5 mar 2009

Droczę się z kimś tam z Góry. Coś za coś, nie ma nic za darmo. Dasz mi to i tamto, a w zamian pośmiejesz się ze mnie w czwartek w samo południe. Nie we wtorek, nie w środę. We wtorek i w środę byłabym przecież przygotowana. Wydaje mi się, że bym była. Powtarzam więc: fizyka kwantowa czy coś tam robi sobie ze mnie i z 1/4 życia mojego komedię. Truman Show. Założę się, że w ciągu ostatnich kilku tygodni oglądalność cholernie wzrosła. Reżyserowi i scenarzyście życzę Nagrody Emmy. Jeżeli nie za muzykę i obsadę, to chociaż za pomysły.

Mam nie po kolei. Piecze mnie i swędzi paluch przebrzydły. Wysuszony do szpiku kości. Poprzeklinałabym sobie za wszystkie czasy.


Znalazłam lekarstwo na ADHD. Coś, przy czym cała moja energia zatrzymuje się w jednym miejscu, na kilka sekund. A potem spływa i ucieka przez te takie rynny. Tracę świadomość. Wyparowuje ze mnie wszystko. Krew nie dopływa do mózgu. Wyłączam się. Nie jestem w stanie sklecić najprostszego zdania. Nie myślę. Nie ma mnie. Świadomość wraca. Wtedy wychodzę. Czekam kilka minut. Oddycham udaję, że nic się nie stało. I wszystko wraca do normy. Do kolejnego paraliżu jestem bezpieczna.


Pozytywnie zawsze jest do czasu. Jest też śmiesznie do którejś chwili. Potem pojawia się kłopot. Później zażenowanie. Przed zażenowaniem antypatie i inne perypetie i te, dziwne rzeczy jakieś ukartowane. Potem się mądrzeje. Normalnieje.


Więc normalnieję.

2 mar 2009

Winter

kolory frustracji, czarny z mandarynkami. błąkając się po Polsce i uciekając tramwajami uświadamia mi się. nie było podstaw prawnych do legitymowania ani wzywania bezpodstawnego pani karetki. nie było też podstaw do wyzywania pana doktora i telefonów nocnych w różne miejsca do różnych takich. żadnych podstaw do niczego nie było. nigdy.

zaszyli mnie więc. wzdłuż i wszerz. żeby tam ze środka już nic nie wyszło, żeby się nie wylewało, żeby było na swoim miejscu. tak jak ma być.

uciekłam więc do Poznania. poznaniałam. zaniemówiłam. jakbym ich wszystkich znała od dziecka, od małego. wielka rodzina. nie masz ludzi ponad tych sobotnich. tym bardziej rozpaczam, że jestem jedyną przedstawicielką mojej sekty w mieście.

uciekłam też do łóżka.

dzisiaj uciekłam do linii nr 20, potem nr 1. przed siebie, byle dalej. bo te urojenia. zimno mi. zimnieje i sinieje ręka, bardziej i bardziej. jeszcze trochę przeciwbólowych, damy radę, jeszcze trochę.

wczuło mnie w moment of surrender w tym tramwaju. niczym zaćpanemu londenersowi wytłumaczyło mi. i już wiem. jakie to proste i piękne. jakie to proste i smutne.

no line on the horizon.