18 lut 2009

No line on the horizon

Stało się - wyciekło. Niby przypadek. Cóż, moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych chwytów marketingowych - ale to całkowicie nieważne w tym momencie. Liczy się, że już jest. Długo nie mogłam się przekonać do ściągnięcia. W końcu jednak poddałam się - w końcu i tak 27. zakupię oryginał. A wytrzymać się nie dało iście.




Nie pamiętam, zaprawdę powiadam, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś płyta zrobiła na mnie takie wrażenie. Przesłuchałam kilka razy. No, dobra, wcześniej słyszałam ją - ale fragmenty, w pośpiechu, więc to nie to samo. A dzisiaj - miazga totalna. Wbiło mnie to w kanapę tak mocno, że do teraz kręci mi się w głowie.

Taka przestrzeń jest w tej muzyce. Oddech taki. Niesamowite. Wszystko ze mnie dzisiaj po prostu spłynęło.

No line on the horizon. Rzeczywiście, inne niż na singlu zdecydowanie, takie jakieś tajemnicze bardziej. Refren coś nie pasuje lekko, banalny, ale to też ma swój urok. Odpływa się, the same dream every night. Dziwnie kojarzy mi się z końcem wakacji, tam nad morzem, w słońcu.

Magnificent. Świetny początek, przypomina nieco JT. Nieco. I ta przestrzeń. Szczerze mówiąc po recenzjach czegoś innego się spodziewałam. W zasadzie nie wiem, co o tym napisać. Wszyscy tak zachwalali, a mnie nie zachwyca. Dobre, ale nie zachwyca.

Moment of surrender. Tutaj można popłynąć. Niesamowity klimat. Choć popowo-balladowy. Przypomina mi jakąś polską piosnkę z lat 90. I tied myself with wire to let the horses run free playing with the fire until the fire played with me. Końcówka drugiej zwrotki rozzzpieprza. Dziwne jakieś uczucia mnie ogarniają. ALE. Mimo wszystko - gdyby to nie było u2, to z daleka bym ominęła:)

Unknown caller. O Jezu... Sunshine sunshine. To to to to jest boskie. Escape yourself, and gravity. Force quit and move to trash. Rozmiotło mnie po pokoju. I was right there at the top of the bottom on the edge of the known universe where I wanted to be. Shout for joy if you get the chance. Słuchasz i wszystko staje się jasne. Jakby ktoś otworzył Ci oczy.

Crazy Tonight. Myślę o tym i nic - tylko się uśmiechnąć. Po prostu coś mnie rozwaliło tutaj maksymalnie i nie jestem w stanie obiektywnie ocenić tej piosenki. Głupio zabrzmi, bo płyta jeszcze nawet nie ukazała się sklepach, ale przywołuje wspomnienia:) A bo tam jest taki tekst: 'Cos the sweetest melody is the one we haven't heard. Ech, inspiracje Wendersowe jak widać:) Miło.

Get on your boots. Hmm. Żart jakiś. Kawałek pomyłka. Dobra, może i nie jest zły, ale do całości kompletnie nie pasuje. Takie to jakieś przytłumione. Nie podoba mi się no.

Stand up comedy. Uła, Bono rapuje. Jeden z najlepszych utworów moim skromnym zdaniem. Zupełnie inny od reszty. Zajebiaszcze gitarowanie. Przejścia nieziemskie. Ach.

FEZ. Pierwsza myśl - szok. Niby to Passengers, niby Zooropowe. Jakby powrót do początku lat 90. Let me in the sound na początku wymiata. Potem przejście w klimaty Popu czy może i nawet Radiohead (a co!). Najbardziej słychać tu Eno i Lanoisa. Ciemno jest. Jakby ktoś do Ciebie mówił: ej, przystopuj. Po co biegniesz, dokąd. Słychać Maroko. Uwielbiam.

White as snow. Inny wymiar rzeczywistości. Nie mój klimat, ale coś w sobie ma.

Breath. BEZKONKURENCYJNY. Od pierwszej do ostatniej sekundy hipnotyzuje. Mnie rozłożył na łopatki. Najlepszy na płycie. Utwór idealny. Zajebisty tekst, w tym moje życiowe motto: So why would I invite a complete stranger into my home? Brak słów. Odlatujemy.

Cedars of Lebanon. Drugie po FEZ dzieło Eno jak przypuszczam. Świetny tekst, jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy. Choose your enemies carefully ‘cos they will define you. Make them interesting ‘cos in some ways they will mind you. They’re not there in the beginning but when your story ends. Gonna last with you longer than your friends. Głupio jakoś tak się kończy.



A całość w tym momencie jest dla mnie nie do opisania. Po prostu rozwaliło mnie. Nie spodziewałam się zupełnie. Spodziewałam się raczej szmiry w stylu dwóch ostatnich albumów. A tu zupełne zaskoczenie. Całość w ogóle po którymś tam przesłuchaniu wgniata w fotel, wierci Ci dziurę w brzuchu i przesyła przekazy podprogowe do mózgu. Wypełniają Cię tryliony cząsteczek pozytywnej energii. I nagle świat staje się piękniejszy, a życie o wiele mniej skomplikowane. Ech, naprawdę, wszystko inne, wszystkie problemy zniknęły ot tak. No ale pewnie trzeba by być mną, żeby lekarstwo w postaci No Line On The Horizon zadziałało na kogoś tak, jak na mnie.

15 lut 2009

Siedem stresów

Nie mogę się przyzwyczaić. To jedno.

Odpoczynek nie był dobrym pomysłem. Zdecydowanie nie był. To drugie.

Już mi się chce wracać. O ja nienormalna. Przecież jak tylko wrócę tam, będzie mi się chciało przybywać znów tutaj. Dobra, kłamię, zapewne nie będzie się chciało. Chce mi się wracać mimo wszystko i już. To trzecie.

A reszta niech pozostanie milczeniem. No bosz ile ja lat mam? Dorosłość powinna ze mnie emanować na kilometr. Och przeciągam strunę, och pogrążam się w dziecinadach, och i daję wciągnąć się w zawracanie głów. Dobrze. Niech więc reszta rzeczywiście pozostanie milczeniem.