19 gru 2010

Beethoven, Cioran i Sinatra

Mamy się za pełnych życia, pysznimy się naszymi wysiłkami i ich efektami. A w gruncie rzeczy chodzimy z pustym workiem dziadowskim, do którego od czasu do czasu wpadają okruchy rzeczywistości.



lubię słuchać opowieści o odległych krainach.
lubię mówić: 'no dobra, ale..'
lubię rozmawiać o angielskich katolikach.
lubię udawać, że jestem fanatyczką.
lubię częstować obcych ludzi papierosami.
lubię, gdy sprzedają mi rzeczy poza kolejką.
lubię słuchać ścieżki dźwiękowej z 'k-paxa' o piątej rano.
lubię też kult.
lubię wygrywać.
lubię przegrywać.
lubię grać.
lubię słuchać historii, które nigdy się nie wydarzyły i nie wydarzą.
lubię przyznawać rację.
lubię się kłócić.
lubię, kiedy pojawiają się 24 naparstki i oranżada.
lubię 'pride in the name of love'.
lubię biec na autobus.
lubię wskakiwać do autobusu w ostatniej chwili.
lubię wschody słońca nad Wisłą.
lubię wojnę secesyjną.
lubię hokeistów.
lubię Beethovena.
lubię bezdomnych i wszelkich innych degeneratów.
lubię, kiedy mówią, że to nie moja wina.
lubię, kiedy wszystko się zaczyna.
lubię to, że jutro też będzie dzień.

to był zdecydowanie rok, którego nie pamiętam i którego paradoksalnie nigdy nie zapomnę. tyle się zmieniło. tyle nowych rzeczy poznałam. tyle siebie odkryłam. w zeszłym roku o tej porze byłam chodzącym kłębkiem nerwów. prześladowała mnie dziwna forma iluzji, której nie byłam w stanie zrozumieć. jednocześnie otaczali mnie ludzie, z którymi w rzeczywistości nie miałam nic wspólnego. czas czas czas płynie, czas wszystko zmienia i bezpowrotnie dusi chwile, które się nie powtórzą.
stycznia nie pamiętam. wiem, że był przegadany i zimny. piłam w spale, spałam w pile. pamiętam, że była jakaś historia. były dwie historie, które nie dawały mi spać. w lutym również. w lutym były kłótnie. w lutym było fajnie. chyba najfajniej tamtej zimy. w marcu pomyślałam, że wiem, co chcę robić w życiu. w marcu poznałam też tomka lisa od kuchni i dostałam pod opiekę cztery zagubione owieczki stając się tzw. liderem. w kwietniu byłam zapracowana i zaimprezowana. kwiecień, czerwiec, maj. maj był piękny. piękny i szaleńczy. dorównać mógł mu tylko czerwiec. nie, maj był zdecydowanie najpiękniejszy. w maju głowa spłatała mi figla. i zaczęła się podróż. tak. potem wakacje. lepszych być nie mogło. i teraz. październik. listopad. grudzień. ostatnie trzy miesiące zlały się w spójną całość. choć tak naprawdę - potrafię wskazać dwa momenty, które miały dla mnie jakiekolwiek znaczenie. reszta jest tylko czekaniem. bo tak, są ludzie, jest muzyka. ale nic poza tym. jakbym zostawiła część siebie na Wyspach. niewiarygodne, nie może być. ale koniec roku skłania do refleksji. do zrobienia jakiegoś bilansu.

może faktycznie pora stanąć na nogi i się ogarnąć.

muszę pomyśleć. zrobić listę rzeczy, których nie lubię. wykreślić pewne numery z książki telefonicznej. znaleźć pracę. napisać magisterkę. zdrowo się odżywiać. przestać kręcić. i po raz ostatni zrobić z siebie idiotkę, tym samym robiąc milowy krok w przód.

18 gru 2010

"O czym wy rozmawiacie? Jeszcze o filozofii czy już o seksie?"

29 lis 2010

mój przyjaciel masochizm

1. Obudziłam się w niedzielę rano. Była mniej więcej 16.30. Od razu wiedziałam, że to nie jest dobry dzień. Wszechogarniający syf, brak wody i grobowa cisza. Musiałam więc wyjść. Najpierw wymyśliłam, że pojadę na Camerimage. O 20 miał być pokaz specjalny w Polonii. Pomysł szybko upadł. Nie chciało mi się jechać do Bydgoszczy. Pomyślałam więc o koncercie Huntera albo chociaż SDM. Też odpadło. I wtedy ktoś wysłał mi smsa. Tak oto wylądowałam tej niedzieli na meczu koszykówki. Na tak zwanym kacu. Lekkim bo lekkim, ale jednak. O mój Boże. Nigdy więcej. Do teraz dudni mi w głowie 'to-ruń-ska-e-ner-ga' i te inne przyśpiewki. Milion wrzeszczących ludzi, niewygodne krzesełka i mój pokryty popiołem ryj w ogólnopolskiej telewizji. Czuję, że będę dzisiaj miała koszmary.

2. Nasłuchałam się wczoraj. Coś, co moim skromnym zdaniem powinno zostać rozwiązane za zamkniętymi drzwiami, zostało omówione na forum. I przy mnie, zwykłym szarym człowieczku. Dowiedziałam się, kto jest szują, kto jest szmatą, kto jest zawiedziony, kto został wyrzucony, kto wyjeżdża z miasta. Moi drodzy, my nie mamy pojęcia, co się dzieje w tym mieście. Nawet nam się nie śni, co się dzieje za naszymi plecami.

3. A w piątek pojechałam autobusem numer 31 na Skarpę. Po drodze doznałam szoku, potem miałam zawał. Cofnęłam swój mózg w czasie. I teraz nie mogę nic zrobić, nie potrafię wrócić do teraźniejszości. Tak, jestem nienormalna, jestem w najgorszej z możliwych sytuacji i lubię o tym opowiadać. Między wyimaginowanym młotem a zardzewiałym kowadłem. O ironio.

20 lis 2010

fortepiano i inne latające myśli

są takie różne miejsca, gdzie spotyka się takich różnych ludzi o takich różnych porach. z tymi różnymi ludźmi rozmawia się o takich różnych rzeczach. a potem chodzi się z nimi po takich różnych innych miejscach. czasami chodzi się też do takich różnych domów czy kamienic. czasami wsiada się z nimi do takich różnych autobusów i jeździ się z nimi w takie różne miejsca. nie musisz ich szukać, nie musisz mieć ich numerów telefonów, nie musisz znać ich nazwisk. tacy różni ludzie pojawiają się zawsze wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebujesz. nieładnie, kiedy się ich nie pamięta. bo oni zawsze pamiętają. z tego są znani. jestem koleżanką takich różnych ludzi. tacy różni ludzie przestali być widywani raz na miesiąc czy raz na pół roku. niepostrzeżenie stali się nieodłączną częścią mnie. ci ludzie, oni na ogół są bardzo mili. nie są mili dla tych, którzy mnie nie lubią i chcą mnie pobić, o nie. z tymi różnymi ludźmi nie boję się chodzić po Rubinkowie czy po Bydgoskim. ach, ci różni ludzie nie są dresami, żeby nie było. z ludźmi tymi łączą mnie bardzo różne relacje. łączą mnie z nimi wielkie kłótnie, wielkie przeprosiny, wielkie próby wyjaśnień sprowadzające się do dwóch słów. łączą mnie z nimi także żubry, niebieskie papierosy, piłkarzyki, cegły, krew rozlana, irlandzka muzyka, fortepian, poranki, chamstwo, ból egzystencjalny i poczucie ogólnego bezsensu istnienia. dzieli mnie z nimi przepaść między świtem a zachodem słońca zwana dniem.
zlałam się z krajobrazem ciszy przed burzą. jestem gdzieś w tłumie pogrążonych w marazmie jednostek rozkładających się na oczach tak zwanych normalnych. czekamy tak jeden obok drugiego na jakiś zwrot. na kogoś nowego w zespole. na jakiś początek albo chociaż na jakiś koniec. niektórzy zbierają się po kilku latach gnicia w tym mieście i wyjeżdżają. reszta zostaje i zaczyna kolejne studia. a ja, cóż ja?

właśnie. widziałam wczoraj latający fortepian. i jestem tego pewna na sto procent. zastanawiam się, czy mi odbiło do końca, czy może jest to efektem wcześniejszego wstrząsu mózgu.


i w końcu. nastąpiło coś jakby w rodzaju podania ręki. takie niby zawieszenie broni. ale czy to źle, kiedy jest za miło? może niektórych ludzi nie powinno się wpuszczać do mieszkania. może.

18 lis 2010


Oto już jesień i pora umierać;
pożółkłe liście wiatr strąca i miecie,
drżące gałęzie do naga obdziera
– chór, gdzie sto ptaków modliło się w lecie.
ja jestem zmierzchem dnia, który się skłania
ku zachodowi i w ciemności brodzi;
noc siostra śmierci, oczy mi przysłania
i wkrótce z całym światem mnie pogodzi.
żar we mnie drzemie, lecz żar jaki bywa
gdy młodość już się oblecze popiołem;
jako na łożu śmierci dogorywam,
strawiony przez to, co sam od niej wziąłem.
a skoro kochasz, choć prawdę dostrzegniesz,
kochasz tym mocniej, im rychlej odbiegniesz.

W.Shakespeare

13 lis 2010

sąsiedzi słuchają u2, które idealnie komponuje się z moim tętnem. is it getting better? na pewno, na pewno. wanna see a magic trick?



---

życie zawsze wywraca się do góry nogami wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewasz. kto by pomyślał, że odpoczywając po świętowaniu dnia niepodległości i próbując jako tako wrócić do stanu względnej używalności, można paść ofiarą przestępstwa? tak oto - umierając - zostałam zmuszona do spaceru na komisariat, z którym załatwiłam sprawy dopiero wczoraj wieczorem. oczywiście, "to nie było koniec". już nie mogę się doczekać mojego pierwszego w życiu procesu. bo o dziwo moje tak zwane studia na coś mi się przydały i wiem, że stosując wykładnię rozszerzającą do artykułu 24 i 25 KC mogę wytoczyć proces z powództwa cywilnego. chyba. tak myślę, tak uważam, tak zrobię.

---

to zapleśniałe miejsce zawsze mi się podobało. ten zgiełk i smród papierosów, te wydeptane ścieżki prowadzące prosto do baru. i pamiętam ten dzień, kiedy siedzieliśmy przy firanie w zimowych kurtkach sącząc rum za pięć złotych.
a ostatnimi dniami nic tylko płacz mijanych dni i zaprzepaszczonych szans. wczoraj ewidentnie wszystko się skończyło. skończył się czeski sen.

8 lis 2010

let all the children boogie

może nigdy nie znajdziemy nic, co pomogłoby usłyszeć i zobaczyć. jestem obsesyjnie zafascynowana śmieciami i resztkami, rozkładającą się padliną i rozwodnikami. syfem, bałaganem, kosmosem. brzydactwem dnia i nocy. nie dość tego po kolana stoimy w błocie. bez pieniędzy, bez perspektyw, bez telefonu, bez reklamówki, bez odbioru.
cztery siedemnaście. wsiadam.
niby została jakaś taka pustka. pewna era odeszła hen daleko. jedno się kończy, drugie się zaczyna. taka kolej rzeczy. muszę napisać o tym felieton.


chociaż czasami wszystko mi jedno.

1 lis 2010

bycia w Polsce tydzień czwarty

A: jesus, you are really something
E: thanks. I appreciate the euphemism. I always wanted to be somethin'

mam zmiażdżony mózg, zmieszany, wyłączony, przepalony. w dodatku coś, co można nazwać strzępkami moralności, spadło na łeb na szyję. pierwszy raz od dawien dawna jest mi GŁUPIO. całe szczęście istnieje technologia, dzięki której można pogawędzić z drugim końcem Europy i przez chwilę przestać myśleć.

a, i koniec z akcją społeczną zatytułowaną: 'napijmy się kawy'. żadnych kaw tudzież herbat nie będzie. pewnych ludzi po prostu lepiej widywać nocą. i niech tak zostanie.

23 paź 2010

dzięki

twarz przy barze może uratować to i owo, ale niesmak pozostaje. generalnie. wczoraj miała miejsce prawdopodobnie jedna z najpiękniejszych nocy tego roku. spotkałam trzy osoby, które zmieniły mój tok myślenia. pierwszą jest Kasia. dziecko przestraszone niemiłosiernie, potrzebujące heroiny i dobrego przewodnika po mieście. drugą osobą jest Darek. kilka razy starszy od Kasi. niezawodny psycholog, przemądry facet, żonaty. udzielił mi rady niezawodnej. podziałało. i jednak nie strzelę sobie w łeb. nie dzisiaj. trzecią osobą jest trzecia osoba, na której powrót z chujwiekąd czekałam trochę bardziej niż myślałam. mocny zawodnik, bezkompromisowy cham, starszy brat. jedna z niewielu osób na tym padole, która potrafi mi przemówić do rozumu i powiedzieć 'spierdalaj'. wszyscy oni, jak te duchy z 'opowieści wigilijnej', pojawili się wczoraj nieproszeni. wleźli butami w moje wnętrzności i krzyknęli jednym głosem, że jest dla mnie jeszcze szansa. dobra, ten trzeci powiedział tradycyjne 'spierdalaj młoda do domu', ale to prawie to samo przecież.
tak, oficjalnie odratowana. odtwarzam po raz setny 'new year's day' i marzę o kawie czarnej jak smoła.

a teraz koniec pieprzenia, idę złamać komuś nogę.

21 paź 2010

"niebieskie oko ze szkła z muzyką w tle"

toruń rozhulał się na dobre. jeszcze tylko dziewięć miesięcy. osiem i troszkę. i żegnajcie żenujące studia. i żegnaj okropny klimacie pseudomiasta. ostatnie kilka miesięcy najbardziej zmarnowanych lat mojego życia. łuhu! coraz bliżej bezrobocia i rzeczy ostatecznych! jazda na maksa! czego można chcieć więcej?
zmieniłam współlokatora. mieszkam teraz z Markiem Kondratem. fajny jest. śnił mi się też Manchester.

miasto swoją drogą biegnie. żadnych zmian. jasne, zmieniło się tło, żadna nowość. nowa generacja. szaleńcy umierają. przychodzą młodsi, którzy jeszcze nie wiedzą, że że za kilka lat będą przeklinać ten dzień, w którym odebrali indeksy. kurwa, seminarium, muszę biec.

i wracam do książek. Ginsberg pełną parą. 'I saw the best minds of my generation destroyed by madness, starving hysterical naked,
dragging themselves through the negro streets at dawn looking for an angry fix
angelheaded hipsters burning for the ancient heavenly connection to the starry dynamo in the machinery of the night'. nie ma ładnych tłumaczeń. gdyby nie te zabierające mi czas studia zajęłabym się tym sama.

II

Jaki sfinks z cementu i aluminium rozbił im czaszki i wyjadł mózg i
wyobraźnię?

Moloch! Samotność! Brud! Brzydota! Kubły na śmieci i nieosiągalne
dolary! Dzieci wrzeszczące poci schodami! Chłopcy łkający w koszarach!
Starcy płaczący w parkach!

Moloch! Moloch! Zmora Molocha! Moloch bez miłości! Moloch
mentalny! Moloch surowy sędzia ludzi!

Moloch niepojęte więzienie! Moloch bezduszny karcer skrzyżowanych
piszczeli i Kongres płaczu! Moloch którego budowle są wyrokiem! Moloch
wielki kamień wojny! Moloch ogłuszonych rządów!

Moloch o umyśle czystej maszynerii! Moloch którego krew to krążący
pieniądz! Moloch którego palce to dziesięć armii! Moloch którego piersi to
ludożercza prądnica! Moloch którego ucho to dymiący grób!

Moloch którego oczy to tysiąc ślepych okien! Moloch którego wieżowce
stoją przy długich ulicach jak bezkresne Jehowy! Moloch którego fabryki
śnią i kraczą we mgle! Moloch którego kominy i anteny wieńczą miasta!

Moloch którego miłość jest bezkresną naftą i kamieniem! Moloch którego
dusza to elektryczność i banki! Moloch którego nędza jest widmem
geniuszu ! Moloch którego los jest chmurą bezpłciowego wodoru ! Moloch
którego imię jest Umysł!

Moloch w którym siedzę samotnie! Moloch w którym śnię o Aniołach!
Wariat w Molochu! Jebaka w Molochu! W Molochu bez miłości i człowieka!

Moloch który tak wcześnie wszedł w mą duszę! Moloch w którym jestem
świadomością bez ciała! Moloch który wypłoszył mnie z naturalnej
ekstazy! Moloch którego opuszczam! Przebudzenie w Molochu! Światło
płynące z nieba!

Moloch! Moloch! Apartamenty robotów! Niewidzialne przedmieścia! skarbce
szkieletów! ślepe metropolie! demoniczny przemysł! upiorne narody!
nieusuwalne domy wariatów! granitowe chuje! monstrualne bomby!

Poskręcali karki wynosząc Molocha do Niebios! Bruki, drzewa, radia, tony!
podnosząc do Niebios miasto które istnieje i jest wszędzie wokół!

Wizje! omeny! halucynacje! cuda! ekstazy! spłynęły rzeką Ameryki!

Sny! adoracje! olśnienia! religie! okręty wrażliwego łajna!

Przełomy! rzeczne! uniesienia i ukrzyżowania! zmyte powodzią!
Odurzenia! Świta Trzech Króli! Rozpacze! Dziesięcioletnie zwierzęce
wrzaski i samobójstwa! Umysły! Nowe miłości! Pokolenie szaleńców!
osiadłe na skałach Czasu!

Prawdziwy święty śmiech w rzece! Widzieli to wszystko! dzikie oczy! święte
wycia! Żegnali! Skakali z dachu! w samotność! powiewając! niosąc kwiaty!
Do rzeki! na ulicę!


Bregovic RAZ!

17 paź 2010

czemu zawsze musi być jakiś ostatni raz. jakieś ostatnie słowo. jakiś ostatni październik. często myślę o końcach. pamiętnego dnia, kiedy po raz pierwszy i chyba ostatni przekroczyłam próg auli głównej UMK, myślałam o tym, co będzie za pięć lat. już na początku łaził za mną koniec. wsiadając do samochodu wiozącego mnie przez całą Europę myślałam o dniu, w którym będę musiała wrócić. pijąc piwo myślę o tym, że przecież zaraz się skończy. tak, to jest też jeden z powodów, dla którego nie palę papierosów. zapalając pierwszego myślałabym o ostatnim.
końce końce i początki. każdy początek się kończy. wstęp rozwinięcie i zakończenie. czasami brakuje nawet środka. odchodzą studia, odchodzą prace, odchodzą miejsca, odchodzi czas, odchodzą ludzie. ba, ludzie odchodzą ZAWSZE. studia można przedłużać, do pracy można wrócić, miejsce można odwiedzić, czas można zatrzymać. ale na ludzi nie ma rady. zawsze odchodzą. niektórzy znikają od razu. inni trochę namieszają zanim zdążą zniknąć, jeszcze inni wypiorą płaty mózgowe i zostawią na środku skrzyżowania, na którym samochody mają zielone światło.
można dyskutować o winie, o karze, o racji, o wyższości jednego nad drugim. ale po co. ludzie, nie dość, że odchodzą, to jeszcze uparci są jak osły. w gruncie rzeczy lubię osły. ale za salami nie przepadam. poza tym ja nie z tych, którzy to proszą i przepraszają i wybaczają miliony razy, ja nie z tych. i żeby jeszcze podkreślić mój stosunek do kilku zaistniałych aczkolwiek niepowiązanych ze sobą sytuacji, piszę tutaj oto, że mam was państwa wszystkich w dupie.



I tak oto kończę niejasności i domysły. I popijam herbatę z miodem. Pycha. Październik jest. Piękny. I nic, absolutnie nic, nic, nawet słowo "engaged", nie zabierze mi dobrych myśli.

Dobranoc, niechże śnią się wam te same szczury, co mnie.

5 paź 2010

eventually, everything goes away

People think a soul mate is your perfect fit, and that's what everyone wants. But a true soul mate is a mirror, the person who shows you everything that is holding you back, the person who brings you to your own attention so you can change your life.

A true soul mate is probably the most important person you'll ever meet, because they tear down your walls and smack you awake. But to live with a soul mate forever? Nah. Too painful. Soul mates, they come into your life just to reveal another layer of yourself to you, and then leave.

A soul mates purpose is to shake you up, tear apart your ego a little bit, show you your obstacles and addictions, break your heart open so new light can get in, make you so desperate and out of control that you have to transform your life, then introduce you to your spiritual master.

Chyba mam kryzys wieku średniego. Albo jakiegoś. Depresja popowrotowa.

Bo jestem w moim pięknym kraju znów. Dziwne wrażenia. Jest mnie co najmniej dwie. Co najmniej. Nie wykluczam istnienia stu dwudziestu innych mnie gdzieś tam w zakamarkach mózgu. Zmiana modułu, klik. Nadal nie wiem. Za dwa dni powinnam być we Włoszech. A mnie się chce spać. I połazić po Grafton.
Ale co. Ostatni rok mordęgi uczelnianej pora zacząć. Fuj, studia. Niewiele brakowało jednak. Tyci tyci pyłek przechylił szalę. I oto jestem.



Nie wiem. Żałowanie czy coś. The only thing more unthinkable than leaving was staying; the only thing more impossible than staying was leaving. Albo na odwrót.


28 wrz 2010

żegnamy witamy żegnamy witamy

dni kilka, godzin parę. a rozmowy ciekwsze i coraz to bardziej absorbujące. żal zostawiać dysputy w polowie dochodzenia do konsensusu.
czy powinnam sluchac rad dobrych przyjaciól Moskali i zlych wrogów Brytyjczyków, nie wiem. kilku poważnie zyskalo. nawet mogę, choć z pewną dozą niepewnosci, powiedzieć, że lubię kilku Anglików. jeden, dwa, trzy, cztery. cztery, w porywach piątka niech będzie. trafilam w miejsce mlodych, wyksztalconych Brytyjczyków. wiem, nikt w to nie uwierzy, bo każdy Anglik jest glupi i żaden nie dorasta do pięt wspanialym, najlepszym Polaczkom.
you should, you should, you should. takie rady. miluję ponad wszystko ludzi, którzy sluchają, co do nich mówię. przecież to takie ludzkie. próżnosć bez granic.

i szykuje się podróż. pociągi, autobusy, samoloty. kropka jednak robi dziwne wygibasy i wydaje mi się, że transformuje się w znak zapytania. o co tu chodzi, gdzie wpadl sens, który mialam w kieszeni jakis czas temu. czy rzeczywiscie Denisa ma rację, kiedy powtarza, że "to je jedno"?
może tak. może nie trzeba lecieć do Szwecji. może można zostać tutaj, może można zgnić w Toruniu. może nic nie ma znaczenia.

jednak czy naprawdę. nigdy nie wiesz, nigdy nie wiesz.

23 sie 2010

Odliczam minuty do wieczora i czekam na list z Moskwy. Nie rozum źle, Moskwa jest na pewno miła. Ale to nie to samo co reszta świata.
I wiedzcie moi drodzy, że jestem najlepszym pracownikiem świata. Korporacje się o mnie biją. Od samego świtu telefony rozbrzmiewają. Ale nie! Ja nie!
I nich tylko się odważą podnieść rękę na mój kontrakt.

Czy jest coś bardziej polskiego niż Żubrówka?

11 sie 2010

Torino, DAI

I find Cambridge an asylum, in every sense of the word. Właśnie tak.

Dziwne to wszystko. Błądzę tymi samymi ulicami co Newton, Bacon, Darwin, Keynes, Russell, Erasmus, Churchill, Cleese, Hawking.
I Virginia Woolf, i Sylvia Plath, i Vladimir Nabokov, i Salman Rushdie. I miliony innych. Cromwella nie wymieniam z grzeczności.
I jeszcze McLiam Wilson, guru. I gdzieś tam na szarym końcu na rogu Sidney Street siedzę ja pijąc kawę z mlekiem, czego kiedyś nienawidziłam. Bo jak kawa, to czarna. I tak godziny mijają. Przełażą ludzie miasta. Proszę, oto kroczy jakiś noblista, oto biegnie chiński studencik, oto wycieczka Amerykanów, oto iluzjonista, oto naćpany Anglik. Kawa dobra jest. Kawa, trawa zielona, dużo słońca, bezpolskie nowe towarzystwo wznajmnej adoracji. Się machina kręci. A ja pracuję na nowe wpisy do CV, które w Polsce będą mi do niczego potrzebne. Hu-ra.
Czasu mniej coraz. Jest prawie połowa sierpnia. Za dwa tygodnie będę musiała nakłamać jak nigdy. A potem nakłamać jeszcze bardziej. A potem pora na Italię. Bo jestem italiano expert teraz. Bono nie powiedzial 'Torino die', tylko 'Torino dai'. Jest różnica, prawda?

Panie Cyrklu, Pani Węgielnico, niebawem nadchodzę.

A póki co czuję się świetnie. Jest żołądkowy spokój. Czas wielkiego oczyszczania organizmu z toksyn nazbieranych w piwnicach toruńskich. Wyparowują świństwa, a ja zajmuję się najlepszą pracą na świecie. O, creep. A bo poza tym nowi moi ludzie są nawet bym powiedziała fajnie zajebiści. Ej zarzuć to:



Cześć, jestem Ania i lubię Wielką Brytanię.

3 sie 2010

idealne miejsce
idealny czas
idealni ludzie

jest pięknie, tyle tylko wiemy i tyle wiedzieć nam trzeba

odliczam ze zgrozą. 8 tygodni zostało.
nigdy nie chciałam wracać. ale tym razem jakos trzyma mnie ziemia brytyjska rękami i nogami.

12 lip 2010

made in uk

każdy śpiewa swoją piosenkę.
i nie ma piosenek lepszych. choćbyś szukał i szukał. nie ma lepszych.
są tylko inne.


29 cze 2010

coś się dzieje w naszych głowach podczas snu. jakiś czas temu śniło mi się milion kotów małych rudych. żarły mnie.
i było jak było. total disaster. zapach adrenaliny dzień w dzień, stres, wkurw i meneliada 2010. wielki bieg przez wiosnę i sesję. nawet nie pamiętam już początku. chyba przed juwenaliami, chyba zima jeszcze była, może koniec marca. może nie. i te koty i wypadające zęby i inne koszmary.
a teraz. sen kolejny koszmarny. niedawno. był kot rudy trochę większy. i ktoś go zabił. krew i flaki i to zwierzątko zdychające i tak przez całą noc.
a potem się obudziłam.
i świat wyglądał inaczej.
wstałam przed dwunastą, ubrałam się, poszłam na walne, wróciłam do domu, zabukowałam bilet z Londynu do Rzymu i stwierdziłam, że wyjazd zrobi dobrze.
więc żegnam cudownych Polaków. do zobaczenia w październiku.
na nowych studiach.

18 cze 2010

nie ma mnie w toruniu od trzech dni. i czuję się świetnie. wręcz cudownie. siły witalne wracają. stresy odpłynęły. w oka mgnieniu przestałam się przejmować wszystkimi tymi chorymi relacjami i złymi ludźmi. jest zielono, niebiesko i różowo. jest ognisko, kosiarka i jezioro.

jest lato w domu.
urlop jak nigdy.
ach.

28 maj 2010

noce mają to do siebie, że nie widać. łatwo ukryć rzeczy powszechnie uznane za niepożądane. łatwo ukryć strach. łatwo śmiechem zastąpić łzy. łatwo wtopić się w tło. gdzieś tam w najciemniejszym punkcie tego przećpanego miasta. gdzie robert gawliński śpiewa, że nie stało się nic. i wszyscy mu wierzą i jadą dalej. wszechobecne otępienie. co ty kogo obchodzisz, przecież się bawimy. oni zmieniają zdanie i luz blues. a wydawało mi się, że są powody. miesiąc powodów. myliłam się. po raz kolejny. i dałam się omamić atmosferze sytuacji codziennej. zostańmy, chociaż nic się nie dzieje. tak trzeba. jak zawsze.
uciekam przed taką pieprzoną nocą. choć nie chcę spać. nie chcę wybierać. nie chcę spełniać zachcianek. dokładnie, potykający się ludzie wpadający na mnie to nie to. jestem z tych niezniszczalnych. czy ja zwariowałam ja się pytam. przecież nic się nie stało i nic takiego i okej i luz. noc znów późna. prawie trzecia już.

wiem przecież, że nie ma przed czym uciekać. się wszystko potoczy jakoś. tylko że ja już nic nie wiem, a mam wrażenie, że wszyscy na około rozebrali moje pieprzenie na czynniki pierwsze i już nikt niczym się nie przejmuje. nie chodzi o emocje. chodzi o zasady. nawet nie za bardzo wiem, jak się zachować. nie wiem, czy chce mi się w ogóle jakoś zachowywać. jest we mnie jakaś wielka słabość. nie mam już siły biec, uciekać, wędrować. już nie mogę. chyba pora się poddać. i zacząć uznawać modne więzi społeczne.
więc life for rent, można by powiedzieć. tak myślę. taka myśl.

czy można bez skrupułów traktować ludzi jak szmaty. oto jest pytanie.

23 maj 2010



tutaj jest chyba wszystko, o czym chciałam napisać.

szkoda czasu. zalewa mi dom. idę ratować. a potem zajmę najlepsze miejsca na moście i będę obserwować koniec torunia. fala nadchodzi.

12 maj 2010

prosto w twarz

stan faktyczny:
środa, 12 maja, godzina około osiemnasta, pada
ból głowy: obecny
ilość snu: od siódmej do piętnastej
ilość wypitych wczorajszej nocy butelek piwa: brak danych
liczba opuszczonych zajęć: 2
liczba obcych kurtek w mieszkaniu: 1
liczba nowych znajomych: brak danych
liczba kłótni z barmanem: po trzeciej stracona rachuba
liczba autografów kuby wojewódzkiego: 1


jeszcze jedno. liczba osób zaproszonych przeze mnie na imprezę czwartkową: nie mam zielonego pojęcia. z 20? 30?

mówi się, że przyciągam dziwnych ludzi. okej. wczorajszej nowej znajomości nie przebije nikt ani nic. tam gdzieś siedzi moja współlokatorka z wojewódzkim na bulwarze. właściwie to leży na tej mokrej aczkolwiek zielonej trawie. a ja wpadam na bulwar odwiedzić znajomych. nawet nie wiem, jak to się stało, ale raz dwa trzy i konwersuję z głuchoniemym wędkarzem. jak to się stało i o czym gadałam - nie wiem. czy rozumiałam, co do mnie pokazywał - nie wiem. czy mnie rozumiał - nie wiem. jedno jest pewne. nic nie równa się wschodowi słońca na bulwarze. dobra, przesadzam, było już mocno po wschodzie. ale i tak poranki nad wisłą są niesamowite.






tylko po co ja się wdaję w dyskusje z jakimiś pojebami, co to chamstwem śmierdzą na kilometr. przecież nie chcę, żeby mi do domu zakazali wchodzić.

a w sumie - wyjebane.

9 maj 2010




co się dzieje ze mną nie wiem. chyba przesadziłam. chyba nie o to. chyba się zagubiłam. wczorajsze wczoraj jest ewidentnym dowodem na to, że nie wolno mi samej łazić po mieście. koniec tych fars. to postanawiam dzisiaj dnia dziewiątego maja, dzień przed urodzinami pięćdziesiątych Bono.

w ogóle co to ma być. mózg mi jakieś figle płata. z deszczu pod kurwa rynnę.

8 maj 2010

dzisiaj wczoraj nie pamiętam

nosił czarną koszulę la la la, pytał wciąż o to samo. wyją syreny jakieś za oknem. ani chwili spokoju. słucham i nie wychodzę. odpoczywam już 36 godzin i nie wiem, co ze sobą zrobić. 'chciał powiedzieć słowo a powiedział wszystko', tak mi po głowie lata.

do granic możliwości między czterema kątami. nie, przekraczając granice i lądując po drugiej stronie lustra. tym się ostatnio trudnię. czynię zło i zmieniam adres zameldowania. znam wszystkich w tym mieście i nie twoja sprawa. i jeszcze chciałam oficjalnie napisać, że nie znoszę, jak ktoś po mnie depcze butami cięższymi niż moje. i też nie lubię pretekstów. albo rysia rynkowskiego nie lubię. wcale a wcale.

więcej stresu nie będzie. teraz trzeba tylko rozliczyć się z tych dwóch tysięcy polskich złotówek. jakże to dobre uczucie, ta godzina po. jednak warto było.

niemniej jednak bywam. mimo stresów udzielać się trzeba było, debila z siebie robić trzeba było, gadać głupoty trzeba było. nie wiem, jakże moja głowa to wytrzymała, ale fakty są takie, że od poniedziałku do czwartku spałam 12 godzin, a stężenie alkoholu we krwi utrzymywało się na stałym poziomie. żubr plus papierosy plus melisa, idealne połączenie. dodać do tego niedzielne wypadki i wyjdzie sto procent nieodpowiedzialności.

e tam. jest w sam raz. myślę że nie stało się nic.




jestem piosenką dzisiaj i wczoraj i jutro. strzelę sobie w łeb w tę piękną noc. już odbezpieczam następną butelkę.

24 kwi 2010

zalewa wszechobecny surrealistyczny czas. łączy się nieodzownie z maksymalną próbą sił. nerwy pokołatane, poharatany misio ze scyzorykiem w rączce.
bajzel odwiedził toronto. ale to było na końcu świata, więc może wszystko mi się śniło. wiesz są takie miejsca. są takie dni.

a te inne dni. po co to komu. kimże ja jestem, żeby opierdalał mnie szef wszystkich szefów. kimże ja jestem, żeby on chciał mnie odwiedzać. wiesz, czasami robisz rzeczy, bo wypada. więc zapraszasz, bo wiesz, że i tak cię oleją. a potem dzwonią do ciebie jakieś szaleńce z pretensjami.

nuta nocy wczorajszej. i wszystkich innych.

22 kwi 2010

zaćmienie, czwartek

a jak już jest tak, że jeden plus jeden równa się pięć lub cztery lub trzy lub dwa, to dzwonię i macham rączką. nie o przeszłość, bo przeszłości nie ma. czasu nie ma. jest tylko coś w naszych głowach, które myśli, że tęskni. ale za czym?
może za tym, czego nigdy nie było, a co jednak minęło. lub nie minęło. lub trwa na pięćdziesiąt procent.
wydarzyło się dzisiaj nic. wielkie głupie nic. szkoda. bo dzisiaj czuję, że mam 30 lat i iskierkę dojrzałości. zabawnie to brzmi po tym, co działo się wczoraj. wczoraj miałam lat 15.
ale dzisiaj mogłabym porozmawiać i na pytania, które często niegdyś były zadawane, odpowiedziałabym twierdząco. och głupoto ma i dumo, jestem stuprocentową Rosjanką.

17 kwi 2010

i mówią mi

że
że
ze

stop dzieciaki w dresach na przedzamczu stop plastik super wrzask krzyk z głębi stop z wnętrza stop kiedy głośniej już nie możesz stop nikt nie słyszy stop i raz i dwa idź na front stop krzyczeć błagać stop boyz maskarada wcale nie śmieszna stop

nowa wiosna, nowe szumy znad Wisły, nowe numery telefonów. brawo, poklaszcz sobie.
tu nie gra coś. coś się nie dograło do końca. coś nie styka.

complicated.

i mówią mi

że
że to jest wojna.

teraz ja.

15 kwi 2010

więc o co ci chodzi

stresstresstres. kłębkiem jestem. nie zdążymy. się wali, się sypie, się załamuje. zespół się opierdala, firmy rezygnują, dziekan rzuca kłody.

melisa. myśl o autobusie sunącym po latającym dywanie.

lepiej.

słowa pisane przez bono mają to do siebie, że możesz je znać kilkanaście lat na pamięć i myśleć, że czarne jest czarne, a białe jest białe - i nagle, podczas przesiadki na odrodzenia doznajesz olśnienia. przecież on śpiewa o czymś zupełnie innym.
skomplikowane historie nie są tak niesamowite i jedyne w swoim rodzaju, jakby się wydawało.
oh i kiedy to jest tak beznadziejnie beznadziejna sytuacja. nie poradzisz. nie da się. nothing to win. ale grasz, bo nie masz nic do stracenia. bezradność. to jest to słowo.



ej bo widzisz. jest super.

czarodziej czas wymiótł śmiecie. mimo kryzysu marcowego udało się posprzątać na błysk. odkurzanie, zmywanie, pranie. jest super. coś tam gdzieś tam. zaplątałam myśli w supły nie do rozwiązania. coś tam. ała. no co ty, to nie boli. masochizm oficjalnie zakończony. gdzieś tam. od dwóch miesięcy funkcjonuję na pełnych obrotach. w innych świecie. jest super. jest super.


więc o co ci chodzi.

little black hole.

13 kwi 2010

zawsze genialny idealny muszę być i muszę chcieć.

jeden. tu nie chodzi o hipokryzję ani cokolwiek innego. chodzi o szacunek. kto tego nie potrafi zrozumieć, cóż, proszę go opluć. i co jest w kurwa śmiesznego, bo nie wiem.

dwa. niesamowicie mądrzy wszyscy się zrobili. ludzie nie mający pojęcia o polityce, marketingu i marketingu politycznym rozprawiają o tym, dlaczego jarek powinien bądź nie powinien startować. cimoszewicz, olejniczak czy arłukowicz. nieprzemyślane rzucanie słów na wiatr. nie mówię o panach z telewizji, gwoli ścisłości.



nie mam zamiaru pouczać. gdyby ludzie mogli się zmieniać, zmieniliby się. ale nie mogą. a ja jeszcze bardziej niż oni nie potrafię i nie chcę. więc nie. zastanawiające jest to, jak tworzy się nasze wyobrażenie o ludziach. skoro zmian nie ma, wychodzi na to, że z biegiem czasu po prostu lepiej się poznajemy. z najgorszych stron, tych najbardziej irytujących i nie dających się znieść. poznajemy infantylny sposób myślenia, wypranie z wszelkich wartości i najzwyczajniejszą zwyczajność, która zapakowana była w kolorowym pudełku z piękną kokardką. a w pudełeczku nie ma nic prócz frustracji, głupoty, zazdrości, zachłanności, wszechrozprzestrzeniającej się chęci niszczenia pozytywów. czy poznaję szybciej niż inni, możliwe. poznaję i wiem, że znajomość nie była warta papierosa.

świat się kończy. czuję to w kościach.

11 kwi 2010

trzydzieści osiem milionów sierot

wczoraj jutro
zastępczy czas gramatyczny
jak wielka przepaść


ja pierdolę

9 kwi 2010

shine until tomorrow, let it be

szalone noce. tańce, do których przyłączyć chciał się każdy. konwersacje nad ostatnią butelką piwa. przy barze. niestworzone drinki. pusty lokal, ja i ktoś tam, i muzyka. młodzi ludzie, młodziaki z pierwszego i drugiego roku. jakie to miłe, kiedy ktoś cię słucha. tylko dlatego, że jesteś starszy i wiesz więcej. młodzi naiwni nie powinni słuchać moich rad. ale rzecz jasna im tego nie powiem.

kilka kroków dalej inny świat. niemłodzi, niestarzy. jak to się eufemistycznie mówi - ludzie przed trzydziestką. obcy i nieobcy. dwie minuty i już mam piwo spod lady. mówię: zaśpiewajmy coś, zaśpiewajmy let it be. do ściany mówiłam, albo do asi, sama już nie wiem. wtem za plecami słyszę gitarę i pierwsze wersy. i śpiewamy. when I find myself in times of trouble.. i tak do rana. i bębnimy i trąbimy i gramy i śpiewamy. dopóki pan szef nie wyrywa sławkowi u. mikrofonu.



setki ludzi, setki. im więcej masz znajomych, tym trudniej odmawiać. milion rzeczy milion spraw milion zaproszeń. i jak tu być asertywnym.

czy to nie jest niepokojące, że w środku tygodnia o 4 nad ranem wchodzę do jedynego otwartego lokalu w mieście i znam jakieś 40% obecnych (lub też nieobecnych, a leżących gdzieś po kątach)?

let it be let it be

3 kwi 2010

doskonale pamiętam ostatnią wiosnę. przymulona. niepytana. pozbawiona poranków. troszczyła się jednak tamta wiosna o mnie. starała się utrzymać mnie w garści. radziła podstępnie, a ja jak głupia słuchałam i potem się dziwiłam.
środki tygodnia pamiętam. te promienie słoneczne próbujące mnie zabić. ludzi pędzących do pracy. bzy też były, cola cola i jazz na bielanach. jazz i funk. i hokej. i jakieś poważne rzeczy. co ja gadam. nie jakieś tam, tylko prawdziwie poważne.

hey jude, jest jakaś nadzieja dla tego świata.

27 mar 2010

When you stop seeing beauty you start growing old
The lines on your face are a map to your soul
When you stop taking chances you'll stay where you sit
You won't live any longer but it'll feel like it

It's not why you're running
It's where you're going
It's not what you're dreaming
But what you're gonna do
It's not where you're born
It's where you belong
It's not how weak
But what will make you strong



sobota. idziemy w miasto.

25 mar 2010

let's change the script

wywrót o mniej więcej 270 stopni. gdańsk warszawa toruń. WARSZAWA. zapomniałam już, jakże wielce cudowne jest to miasto moje. wielkie miejsce wielkich ludzi. chcąc nie chcąc dołączyłam do fanklubu Tomasza eL. fiu, inteligentny miły człowiek z charyzmą i zarozumialstwem pewnie też gdzieś tam schowanym.
inna strona wszystkiego mi się pokazała przed oczami. jestem bliżej niż kiedykolwiek tej gotowości na podjęcie najważniejszych decyzji.

w ogóle życie moje jakieś inne jest. stuprocentowo kolorowe. z rozsypanki puzzli wyłania się jakiś kształt. zazębia się wszystko.

nie ma przypadków. oj nie ma.


15 mar 2010

hey bitch

było inaczej, niż być miało.
za dużo alkoholu i papierosów. za mało snu.
głośniki na full i jazda. pytania nie z tej ziemi. ludzie nie z tego miasta. ja nie ja czy ja? bo tam zawsze jest tak, że masz jedno piwo, a nocy dziwnym trafem nie pamiętasz. przelewa się, wylewa się, rozpala się, pada się. ględzi się próbując wydobyć słowa, ażeby myśleli, że kontaktujesz. chociaż to nieważne, bo wszyscy wyglądają tak samo. niektórzy muszą wstać wcześniej niż inni. z setnej strony jest to fajne, bo po takiej dawce procentów śpisz dwie godziny i nadal jesteś w stanie wskazującym, a więc masz czas na zapobieżenie kacowi. och te dawki energii w małych buteleczkach. bez was nie potrafiłabym przeżyć tych trzech dni.
ja to się już wkręciłam. przypomniało mi się, jak niesamowici mogą być ludzie. bo jest różnica jednak cholera. jak to dobrze, że wróciła fascynacja. i że przez to wszystko zapomniałam, o co chodziło czy może bardziej o co nie chodziło.

i damy radę. oni myślą, że jestem fajna. chyba potrafię podtrzymać te pozory przez najbliższe kilka tygodni.

5 mar 2010

czas, zupa i Bowie

nie mam tego plecaka, do którego mogłabym na parę tygodni zapakować wszystkie te myśli, które gdzieś wokół krążyły lub nadal krążą. czasu zdecydowanie brak brak brak. rozjeżdża się jak może, ale to wciąż za mało, potrzebuję więcej.

zajmuje mnie życie, cele i te inne. nie ma czasu na jedzenie, na picie, na odbieranie telefonów od znajomych, na czytanie, na rozmyślanie, na dziękowanie, na przepraszanie, na żegnanie, na witanie, na piwo, na odpisywanie na maile, na muzykę. bo zajmuje mnie wszystko to, co chcę, żeby mnie zajmowało. zabieganie odwraca uwagę od całej reszty, której już nie potrzebuję i której już nie chcę. reszta jest niepotrzebnością, przy której łatwo popaść w subdepresję.

wrócę do czegoś. stał się fakt po fakcie wcześniejszym, który w moim mniemaniu zmienił moją percepcję. w zasadzie fakt, który zmienił percepcję, nie był faktem, a jedynie zmianą stanu umysłowego z pozytywnego na negatywny. zmiana wywołana odwykiem jednakże po fakcie późniejszym, który był już faktem definitywnym i nie pierwszym. pojawia się pytanie - co ja mam myśleć o zachowaniach ludzkich. bo to tak jakby mózg mój niczym garnek z zupą gotową był, a tu nagle podchodzi czarodziej, wsypuje kilo soli i miesza chochlą. i to się pierze. i już nie ma zupy. jest świństwo. bałagan i chaos i się nie najesz spokojnie. trzeba ugotować od nowa. po co mieszać komuś w zupie, kiedy wiesz, że wsypując do niej kilo soli rozpieprzysz wszystko.

zupa skojarzyła mi się z davidem bowie. jazda na davida trwa mimo brak czasu. och tak. w głowie nut wiele w przerwach między jednym a drugim. śpiewam sobie pod nosem where's morning in my life?, where's the sense in staying right?, who said time is on my side?, I got ears and eyes and nothing in my life. nucę profilaktycznie i dla rozrywki własnej. bo te słowa nie mają dla mnie teraz większego znaczenia. a te kilka minut poniżej to dobry teledysk i dobre wszystko. poza tym urodziłam się w czwartek. właściwie to w piątek, bo było już po północy. whatever. właśnie, zabawne urodziny. tyle niepotrzebnych elementów tła złożyło mi życzenia. ilości takiej nie było chyba jeszcze nigdy. i tak nic z tego.



to z lustrem. czasami się zastanawiam, co jest prawdziwe. ja tutaj czy tamto, co jest po drugiej stronie. wszystko jest względne. czas również. może uda mi się jeszcze trochę wydłużyć dobę.

wcale nie narzekam. lubię nie mieć czasu. bez tego nie daję rady.

pora na jak najbardziej zasłużone pięć godzin snu.

25 lut 2010

zooming out

wszędzie mi się wdzierają przez każdy otwór mojego biednego mózgu myśli o bezwzględnym braku czasu. nie mam czasu nawet na własne urodziny. jakby zresztą było co świętować. nie ma czasu na sklep. na zajęcia. na piwo. co się użalać. brać się w garść. do roboty więc. najgorsze przed nami.


się staram zabić nerwy. piję melisę hektolitrami. jem zielone. słucham muzyki niegwałtownej.



tekst tego tego będzie kiedyś obowiązkowy do wyrecytowania w szkołach. na pamięć i dwa. mickiewicz siada. czy te inne pseudo pisarze. wszyscy siadają. sobie zobacz. a ja idę się brać w garść.

zapraszam na dni kariery i akademię umiejętności btw, 2-4 marca. see you there.

17 lut 2010

wracając na moją stronę

4 nad ranem i to ja znów nie śpię. fioletowo bez księżyca git hit na sto dwa i milion złotych w lotka na chybił trafił. uff. nawet nawet chowamy gówno za sobą. idę tym chodnikiem za obcym, obok ktoś gada, za mną idą, idę za nimi. gmatwanina jak dwa lata temu w krzakach na Rapaka. tłoczno we właściwym miejscu.


odejść raz dwa. och bo właśnie zapomnieliśmy o dziecinadach. wróćmy do dziecinad. na resztę przyjdzie czas. wydorośleliście mnie. a jeśli zwątpię, powrotów nie będzie. tyci czort przestawia składnię w slalomy. gubię krok bo wracam bo chcę i wątpię bo muszę bo nie ma nic pewnego, a wtedy i tylko wtedy powrotów nie będzie a co z tego - to ponieważ przecież powrotów nie ma i nie może być bo ja i kosmos nie chcemy. jednak raz po raz warto jest szaleć i się spalać bez żalu. chodźcie z powrotem, zaprowadzę was. późno w noc, tam wszędzie w dobre miejsca, pamiętam drogę.


oj tam dobrze, chcemy cudów, ale chcemy też spać. to znaczy oni chcą spać, to ja też się położę, bo potem krasnale powskakują i dla mnie miejsca zabraknie. oj więc zasypiam z tym słowem, co to ostatnio za mną się pałęta. a na imię mu Nietypowość.

14 lut 2010

tyle życia do przebrania

się stałam nikim staczając się idąc w tę stronę co wszyscy. kiedyś byłam inna i determinacja była inna. chyba nawet był cel stojący mocno ponad celami czy bezcelami obecnymi. pnę się w górę po drabinie kapitalistycznej myśląc o pracy i normalności. żeby mieszkać i dążyć dokądś. kiedyś używałam innych słów. zmieniło się wszystko i już nawet nie wiem, kim jestem i po co jestem. stałam się normalna.
nie ma już nic ważnego, nie ma zasad i wartości. nie ma muzyki. nie ma już rozmyślań. nie ma wizji. nie ma nawet niepokoju ani czegoś, co można nazwać żalem. nie ma opcji. jest tylko ta pokojowa koegzystencja i stany pseudodepresyjne. jest tło i jest bezcelowe mijanie czasu. a przecież nie o to chodziło. nie chodziło o plany. nie chodziło o nic.
kiedyś się rozmawiało. nie ma rozmów teraz. są pierdoły. dekadenckie monologi egocentryków. gadasz, a ja słucham, choć mnie nie obchodzi. nic mnie nie obchodzi. tylko bliżej nieokreślony cel egzystencji. jak w ostatnim filmie Jarmuscha, o którym napiszę za jakiś wolny czas, bo zrobił mi kuku.

brakuje szczerości też. kiedyś była. teraz znikła. nie tylko u mnie. dwudziestoparolatkowie nie wiedzą, co to jest szczerość. bo i po co. szczerość zaskakuje i trzeba na nią zareagować. szczerych znam raz dwa może trzy. więcej nie ma. trójka maksymalnie. i wszystkich spośród trójki poznałam przed ukończeniem lat osiemnastu.

środek nocy i skupienia, a tu jakieś telefony szalone, że czy jesteś i chodź, bo inaczej przyjdę do ciebie. co za ludzie. kultury i wyczucia brak. ale są mili, to trzeba przyznać. i nadrobić pewne rzeczy.

nie jest zimno mi. z góry pluć, gumę żuć i oszukiwać strażników miejskich. ach niepewny czas nastał. zły niepewny czas przemyśleń. bez płaczu, na sucho i szaro w ambient retro. Panie Maćku, niech Pan mi zaśpiewa.



dzięki. hej chodźmy zapłakać.

7 lut 2010

ain't no way, D.O.A.

motywacja zależy od determinacji. racja.
niesamowicie niektórzy odgadują, co może mnie ruszyć. co może sprawić, że ruszę dupę. bo jednak jest coś takiego.
moja próżność nie mieści się w rankingach. a przynajmniej nie zmieściłaby się, gdyby można było ją zmierzyć. więc prawym prostym wystarczy uderzyć w najczulszy punkt poharatanego ego i powiedzieć, że nie mam szans z osobą iks igrek zet lub el. płachta na byka podziałała. zabieram się do roboty.

rock'n'roll bejbe and I feel fine, nothing you can say is gonna change my mind


6 lut 2010

if I could I would

pierwsze dźwięki. myślę, że nie wierzę, że nie mogą tego zagrać, że pierwszy cholera raz na tej trasie, że cud, że wow.
i że bono spieprzy jak zawsze. zawsze spieprza to, czego dawno nie grali.

faktycznie, wydawało się, że spieprzył. nieco. początek. później okazało się, że to emocje czy coś tam. że płaczemy. że moje katharsis.
a bono znika, nie ma go, płynie hen daleko w przestrzeń. "he's out there, miles away, in some kind of outer space, making up his own words and melodies, and then there's flashes of THAT voice: the passionate, unself-conscious, unaware moment when he loses himself in the song".

to jest niesamowicie niesamowity utwór. dla mnie. wtedy i teraz i nawet przedtem. ostatnio więcej do mnie mówi. symbole i obrazy i te sprawy. bad niekoniecznie musi być o morfinie czy heroinie. niekoniecznie.

to tutaj nie oddaje tamtego nawet w pięciu procentach. to tutaj to jest składanka z kilku kamer. niesamowitość znajdą tylko ci, którzy tam byli i którzy potrafią odtwarzać emocje. bo oczywiście, są lepsze wersje, jak na przykład z live aid czy to idealne z usa z 1985. ale co z tego, one nie są moje.



If you twist and turn away
If you tear yourself in two again
If I could, yes I would
If I could, I would
Let it go
Surrender
Dislocate
If I could throw this
Lifeless lifeline to the wind
Leave this heart of clay
See you walk, walk away
Into the night
And through the rain
Into the half-light
And through the flame

If I could through myself
Set your spirit free
I'd lead your heart away
See you break, break away
Into the light
And to the day

To let it go and so fade away
To let it go
And so fade away
I'm wide awake
I'm wide awake
Wide awake
I'm not sleeping

If you should ask then maybe they'd
Tell you what I would say
True colors fly in blue and black
Blue silken sky and burning flag
Colors crash, collide in blood shot eyes

If I could, you know I would
If I could, I would
Let it go

This desparation
Dislocation
Separation
Condemnation
Revelation
In temptation
Isolation
Desolation

Let it go
And so fade away
To let it go
And so fade away
To let it go
And so fade away
I'm wide awake
I'm wide awake
Wide awake
I'm not sleeping

5 lut 2010

37 minut i będzie irlandzko. mój mózg robi mi kawały. przewiduje. prorokuje. śniło mi się dzisiaj milion powrotów. czekanie na naleśniki. linki podtrzymujące horyzont. i jazda na nich, na linkach, w cztery de. niesamowicie realne. i potem telefon. cześć,nie widzimy się dzisiaj, bo jestem w Walii. a potem budzę się i dzwoni prawdziwy telefon. cześć, nie widzimy się dzisiaj, bo mnie nie ma w trn. boję się siebie.

tak, się nie widzimy również z innych powodów. po pierwsze, bo jestem dzieciak, a po drugie, bo znów skradziono mi głos.

ech. mimo to organizm dobrze rozpoznaje nawoływanie zegara biologicznego i bezbłędnie wyczuwa piątek.

a maciek maleńczuk jest miłym menelem. lubię go. taki brudny niegroźny pan miś z ulicy.
wiesz, wracam do domu nocą z niewiemkąd. idę tam do drugiej kuchni po wodę, kładę się na kanapie i zasypiam pod kocem szarym przed plazmowym telewizorem z wszystkimi kanałami świata. zapomniałam o oknach. leżę tak i świtać zaraz będzie, bo jest lato, a latem słońce wschodzi wcześniej. jest winda. po lewej drzwi. i piętrowe łóżka dwa albo trzy. nie ma kota ani psa ani żółwia. w tym wieku nie ma się czasu na zoo. są też książki o fotografii i futbolistach amerykańskich. jakieś obrazy. miłe ładne miejsce z przeszłością i przyszłością.

jest taka pora dnia, którą trzeba uwielbiać. ta chwila, w której wiesz, że za moment wstanie słońce. twilight. wiem, świt. kiedy świta. i jest taka nieziemska cisza. wiesz, że zaraz wszystko się zacznie. ta cała bieganina. ale jeszcze nie teraz. teraz oddychasz. magia.
mniej więcej co dwadzieścia cztery godziny. co jeden obrót wokół osi.

o ten moment chodzi. do minuty pięćdziesiąt.



jestem na etapie otępienia. przywykam do marazmu. wiosno, zapukaj do drzwi jak ten oszukańczy kominiarz, który mimo wszystko znów przyniesie szczęście. chcę do tego momentu, kiedy wiem, że zaraz zacznie się dzień. chcę pod ten koc przed ten telewizor. tylko żeby żółw jeszcze był. wiesz przecież, żółwiem nie trzeba się zajmować.

27 sty 2010

new york part II

och wolności trudności. w wielkomiejskich dżunglach tudzież w ich polskich imitacjach można się pogubić. błądzisz w labiryntach moralności kiedy temperatura dochodzi do stu stopni a atmosfera zaczyna wrzeć. hałas. zgiełk. głosy. voices on a cell phone, voices from home, voices through the hard sell, voices down a stairwell. zapominasz, jak to jest, kiedy siedzi się w miejscu. znikają bariery, tracisz siebie i jednocześnie zyskujesz całą resztę. czujesz, jak londyn gryza się w twoje żyły i już nic nie możesz zrobić, pulsujesz w rytmie miasta. tracisz równowagę, ale to nic. to nic. jesteśmy, płyniemy, jedziemy.

ależ mi się chce do wielkiego miasta. wielkiego europejskiego nowego jorku.

Start spreading the news, I'm leaving today
I want to be a part of it - New York, New York
These vagabond shoes, are are longing to stray
Right through the very heart of it - New York, New York

I wanna wake up in a city that doesn't sleep
And find I'm king of the hill - top of the heap

These little town blues, are melting away
I'll make a brand new start of it - in old New York
If i can make it there, I'll make it anywhere
It's up to you - New York, New York

New York, New York
I want to wake up in a city that never sleeps
And find I'm a number one, top of the list
King of the hill, a number one

These little town blues, are melting away
And I'm gonna make a brand new start of it - in old New York
And if i can make it there, I'm gonna make it anywhere

It's up to you - New York New York





jeszcze do tego wrócę.
uu uuu
myślę myślę myślę myślę myślę

co mnie obchodzi midlife crisis kropka

WYJEBANE

oh yes

26 sty 2010

marzłość, wszystko marzłość

1:09, mieszkanie śpi, miasto śpi. nie ma siły wychodzić na przeżarte mrozem ulice. minus 31 przy gruncie, minus 17 przy twarzy. zima swoje, a ja za nią. zastępuję oryginał marnymi substytutami. mega interes, yes. mistrzostwa odpowiedzialnego biznesu, etap pierwszy. interpretacja słowa "odpowiedzialny" dowolna. do CSR stosujemy wykładnię mocno rozszerzającą. etap pierwszy więc startuje, do wygrania święty spokój i siedemnaście kilogramów waty cukrowej. stawiaj exexexexegi monumentum and die. excuse me mister, i've got other things to do than stand here listening to you. dobry utwór. dobra płyta. niedociągnięta, ale przyzwoita.

natłok myśli. w takim stanie nie można pisać. trzeba poukładać. potem potoczyć. coś musi się toczyć, jak mówił Balzac.

24 sty 2010

new york

concrete jungle where dreams are made of,
there's nothing you can’t do,
now you're in New York
these streets will make you feel brand new,
the lights will inspire you,
let's hear it for New York





miasto jabłek, jak mówi Roy. wszystko przede mną. wystarczy kupić bilet w jedną stronę. nowy jork, tokio, mombasa, sydney. wszędzie. ach, piękny jest świat. i piszę to w poniedziałkową noc, prosto z Syberii. mróz włamuje się przez ściany. polska, ja pierdolę.


chwila myślenia. chwila dłuższa, godzinna. zmieniam tok rozumowania. bo przecież.

but even here, you know, sometimes they glitter, my people. sometimes they shine.
ugrzęznąć można wszędzie. wszystko siedzi w głowie. tonę, cholera. toruń, nowy jork, gdańsk, tokio, co za różnica. wszystko jest w głowie.

22 sty 2010

don't stop 'til you get enough

maksymalizacja funku.
funky funny freaky fucky.
industrial jak ten żyrandol od babci jakiejś spada z sufitu czy też podłogi, zależy jak patrzeć. rozpieprza się na tryliony kawałków. z wielkim hukiem spada za plecami, trach ciach ciach, szarpią struny, tracą rozumy, wielka biba na dwieście twoich osób albo i więcej, żeby pękało w szwach. szkła zaś pękają pod wpływem, pod wpływem drgań. śpiewaj come on yeah yeah, say that shit, jak na balu u Wolanda.

o jakiś kamień w bucie. wpadł w grudniu jakoś, kiedy to naiwnie dałam się nabrać. o głupoto, własne błędy, to jest to, tych nigdy nie zapomnisz, tych więcej nie popełnisz. a babcia mówiła mi, że ludzie są źli. wszyscy. tylko niektórzy dobrze się maskują. wściekłość przeszła, teraz jest już tylko niezręcznie. phi.

tyle tego wszystkiego. mnóstwo emocji negatywnych i agresji i niepotrzebności i potrzebności. wściekłości manii wielkości. wszystko to z powodu braku odpowiedzi na pytania pojawiające się w mojej głowie dzień w dzień. że kurwa co?! dlaczego. po cholerę. kiedy. nieważne kiedy, ważne DLAczego. dlaCZEGO. dlaczEGO. bo ego rośnie wprost proporcjonalnie do poczucia pewności siebie. bo ego rośnie jak na drożdżach. bo się dowartościowujesz głupotą, żeby potem żałować. ni z tego ni z owego zgarnia mnie myśl o końcach quasi bezkresu bezmiaru. dnia dzisiejszego, około dwunastej w południe. ach ego potrafi być głupie i uparte jak osioł. ej trzeba je zmiażdżyć. trzem procentom ludzkości się udało. czy po czasie się liczy? skoro człowiek uczy się na własnych błędach, to teoretyczna odpowiedź brzmi tak. ech, z tymi własnymi błędami nie jest tak łatwo. bo jak one łączą się nie daj boże z błędami innych i wcale nie są nasze, a coś mówi, że jednak trzeba winę wziąć na siebie, to [zapomniałam puenty, ale z pewnością była zajebiście mądra, jak wszystkie moje wywody].

i jeszcze jedno. jak ktoś mi jeszcze raz powie, że aiesec jest sektą, bono szatanem, a lady gaga nie potrafi śpiewać, to kasuję z książki telefonicznej i chuj.




a w ogóle i got enough. tadam!

18 sty 2010

nauka wre

Got nothing to prove
I'm not you're whore
You're gonna lose
'Cause I got moral
I'm not your
I'm not your little
I'm not your little
I'm not your little whore
Whore no more

Like a scalp that won't heal
Just another sore
Lost face in the crowd
Such a lonely boy


Don't call me past 11 pm
It won't happen again
It happened once, it happened twice
It happened three times,
Maybe four times
Maybe five times
Maybe
Maybe it happened six times
but it won't happen seven times







you can call me at 10:59 but don't call me at 11 'cause that's my rule now

14 sty 2010

Follow the white rabbit!




– Czy nie mógłby pan mnie poinformować, którędy powinnam pójść? – mówiła Alicja.
– To zależy w dużej mierze od tego, dokąd pragnęłabyś zajść – odparł Pan Gąsienica.
– Właściwie wszystko mi jedno.
– W takim razie również wszystko jedno, którędy pójdziesz.
– Chciałabym tylko dostać się dokądś – dodała Alicja w formie wyjaśnienia.
– Ach, na pewno tam się dostaniesz, jeśli tylko będziesz szła dość długo.


Follow the white rabbit! Zastanawiam się nad znaczeniami. Goń białego królika. Tylko gdzie on się podział? Dawno go nie widziałam. Hej, króliku, biegnę, wiesz, zawsze biegnę, zawsze wskakuję za tobą do tej głębokiej nory. Pokaż się znowu, a pobiegnę jak nigdy wcześniej.

Kątem oka przemknął mi królik, widziałam. Biegnę więc na drugą stronę lustra.

Króliku, więc biegniesz do Galway? Więc Ireland on the horizon? Tak?





---------------------------------------

mam ochotę wyrzucić telefon w diabły. ciszy i spokoju, chociaż chwilę.

13 sty 2010

enter spacja alokacja. jest taka ściera z syfem, co się nią wyciera podłogi. potem moczysz w brudnej wodzie, wyżymasz i dalej jedziesz. brudną szmatą brudną podłogę. piach i błoto i glina i wszystko polepione. a potem dzwonek do drzwi, dostajesz nowy zestaw sprzątający. za darmo lub za wszystko. bierzesz i ścierasz i pucujesz i chcesz świecić jak te gwiazdy, co to kiedyś o nich słyszałeś. pilnuj swojej ściery, każdy chciałby taką mieć. ani się obejrzysz i ktoś inny wyrwie ci ją z ręki. i zostaniesz sam ze swoim syfem.

mobilizacja i teleportacja zostawiły znak. coś we łbie tym pustym. nie wiadomo skąd przypałętała się samoświadomość i oprzytomnienie. chwila, kiedy dochodzi do ciebie, że myśli przerodziły się w niemożliwe fakty. hej twojej twarzy jeszcze nie widziałam hej, twojej też, ani twojej i twojej. i kończymy wszyscy u mnie w pokoju albo tańcząc gdzieś na dole. hej nowe moje twarze kochane, hej chodźcie, pogadamy i będzie git, a świt zaraz świta. tu jest dużo światła, co to odbija się od miliona centymetrów śniegu i bolą od tego oczy i umysły. wiesz, umysł płata figle. ciach ciach i priorytety zamieniły się miejscami. ciach ciach i wylatujesz, raz dwa trzy wskakujesz ty. wiesz, ja lubię takich ludzi. takich kosmicznie niedopasowanych do mojej czasoprzestrzeni. pojawia się umysł w czystej postaci. czysta inteligencja, czysta mądrość, czyste piękno. umysł zawieszony nade mną. zawieszony w próżni. próżnia, próżność - jeden chuj. jesteśmy próżniakami zawieszonymi w próżni.

wiesz jest super. jest masa ludzka. jest więcej niż jeden i nawet więcej niż dwa i trzy i cztery. jest okej. jest najlepiej.


So I say infinity is great place to start.