15 paź 2009

jebie tu fermentacją chmielu i cebulą. październikowy syf.
deszcz wali wali i zawierucha puka i zimno mi w tym miesiącu w tym kraju. ogranęlo się co się ogarnąć mialo i jedziemy z koksem. jeszcze tylko parę przemysleń. nie pozwalam sobie na frywolosc. zarabiam na mysleniu i poznawaniu nowych ludzi. jak radzi Paul jakis tam - kradnę. kradnę, jakie to urocze, jak znalezienie poziomki. tylko czym się różni znalezienie poziomki od znalezienia trufla. szukaczem? natura ludzka i swińska niewiele się od siebie różnią. swinia mniej spieprzy. innych różnic nie widzę.

irytacje imitacje, nihil novi, 00.39, nie będzie z tego niczego dobrego. schnie mi oko. i ani kszty rozumu. gatunek ludzki przeidiotyczny jest, nie mam sily bić się z pseudonormalnoscią. wscieka mnie ulica i wszystko, laduje magazynek i strzelam bang bang jak z procy. oh i am so clever i am so clever i am so clever so clever. ego mnie przeroslo. teraz cos musi się nie udac. musi. bo nie zdzierżę.
nie smakuje mi piwo. chyba minęly te lata, kiedy lubi się smak piwa. alkohol w ogóle fuj się stal. wcale nie dlatego, ze musial czy powiedzial ktos czy nakazal. zdejmuję okladkę i zaczynam czytac, lubię czytać. piwo i te inne toksyny. brudzi to krew i psuje srodek. i znudzilo mi się. jak wszystko. jak studia, jak miasto, jak ludzie, jak obcokrajowcy. pora na kolejne czary mary. a potem herbata.

13 paź 2009

Karma uniwersytecka

Obudził mnie Michael o 7 rano. Nie ma mowy, nigdzie nie idę. To jest jeden z tych dni, w których nie ruszysz dupy z łóżka przed ósmą. Wymyśliłam, że spóźnię się i wejdę w przerwie. Oczywiście zasnęłam na amen i z zacnych planów nici.
Na następny wykład trzeba było wstać. I wstałam, a jakże! Nie moja wina, że autobus za szybko przyjechał. W trosce o dobre samopoczucie prowadzącego zajęcia postanowiłam, że nie będę mu przeszkadzać w środku wykładu. Ale żeby owocnie spożytkować czas, przekroczyłam próg biblioteki, a co.
A tam runął na mnie deszcz sprzed tygodnia. Dziwne to zaprawdę, kiedy między regałami bibliotecznymi wpadasz na zmorę poznaną w środku nocy kilka dni wcześniej. A pomyśleć, że wszystkiego można by uniknąć, gdyby autobus numer osiemnaście nie robił numerów i przyjeżdżał w zgodzie z moim zegarkiem. I co, i niech nikt się nie dziwi, że więcej w bibliotece mnie nie zobaczy.


Tęskni mi się za Cambridge. „Dobre stare Cambridge! Można je lubić lub nie, lecz trudno zignorować. Samo się prosi o uwagę. Kiedy już wbije w człowieka pazurki, nie puszcza”.