29 lis 2012

zbyt nisko, by spadać

jakże nie odpukałam w niemalowane drzewo ostatnich zdań! jak się działo dobrze i nudno przez ostatnie tygodnie, tak dzisiaj oto wszystko poszło się doszczętnie jebać.

więc oto zaszło słońce i pojawił się przede mną tak zwany szef. szef mimo wieku dojrzałego często zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak, co w sumie jest zrozumiałe, gdyż jest mężczyzną. ja do najlepszych pracowników nie należę. wynika to z wielu rzeczy, między innymi z tego, jak mnie kiedyś potraktowano w owej pracy, wypłacając dużo za mało pieniędzy - ponieważ tabela prowizyjna nie przewidywała prowizji powyżej kilkudziesięciu tysięcy. niby nic, ale nadal wspominam to ciepło. więc szef się pojawił i niedbale rzucił jakieś zaczepialskie pytanie w stylu: "pada?". krótka rozmowa, trochę krzyków, trochę milczenia i tak oto od jutra szukam nowej pracy. w zasadzie od poniedziałku. w zasadzie tak naprawdę to muszę tam jeszcze chodzić do 10-ego, bo jestem pewna, że inaczej wypłaty na oczy nie zobaczę.


scena ta wkurwiła mnie niesamowicie, więc pojawiła się ochota na piwo. fajnie wszystko umówione, idziemy do miasta. wtem zostałam wystawiona. wkurwiłam się jeszcze bardziej i stałam się niemiła. koniec dobroci, pomyślałam. koniec wszystkiego. tak się jakoś zebrało. przypomniało mi się, że przecież mnie się  nie olewa. a zapomniałam o tym przez ostatnie kilka miesięcy.


obie te sytuacje podświadomie zaczęły w mojej głowie kreować obraz Kaszub. pomyślałam, że chcę do mamy. nie na weekend. chcę zostawić Toruń i wrócić do domu.

a teraz słucham już tylko domowych melodii i płaczę. ze szczęścia.

28 lis 2012

Jak lizać rany celnie zadane
Jak lepić serce w proch potrzaskane
Jak suchy szloch w tę dżdżysta noc

Jak biec do końca, potem odpoczniesz, potem odpoczniesz
Cudne manowce, cudne manowce, cudne manowce


U mnie dobrze wbrew pozorom. A jak jest dobrze, to nie ma o czym pisać.

2 paź 2012

Jakże to zadziwiający moment w życiu jest, kiedy wracasz do łóżka we wtorek przed północą, w twojej krwi kręci się guarana, nie ma żadnych gwiazd ani księżyców, a ty dochodzisz do wniosku, że nastał koniec tej maskarady. Że dosyć wszystkich dylematów bez znaczenia. Że zanadto nawet się postarałeś. Że najwyższa pora przestać wiosłować. Oto przyszedł koniec z przytupem. Tak zwyczajnie i bez powodu.

1 paź 2012

we don't bleed when we don't fight

Skąd się bierze u ludzi taki ten strach przed odpowiedzialnością? Przed podjęciem ryzyka? Przed podjęciem  decyzji? I przede wszystkim - przed zmianami? Wspaniale jest, ja rozumiem, że wspaniale jest, kiedy czujesz się bezpiecznie w swojej pieczarze i własnym świecie, zbudowanym często na stole bez nóg. Gdzie jest ciepło i stabilnie. Gdzie jesteś od zawsze (albo nie pamiętasz, gdzie byłeś wcześniej). Ale toż to stagnacja! Mijanie się z życiem! W pewnym wieku dochodzi do nas, że dziecięce marzenia nigdy się nie spełnią i będzie trzeba sobie jakoś z tym poradzić. Będzie trzeba podjąć decyzję, zmienić tryb życia i zacząć ryzykować. Być odpowiedzialnym - za siebie i poniekąd za innych ludzi. Tak sobie teraz myślę, że nigdy nie pasowałam do takich cykorów. Prawda jest taka, że nigdy niczego nie będziemy pewni na sto procent. I nie wiemy, co się wydarzy za miesiąc czy rok. Nie wiemy, czy decyzja jest dobra czy zła i jakie będzie miała konsekwencje. Ale cholera, trzeba próbować i nikt mi nie wmówi, że nie. Trzeba próbować być odpowiedzialnym, trzeba podejmować trudne decyzje, trzeba odrzucić na bok egoizm. To chyba się nazywa dojrzałość. 

Tak więc z newsów. Po pierwsze zakończyłam pewną toksyczną znajomość i dobrze się z tym czuję. Po drugie przeprowadzam się i będę inwestować teraz w swoje własne meble. Po trzecie chyba wyrzucili mnie z pracy. Po czwarte mam pełną lodówkę. Po piąte moje relacje z kotem w końcu się znormalizowały. Po szóste znów zostałam studentką. Po siódme czekam na Godota.

23 wrz 2012

sportowcy nie piją

Toruń pogrążył się w żużlowym smutku. Wnioskuję po krzykach na ulicy, które sugerują, że znów coś poszło nie tak. To tylko sport chłopaki, chciałabym im tak powiedzieć. Ale że jesień przyszła, przestałam palić na balkonie. Z pokoju nie usłyszą. Biedactwa.

Wszystko jest takie miłe. Wszechobecny spokój odczuwam. Znałam kiedyś takie stany, więc wiem, że to tylko cisza przed burzą. Przyjdą jakieś wichury, błyskawice, huragany i noc. I pogrążę się jeszcze w smutku i płaczu.

Moje życie stało się nieco monotonne i to właśnie mnie tak przytłaczało chyba. Praca, pisanie, spanie, weekendowe chlanie i poniedziałkowy kac. Więc zmiany wprowadziłam. Mam kolejną pracę i idę znów na studia. Zapełniłam sobie tydzień tak, że nie mam czasu na rozmyślania o sensie życia. Jak się przypadkiem schleję w poniedziałek czy wtorek, to cały tydzień mi się sypie, więc zapobiegawczo grzecznie siedzę w domu i ewentualnie shandy sobie trzasnę.

Mama mi powiedziała, że dziecko, ty nic nie masz. Ja mówię jak to, przecież mam pracę. A ona: ja nie o tym mówię, ty dziecka nie masz, męża nie masz! Kiedy ty na ludzi wyjdziesz?

Po tej obeldze ze strony własnej matki oświadczyłam jej, że idę na studia, a w styczniu wyjeżdżam do Indii na praktyki. Stwierdziła, że musimy porozmawiać. Tym sposobem przekonałam ją, że koniecznie musi przyjechać do Torunia.


30 sie 2012

Zakradła się wściekłość z obojętnością pomieszana - to w życiu teraz mam. Wpadłam w paranoję, w dodatku wyszło w praniu, że mam obsesję. Za to nie mam swojego zdania.

Podobno wszelkie moje lęki są spowodowane paranoją i obsesją (albo na odwrót). Wychodzę i z jednego i z drugiego, poza tym rzecz jasna nie daję po sobie publicznie poznać, co mi doskwiera. Taki jest ten świat, trzeba emanować normalnością i obojętnością. Lada dzień ta paranoja rozsadzi mnie od środka. To będzie piękna śmierć.

W pracy za to kokosy. Wszyscy o mnie walczą. Tu nowy pracodawca potencjalny, tu moja stara dobra firma. Mogę wybierać i przebierać. O tak, komu lepiej.
A tak chciałam odejść. Siedziałam na gorącym krześle i czekałam na słowa szefa, które zmobilizują mnie do spakowania się i zostawienia tego miasta w pizdu. Ten jednak popsuł moje plany. I premię zaproponował. I awanse. I że wszystko będzie lepiej powiedział. I że będę liderem. Ech.
Tego samego dnia miałam ostatnią rozmowę z nową pracą. Dostałam się. Mogłabym pisać za pieniądze. Mogłabym też robić reklamy za większe pieniądze. 
Wszystko takie piękne jest, ale trzeba podjąć męską decyzję. Warszawa czeka otworem. Toruń mnie próbuje usidlić na dłużej.

No i co. Jakoś przecież to będzie. Ma się udać i uda się. Wszystko mi się uda. Tu albo tam. Z tym albo z innym. Dzisiaj albo jutro. 



26 lip 2012

take me out tonight

kleiste jakieś to lato. wietrzne też i chwilami mroźne. dziwne. jest burdel wszędzie. w pokoju, w mieście, w kraju i w mojej głowie. mam taką ochotę czasami, żeby jednak wszystko zostawić, wyjechać bez słowa i nigdy nie wracać do tego chaosu. potrzebuję czegoś nowego, nowych bodźców, nowego krajobrazu, bo duszę się w sobie, ale przecież nie potrafię z drugiej strony tak odejść. osłabłam psychicznie, wnioskuję po ilości spalonych papierosów i wysłanych aplikacji zagranicę. zapuściłam korzenie w tym chorym mieście. trochę niechcący. bo nie tak miało przecież być, inaczej sprawy miały się potoczyć.
tęsknię trochę. za hokejem na lodzie. za morzem. za Anglią. za planowaniem przyszłości. planowałam i planowałam, a teraz nagle znalazłam się w tej przyszłości, a moje mapy zostawiłam gdzieś daleko stąd i nie wiem, dokąd chciałam pójść.
bo musi jakiś fakt dokonany się pojawić. na razie są opcje. jedna to Stany, druga do Indie. druga opcja jest tak prawdopodobna, że może stać się faktem lada dzień. dlatego też tym bardziej się boję. przecież można wrócić, ja wiem! ale płakać mi się chce, jak pomyślę, że na rzecz Indii mam zrezygnować z Torunia, który jest przecież najwspanialszym miejscem na ziemi. chyba że może nie jest?

upał dzisiaj straszliwy, nawet na piwo nie mam ochoty.





5 cze 2012

piłam jakieś wino, i uderzyło do głowy ono. nie ma pożytku z religii, pomyślałam. grawitacja moja szuka ziemi, moja cisza szuka dźwięku. jednak żyję.




28 maj 2012

po cienkim lodzie stąpałam. lód się pokruszył, w dziurę wpadłam, w której nikogo nie było.

tak, wiem, jestem też niebezpieczna. wypadkiem jestem tym, który zaraz się wydarzy. kawałkiem szkła w piasku. mówię rzeczy, który nie powinnam i zostawiam na pastwę losu. ale potrafię też kraść i kłamać, jeśli mnie poprosisz. wszystko jest ze mną wtedy, cały kosmos trzyma za mnie kciuki i woła: don't turn around your gipsy heart. tylko nie patrz wstecz. jest dzisiaj przecież, nie ma wczoraj. jest dzisiaj i jutro.

o szóstej rano słyszę ostatnie ostrzeżenie. jest Wisła i jest dobrze, chcesz objąć ramionami cały świat w takich chwilach. słońce oślepia, nie możesz się ruszyć nawet czasami z tego piękna. zastanawiasz się, jak daleko zajdziesz, zanim znajdziesz drogę do domu. biegnę wtedy w stronę horyzontu. nie trzeba mówić więcej. bo chwilę po tym okazuje się, że wszystko jest takie samo jak cała reszta.

jak to się mówi, baby you're nowhere.

22 maj 2012

teach me how to shine


wszyscy tańczą tutaj. mi się już nie chce. nic mi się nie chce. przez to chwile lecą mi przez palce. nie mam radości z tych rzeczy, które kiedyś mnie tak cieszyły. jak na przykład pisanie. albo Irlandia. albo szaleńcze wyprawy autostopowe. albo choćby koncerty. choćby durne piłkarzyki. nawet nie wiem, co mnie cieszy. wyprułam się tak jakoś doszczętnie z tych wszystkich nieważnych elementów życia. wdarła się prosta egzystencja, przed którą tak się broniłam. praca, praca, spanie i tak w kółko. strach mnie zjada jak nigdy. boję się, że za rok będę w tym samym miejscu. że za dziesięć lat też. za dwadzieścia i trzydzieści, tracąc sekundę po sekundzie. 

dlatego też myśli moje zaprzątają przeróżne pomysły. nie mam pojęcia, żadnego, w którą stronę iść. już nie biec, biec już mi się nie chce. powoli w którąś stronę wystarczyłoby ruszyć. może Gdańsk faktycznie. może południe raczej. może stare dobre Wyspy. może wszystko po kolei. zaczynam oszczędzanie. zobaczymy, co z tego wyjdzie i kiedy mnie wyrzucą z roboty. 

poza tym mam inne dylematy również, ale po to przecież serca ludziom biją i krew w żyłach płynie, żeby mieli dylematy. wpadam w jakieś paranoje ponadto i napady agresji miewam. pojawił się także problem z racjonalnym myśleniem i trzeźwą oceną sytuacji.wpadam przez to w konflikty z ludźmi, którzy się o mnie martwią i dobrze dla mnie chcą. 

hey you fool, teach me how to shine, so I know what is going on in your mind cos I don't understand. 

18 maj 2012

Hell is a place where you don’t need any help

więc owo przebudzenie, spojrzenie z drugiej strony lustra na ostatnie trzy lata błądzenia. czas, miejsca i ludzie są lekcjami. takimi, jakie musisz przejść. wiąże to wszystko ciebie linami. nieruchomiejesz. tylko po co, żeby jednocześnie czuć jakiś element wolności. grasz z tym wszystkim, bawisz się, łapiesz za szyję. wpół przytomnie, jak we śnie, mając wrażenie, że jesteś ponad tym. nikt nawet nie zaprzecza. nie chodzi o to, czy wierzysz w tę rzeczywistość, tylko o to, czy ona wierzy w ciebie.

te czarne dziury, najciemniejsze miejsca wyobraźni. po tym wszystkim ciało błaga, żeby wrócić do jaźni, do rzeczywistości i jako takiej przytomności.

a potem nagle w tym całym tłumie dostrzegasz w tramwajowej szybie twarz, która się na ciebie patrzy. i masz ten moment. jeden moment. pędzisz tym tramwajem przez wszystkie stacje. każdy patrzy w inną stronę. nie widzisz tych ludzi, oni ciebie też. ale wiesz, po prostu wiesz. jest północ.outside the street's on fire in a real death waltz.

10 maj 2012

join us in the streets where we don't belong

to piekielne niewyspanie wieczne niezmiernie mi doskwiera. niewyspanie z przepracowania, przepicia i przemyślenia.

po pierwsze niewyspanie z przepracowania. rzekoma praca miła jest, gdyż ostatecznie nie muszę zbierać truskawek ani zapierdalać na zmywaku, jednak bądź co bądź wstać o bladym świcie trzeba i siedzieć godzin osiem nie licząc spóźnień codziennych. więc siedzę, klikam w fejsbuka i youtuba. czasem wstanę i przejdę się na papierosa albo po kawę. w chwilach całkowitego opętania nudą, kiedy nie chce mi się już nic nie robić, zarabiam trochę pieniędzy dla swojej poczciwej małomiasteczkowej korporacji. tak oto zmęczona wracam do mieszkania pełnego hałasu i ludzi, gdzie oddaję się drugiej pracy. druga praca wymaga więcej wysiłku i samodyscypliny. siadam przed komputerem i oddaję się swej pasji. piszę bzdury, za które mi wstyd. oto jest szczyt mych marzeń i możliwości.

po drugie niewyspanie z przepicia. gdyż takie postanowienie wprowadziłam, by libacje alkoholowe urządzać jedynie w weekendy. łatwo nie jest. zwłaszcza, kiedy pół baru przy chodzi do ciebie do domu. ale nie o to. więc w te weekendy też się nie wysypiam. smutno mi, że coś mi w środku tam odmawia picia tyle, ile kiedyś. chcę, ale nie mogę. nie zmienia to jednak faktu, że i tak jakoś daję radę i nie ma soboty, która skończyłaby się przed szóstą rano. nawet całodzienny zgon nie pomaga zregenerować sił.

po trzecie niewyspanie z przemyślenia. więc kiedy już w końcu ten moment snu mnie zaskoczy, zaczynają się przedziwne koszmary. myśli mnie opętują, wracają wspomnienia różne takie. nęka mnie cała przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. przerażenie moje wywołuje dziwne reakcje w mózgu, bo się pobudzają te komóreczki, których tak niewiele zostało. i zasnąć nie umiem. myśli wygonić nie potrafię. wszystkiego próbuję, ale wracają zmory jak te bumerangi. i mnie pożerają. zżerają od środka resztki. damien rice chyba ma to samo.


4 maj 2012

23 kwi 2012

maybe just for one more day

to jest ta wiosna, ona jest, ona czyha, ona opada na twojej szyi, ona kroczy tuż za tobą, keep up.



będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. kiedy przychodzi do ciebie kumpel, którego nie widziałeś sto dni, i on mówi, że jest pięknie i że będzie jeszcze piękniej, to wiesz, że to prawda.

21 kwi 2012

niechże przyznam się do czegoś!
wczoraj piątek był. czyli że jakby moje życie wypełzło z marazmu, jakim okrywa się przez pierwsze pięć dni tygodnia. siedzę w tramwaju, który wiezie mnie z daleka do mieszkania. i ci ludzie jakoś tak się patrzą nienawistnie. a przecież wiosna przyszła i życie powinno wisieć w powietrzu. bo zanim wsiadłam do tramwaju, przeszłam się taką jedną ulicą. i ładnie pachniały kwiaty te takie białe z drzew nie wiem jakich. chciałam więc iść pod tymi drzewami, co by sobie spacer uprzyjemnić. ale pod drzewami chodnika nie było. szłam więc drugą stroną ulicy, zaciągając się niemiłosiernie smrodem spalin samochodowych. w tym właśnie momencie przyszła do mnie myśl, że jednak nie ma znaczenia, że wszędzie jest tak samo. że wszędzie się pije, wszędzie się pracuje, wszędzie ucieka sens, wszędzie zapach kwiatów miesza się z gównem, a ludzie w tramwajach nie mają twarzy. wszędzie regularnie trzęsie się ziemia. więc mimo mych wielkich starań, Toruń okazuje się być tylko jednym z wielu niepotrzebnych nikomu wysypisk śmieci. i cóż począć. tęsknię czasami za morzem. ale tylko czasami.

ale czy faktycznie opuszczać Toruń? czyżby? przecież jest jeszcze tyle ekspedientek, od których nie kupiłam ani ani jednego piwa. może dla nich warto by jeszcze trochę się pomęczyć. jakie to straszne, że niczego się w tym życiu nie wie.

spotkałam też kosmitów niedawno. takim balonem przylecieli, rozbili swój obóz nad Wisłą, się nieco przeraziłam, bo wiadomo, że z takimi nie ma żartów. więc w trosce o to sympatyczne zawszone miasto postanowiłam pogadać z kosmitami, co by dowiedzieć się, o co chodzi i ewentualnie powiedzieć im, żeby wpadli później, gdyż póki co mamy przepełnienie. miło chciałam zagaić, więc mówię, że fajny macie statek chłopaki, i sami też niezłe dupy jesteście. chodźcie, powiedziałam, pokażę wam fajne rzeczy, a potem polecicie do domu. oni na to rzekli, z troską taką ojcowską: we got our spaceship, but we're going nowhere without you.



13 kwi 2012

takie wyjebanie. wracam do korzeni, żyć rokendrolem pragnę. mimo wieku starczego, posiadania zajęcia w postaci pracy i całej mej nienawiści do studentów, oto znów kroczę śnieżką wyjebaństwa. to jest bowiem sekret wszelkiego szczęścia. i słońce mi świadkiem, nie doświadczę już ponownie w swej historii etapu zwanego z angielska "care". hardkor, disko i szafa znów gra.

25 mar 2012

miałam okropny sen. piękny lemur dostojnie w nim kroczył, dumny niczym paw albo przynajmniej królik miniaturowy. i młodzieniec tam był, jeden z moich znajomych młodzieńców. lemur nie polubił młodzieńca. w dodatku ananas lemurowi nie smakował. więc lemur pchnięty nie wiadomo czym, naskoczył na młodzieńca. ten upadł, piach uniósł się nad nim, pył i kurz sponiewierały jego twarz i już nie byłam pewna, czy to nie ja jestem przypadkiem owym młodzieńcem. lemur do kończyny dolnej się zaczął dobierać. ząbki stały się zębiskami, rączki łapami. wbił swe kły lemur w kończynę dolną młodzieńca. zajadał się łapczywie mięsem. młodzieniec otarł twarz z kurzu i zaczął się przyglądać lemurowi. rzekł: "cholera, dawno ciebie nie widziałem". lemur odpowiedział na to: "byłem w Toruniu".


po czym przerażona się obudziłam. zegarek powiedział, że jest 7.29. szef nie chciał uwierzyć, że spóźniłam się do pracy przez ludożerczego lemura.

24 mar 2012

we are your friends

uciekam stąd. postanowienie oto nowe. umowa do końca kwietnia, mieszkanie do lipca. i wynoszę się stąd. raz na zawsze tym razem. nawet słońce mnie nie powstrzyma.

14 mar 2012

leave it behind

nie ma zieleni, wiatr jeno i badyle. od wisły znów wieje, gołębie atakują znienacka, samochodu brak wieczny. alleluja. brakuje mi absolutnie takiej tej bliskości tłumu, którą czuć tylko na koncertach u2 i meczach tkh. też to całe bezpieczeństwo się jakoś rozpłynęło. idzie wiosna, lato. niedawno wiedziałam wszystko. choć tracę bezpowrotnie, dzień po dniu. nigdy nie będzie takiego lata, jakie było tej zimy. ale to przecież dobrze. nic dwa razy, nic dwa razy.


pewne guru mówi, że nadeszła pora, aby robić wszystko na odwrót. oto pani anna zmierza ku rewolucji wewnętrznej. koniec z patologią, koniec z marnowaniem czasu na kretynów, alkoholików i popaprańców, koniec ze drogą poplątaną.

9 mar 2012

zachłyst



jakież to wszystko złudne jest, iluzoryczne wręcz. te wszystkie układy towarzyskie, praca, związki, telewizja, nawet papierosy, o! miło jest zawsze i pięknie wieczorami, zwłaszcza tymi piątkowymi, bo wiadomo, że w takowe głowa boli najmniej. moje wieczory w ubiegłym tygodniu były tak wyczerpujące psychicznie, że wczoraj o godzinie dziewiętnastej organizm odmówił posłuszeństwa i padł. mało tego, dzisiaj, mimo pory świątecznej, bo weekendowej, nadal kaprysi i nie chce powstać. nawet witaminy i inne czarodziejskie preparaty nie dają rady. mama mówi, że trzeba odpocząć i zmienić tryb życia. zawsze uważałam, że praca fizyczna jest zdrowsza niż siedzenie za biurkiem i nic nie robienie, ale wysłali mnie na studia, więc nic na to nie poradzę.
wracając jednak do iluzji, iluzją i magią to wszystko. analizując zaskakującą ewolucję mojego postrzegania świata w ciągu ostatniego roku, zaczynam się zastanawiać, co w tej mojej głowie będzie się działo za pięć lat (jeśli nie daj Boże dożyję). wiem doskonale, jaka będę. niezależna będę. bezwzględna będę. zamknięta będę. nieufna będę. bo ufać to nie można, bo przecież się przejedziesz, jak zawsze. otwierać się też nie, bo jeszcze ktoś wejdzie z butami, jak zawsze. a już absolutnie nie można być względnym. tak bez powodu, zapobiegawczo. i ta zależność, nigdy. nigdy uzależniać się nie można, w sposób żaden nie potrafiłabym, emocjonalny zwłaszcza. tu w tym życiu tragikomicznym słabym nie można być. uprzedzenie i duma, oto jest przepis na sukces nowoczesnej czterdziestolatki.

tak tylko te pozory jakoś ostatnio biorą górę.

a tak poza tym - jak człowiek czuje się w miarę dobrze, chodzi od czasu do czasu do pracy i nie umiera na kaca, to jakoś tak nie ma o czym pisać. aż mi wstyd.





EDIT! a jednak! nie chwal tygodnia przed zapadnięciem zmroku dnia piątego!

27 lut 2012

Now I'm twenty-five, trying to stay alive in a corner of the world with no clear enemies to fight.

18 lut 2012

o tym, dlaczego nie siedzę teraz w klubie o nazwie bunkier i nie gram w piłkarzyki

kultura za mną chodzi ostatnimi tygodniami. że filmy, książki, teatry i inne bajery. powrót mój na łono elit, które wszędzie się pokazują, był skrzętnie zaplanowany. i w związku z tym znów mam czas na wszystko. mniejsza, nie o to.
więc dzisiaj właśnie, zacne wydarzenie w najpopularniejszym budynku miasta (i nie chodzi o ratusz) się odbywało. bardzo miło było, a jakże. gdyby nie te twarze, których przez tak długi czas nie musiałam oglądać, byłoby nawet pięknie. kultura owa spowodowała, że zaczęło mi się kręcić niecnie w głowie. godzinę później przyszła gorączka i inne dolegliwości.

takie rzeczy jednak nie są mi straszne. wróciłam więc do mieszkania w celu zmiany butów na inne. coś jednak we wspomnianym mieszkaniu mnie zaintrygowało. a mianowicie: smród. prosto z kuchni. okazało się, że dzięki bogu wróciłam zmienić owe buty, gdyż w razie przeciwnym kuchnia wraz z trzema pokojami i łazienką niechybnie by spłonęła. bo gazu włączonego i garnka pustego się nie zostawia samych w domu.

gaz wyłączony przeze mnie został. buty moje, które chciałam założyć, znalazłam w łazience. mokre jak mokrość.

postanowiłam, że trudno, idę w innych. siedząc, rozmyślając i dyskutując na fejsbuku o życiu i Warszawie, naszło mnie, aby pozmywać. jakże się zdziwiłam, gdy woda, nie dość, że nie chciała płynąć naturalnie przez zlew i rury, to jeszcze wymyśliła sobie, żeby ciec z rury prosto do śmietnika. w którym rzecz jasna hoduję karaluchy. tak więc misją moją stało się uśpienie robaków spod zlewu. z tym akurat poradziłam sobie profesjonalnie. ma się doświadczenie w końcu. i więc woda ta - leci z tej rury. więc postawiłam miskę, bo co innego w takiej sytuacji można zrobić.

pomyślałam, że wszechświat bardzo musi nie chcieć, żebym dzisiaj wyszła do miasta. siedzę więc chora, z gorączką i bólami, w śmierdzącym mieszkaniu i mokrych butach, i patrzę, jak kapie ta woda. papierosów nawet nie mam, co by zapalić i porozmyślać, a przecież nie pójdę do sklepu, bo jeszcze przypadkiem zajdę na Starówkę i mi mieszkanie zaleje, bo nikt nie zmieni miski.


prozaiczne sytuacje dnia codziennego od dawna mnie omijały. ewidentnie wracam na prostą. wiosno, chodźże już do mnie, bo nie wytrzymam tego lutego, nie wytrzymam.

9 lut 2012

I cóż z tego, że każdy z nas, poszczególnie biorąc, jest całkowicie trzeźwy, rozsądny, zrównoważony, jeżeli wszyscy razem jesteśmy jednym olbrzymim szaleńcem, co z furią tarza się, ryczy, wije, naprzód pędzi na oślep granice własne przekraczając i wyrywając siebie z siebie?

8 lut 2012





chciałam coś mądrego napisać. albo coś pięknego. albo składnego przynajmniej. ale bełkot tylko w mojej głowie. myśli te wszystkie pogniecione szwendają się po mnie to tu to tam. nie mogę dojść do ładu, jakiejś takiej hierarchii wartości stworzyć, priorytetów przejrzystych się najeść. odwlekam ostateczne rozwiązanie jak najlepiej potrafię. iżby zachować pozory trzymania się w garści i bycia spoko.

coś zmienić trzeba. już nawet nie mogę pić tyle, ile kiedyś. nie chce mi się, nie mam ochoty. rzeczy mi nie smakują. wstaję czasami rano i idę po bułki, sałatę, pomidory. herbatę wypiję, rozmyślając tak przy śniadaniu o nadchodzącej wiośnie i jej konsekwencjach. aloes mam na lodówce, od czasu do czasu szarpię go i udaję, że znam się na medycynie. w wolnych chwilach czytam wellsa i zabijam karaluchy.

a w powietrzu niezmiennie wisi mróz.


new york I love you but you're bringing me down.

27 sty 2012

leciał chyba Dżem

już mi się nie chce. nie chce mi się jak nigdy. jak zawsze. jakby skończył się mój film. tylko te chwile, małe chwile przemijające, które rozpaczliwie próbuję zatrzymać w pamięci. przyszłość podobno nadchodzi.



co to życie mamo


?

14 sty 2012

doszłam do wniosku, że najpierw powinno się uporządkować swoje życie zawodowe, potem osobiste, a na końcu można wziąć się za burdel we łbie i rzucanie nałogów. bo żeby mieć pieniądze na nałogi i życie osobiste, trzeba mieć pracę. tak, przełomowe odkrycie dnia. w czwartek mam rozmowę w gdańsku. czy coś tam. że może tym razem zostanę członkiem szanownej elity urzędników cywilnych. może dadzą mi zniżkę na autobus.

12 sty 2012

122 hours of fear

skądże we mnie tyle obaw i tego jadu, który właściwie całkiem przeciętny jest? rozrywają mnie tam w środku myśli paranoiczne. depczę je, ale wracają co wieczór. bardziej niż kiedykolwiek rzucam kamieniami jako ta pierwsza. jest gorzej niż rok temu. minął zaledwie rok przecież od ostatniego stycznia, który był rozpaczliwie przerażający. otóż zeszłego stycznia byłam dobrym człowiekiem, który wybaczał wszystkim na około. każde głupstwo i każdą zbrodnię. nie przejmując się niczym.
dzisiaj jest inaczej. co jak co, ale jednego się w korporacji nauczyłam. twardym trzeba być i o swoją jedynie dupę dbać.

realność miasta gdzieś się rozmywa. mgła wszędzie, Kopernika nie widać. ile ten biedak już się musiał naoglądać. wzloty i upadki, wyjazdy i powroty, turyści i rezydenci. nie mam siły. mówią mi, że przyszłość jest teraz.

za daleko poszłam, o kilka kilometrów. jest taka piękna rzecz, która może w Toruniu doprowadzić do depresji i myśli samobójczych. mianowicie - bardzo ograniczona liczba mieszkańców. co to jest, te marne dwieście tysięcy. załóżmy, że jakiś tysiąc regularnie odwiedza czeluście zła na Starym Mieście. załóżmy, że jakieś pięćdziesiąt z nich chodzi to miejsc najciemniejszych. i cóż to ma być? bo więcej raczej nie znajdziemy takich pomyleńców. w tych pięćdziesięciu duszach jestem i ja. i kiedy w tak małym mieście zapędzisz się o kilka kilometrów za daleko, okazuje się, że nie ma już powrotu do punktu wyjścia.

10 sty 2012

totalnie związało mi ręce miasto. zaprawdę powiadam, przestrzeń przy delikatesach na Szerokiej jest miejscem, w którym dzieje się magia. w godzinach porannych rozmnażają się tam ze sobą litry alkoholu i paczki papierosów, a czasoprzestrzeń się zakrzywia.

nadal jestem poniekąd bezrobotna. ale przynajmniej śniegu nie ma.

4 sty 2012

Stało się. Po pięciu latach studiów, setkach przeczytanych książek i ponad trzydziestu sześciu miesiącach bezpłatnych praktyk uzyskałam status osoby bezrobotnej.

Panowie poznani w kolejce do okienka w Urzędzie Pracy wytłumaczyli mi, że w tym kraju nie opłaca się pracować. I że i tak nie znajdę pracy w swoim zawodzie. I ze swoim wykształceniem.
Pani urzędniczka niejako potwierdziła ich słowa, ale dodała, że nie przysługuje mi żaden zasiłek. Po czym rozpoczęła się konwersacja na temat odbycia stażu. Cytuję: Ale proszę pani! Na staż tak od razu? Trzeba się trochę tym bezrobociem nacieszyć. Ubezpieczenie pani ma, więc jeden kłopot z głowy. Teraz musi pani poczekać sobie. W przyszłym miesiącu niech pani wpadnie, to pomyślimy. Koniec cytatu.

Żyć nie umierać. Ileż we mnie musi być patriotyzmu, skoro mimo wszystko trzymam się tej nieurodzajnej polskiej ziemi rządzonej przez imbecyli wychowanych za komuny.