16 sty 2011

śmieję się w twarz. absurdalne dni i noce. nudne historie nudnych ludzi w nudnym mieście i czasie. historie jednak muszą się zdarzać. ażeby nie popaść w zupełny marazm. ażeby machina się kręciła. ażebyśmy mogli myśleć, że jesteśmy fajni.
ludzie moi weseli, zawsze ci sami. ci, których nie znam, a z którymi codziennie rozmawiam. z którymi nie łączy mnie nic prócz kilku milionów komiksowych obrazków, kilkuset piw, kilkudziesięciu papierosów, kilkunastu obłąkanych konwersacji, kilku głębszych myśli.
zaczyna tu śmierdzieć patologią. my nie pamiętamy. nie chcemy pamiętać, bo pamięć może nieźle boleć. my nie osądzamy. bo po co. każdy ma zjazdy, każdy robi głupie rzeczy. my udajemy, że nie wiemy. bo tak jest fajnie i czujesz się bezpiecznie. tylko czasami, raz na ruski rok, spotykamy się na totalnym kacu. pijemy wodę, trzęsą nam się ręce, boli nas głowa. i nie wiemy, co powiedzieć. czy udawać, że nie pamiętamy? czy nie osądzać? wszystko ma przecież jakieś tam granice. ale czy na pewno? może możemy wszystko?
ostatnio dzieją się rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. tak sobie pomyślałam, że zapytam jakiegoś normalnego człowieka, co myśli o takowej sytuacji. usłyszałam tylko, że nie mieści się to w żadnych kategoriach rzeczywistości.
a ja mówię, że nie. że nie wiem.





pisanie mnie uspokaja prawie tak samo jak papierosy.
ależ chciałabym być głupia. i nie wiedzieć niczego. nie znać się na kwantach, na historii, na pierdołach.