnie. pomyśl sobie dziecko o twoich ostatnich wyczynach. no tak, skoro nikt nie wie, o co ci chodzi, to to musi być prawdziwą sztuką. you're a headache in a suitcase, you're a star. co, znalazłaś kształt w tym zhomogenizowanym świecie. wariat i furiat z ciebie, bycie wariatem i furiatem może się opłacać. i już nic na to nie poradzisz.
wiem, dlatego się pakuję i uciekam. przynajmniej na lato.

You don't know how you got here
You just know you want out
Believing in yourself
Almost as much as you doubt
You're a big smash
You wear it like a rash
Star

19 maj 2009

red amber green

poniedziałek, w poniedziałek ja nie mogę. a we wtorek, a we wtorek ganiam. zastanawiam się nad jestestwem moim. boże, ile ja ostatnio mówię. wtedy, kiedy nie trzeba. jak zwykle. przerażam się. naprawdę. alkohol i te inne rzeczy i wywrotki i wstrząsy i opowieść o przypadku naczelnego. dziwnie tracę orientację. zapominam, dokąd chciałam pójść. wysiadam o przystanek za daleko. albo za blisko. mylę autobusy. nie zauważam. czuję w głowie dziwną dziurę. i to wcale nie jest wielka metafora. tak jest i się o głowę martwię. na dzień dziecka zasponsoruję sobie tomografię. albo coś.

magificent.
move on me, świetne.
lato przyszło tymczasem. słońce i wschody i zachody i spacery i chuj. czysta poezja miejsko-wiejska. nie ogarniam. obiad czy coś, sałata za 80 groszy, nowy jork i zero granic. sprzedałam się. i nawet mi za to nie zapłacili. nie słuchajcie mnie. poznańska. sama zobaczę.

jeszcze. pozer jestem zgrzybiały dwudziestodwuletni. gdybym miałam trzydziestkę w papierach, samopoczucie byłoby piękniejsze. mentalnie czuję się na 32. wnętrzności podobno mają 29. lata lecą.

pozytywnie. lato. do jutra zetnę brzozę i skoczę z dachu. do jutra nauczę się.


za mało doświadczenia. najważniejsze strumieniowo. doświadczenie. wypadałoby napisać książkę.

oświadczam również, że miło być gościem i pieprzyć głupoty jak mało kto. taki ze mnie znawca UE jak dziennikarz. sympatycznie jednak. bo na żywo jest okej. nie bawisz się w bycie poważnym i obiektywnym. jedziesz. mimo wszystko mam nadzieję, że nikt tego nie słuchał.

17 maj 2009

juwe juwe juwenalia, kosmiczne. kosmicznie nudne, kosmicznie nieprzyjemne, kosmicznie antystudenckie. kosmicznie słabe. na stole mam wygazowane piwo wiśniowe, ohyda. mam też internet, który pokazuje zdjęcia. im więcej ich oglądam, tym gorzej mi na żołądku. źle mi, że juwenalia takie głupie. pijaństwo, owszem. muzyka, tak. niby wszystko jak zawsze. tylko zero atmosfery tamtej, zero klimatu. i my, staruchy z trzeciego roku wśród tych pierwszoroczniaków. i ja powiem nawet, że milej byłoby mi chyba siedzieć w domu albo spacerować po barbarce.
gdyby zbilansować. to tak. subiektywnie, a jakże. piw wypitych więcej niż sporo, wódki wypitej malutko, co cieszy. wina i innych świństw zero. palenia również zero. papierosów za dużo. najlepszy moment: nie wiem, chyba dicki koncertowe i wnoszenie piwa w kapturze. najgorszy: spotkanie ze znajomym, który nie zauważył, że lepiej się o mnie nie opierać. więc się rzucił, równowagi nie utrzymałam. upadek na plecy i głowę plus przygniecenie boli, nawet po siedmiu piwach i wódce. łokieć też mam do wymiany. o pląsach w odnowie wolę sobie nie przypominać. nie ma jak impreza z wielkim alternatywnym radiem. phi.

w ogóle jakoś źle mi. wymyśliłam parę rzeczy, pomysłów takich na życie. miło byłoby zostać, potem spieprzyć daleko. nie wiem. kilka spraw się tutaj jakoś dziwnie komplikuje. i nie wiem. bo ten. blisko to nie całkiem dobrze, a daleko całkiem źle.

tymczasem szukam pracy. nie, raczej myślę o szukaniu pracy. determinacja. zostać czy nie zostać, oto jest pytanie. niby zawsze można wrócić, niby tak. czyli że co. nie wiem i koniec. przecież jest fajnie. to co, że się męczę, że nie lubię ludzi z roku, że to miasto stało się zbyt małe. fajnie jest. więc co. więc mniemam, że mam powody, by drogi swej nie zmieniać. jasne. każdy plan można zmienić.

jo, ale ja nie mam planu. żadnego. no, może jeden. jeden spalony na starcie.