26 lip 2012

take me out tonight

kleiste jakieś to lato. wietrzne też i chwilami mroźne. dziwne. jest burdel wszędzie. w pokoju, w mieście, w kraju i w mojej głowie. mam taką ochotę czasami, żeby jednak wszystko zostawić, wyjechać bez słowa i nigdy nie wracać do tego chaosu. potrzebuję czegoś nowego, nowych bodźców, nowego krajobrazu, bo duszę się w sobie, ale przecież nie potrafię z drugiej strony tak odejść. osłabłam psychicznie, wnioskuję po ilości spalonych papierosów i wysłanych aplikacji zagranicę. zapuściłam korzenie w tym chorym mieście. trochę niechcący. bo nie tak miało przecież być, inaczej sprawy miały się potoczyć.
tęsknię trochę. za hokejem na lodzie. za morzem. za Anglią. za planowaniem przyszłości. planowałam i planowałam, a teraz nagle znalazłam się w tej przyszłości, a moje mapy zostawiłam gdzieś daleko stąd i nie wiem, dokąd chciałam pójść.
bo musi jakiś fakt dokonany się pojawić. na razie są opcje. jedna to Stany, druga do Indie. druga opcja jest tak prawdopodobna, że może stać się faktem lada dzień. dlatego też tym bardziej się boję. przecież można wrócić, ja wiem! ale płakać mi się chce, jak pomyślę, że na rzecz Indii mam zrezygnować z Torunia, który jest przecież najwspanialszym miejscem na ziemi. chyba że może nie jest?

upał dzisiaj straszliwy, nawet na piwo nie mam ochoty.