7 sty 2011

What about hanging ourselves?

-Let's go.
-We can't.
-Why not?
-We're waiting for Godot.


1. Przed Sylwestrem spotkałam Karolinę. W knajpie, żeby było śmieszniej. Karolina od wakacji trudni się arcytrudną i arcypoważną pracą na stanowisku corporate manager pewnej znanej organizacji międzynarodowej. Wymieniłyśmy się uprzejmościami i standardowym: 'ale ciebie dawno nie widziałam!'. Opowiedziała mi trochę o tym, co u niej słychać. A potem zadała pytanie, które stało się przyczyną całkiem nowego stanu depresyjnego. Mianowicie: 'A CO TY TERAZ W OGÓLE ROBISZ?'. Cóż. Chciałabym móc powiedzieć, że robię zawrotną karierę, pracuję w dziesięciu miejscach, które kocham, organizuję w chuj rzeczy i nie mam nawet czasu na papierosa. Właśnie - cóż. Bo przed sobą przyznać się mogę. Przed znajomymi też. Nawet przed rodzicami. Ale powiedzieć Karolinie: 'wiesz, właściwie to od trzech miesięcy spoczywam w letargu'?! Toż to moje guru! Wybrnęłam więc z sytuacji mówiąc, że od powrotu z Anglii odpoczywam i piszę magisterkę. Co właściwie jest prawdą. Tak jakby.

2. Pan Eddie napisał mi maila. Zaniepokoił się bowiem, iż nie pojawiłam się w grudniu w progach jego biura. Miło z jego strony. Nawet odpisałam. W końcu udało nam się ustalić termin spotkania. Oczywiście wcześniej bezczelnie go okłamałam. Powiedziałam, że to wszystko wina kolei i drugi rozdział pracy już leży gotowy do wydania. Wiem. Perfidne.

3. Spełniło się moje marzenie. Po raz kolejny wyszło szydło z worka i stałam się pełnoprawną idiotką. Proszę bardzo. Ul. Św. Ducha. Mój towarzysz podróżniczej biesiady gada i gada i gada. I wrzuca mi, że chcę coś tam coś tam, bo coś tam coś tam. Bystrym okiem wypatrzyłam, że to coś tam coś tam powoli kroczy tuż przed nami. Bez kurtki. Bez czapki. Bez nauszników. Bez zatyczek do uszu. Teoretycznie sytuacja nie mogła być już gorsza, ale znam przecież swoje możliwości. Ogarnęła mnie wściekłość niespotykana i po kilku sugestiach zakończenia tej żenującej konwersacji krzyknęłam beztrosko: 'ZAAAMKNIIIIIJ SIĘ KURWAAAA'. Nie pomogło. Głośność rzucanych argumentów wzrosła o kilka decybeli. A mi nie pozostało nic jak zapaść się pod ziemię. Długo nie zobaczycie mnie państwo w pewnych miejscach, które niegdyś (tzn. do wczoraj) zaszczycałam swoją obecnością.


Kurwa, zaraz rzygnę gripexem cytrynowym. Fuj, co za ohyda. Jedyne przeciwbólowe proszki, jakie udało mi się znaleźć w szafie. Ibuprom skonsumowałam kilka godzin temu, ale gówno pomógł. Fuj. Nie ma gorszego smaku niż ten gorzko-kwaśny.


-----

Od momentu wypicia tego świństwa minęło 30 minut. Pomogło! Damn it! W końcu krew przestała pulsować. W końcu spokój. W końcu mogę iść spać.