28 maj 2010

noce mają to do siebie, że nie widać. łatwo ukryć rzeczy powszechnie uznane za niepożądane. łatwo ukryć strach. łatwo śmiechem zastąpić łzy. łatwo wtopić się w tło. gdzieś tam w najciemniejszym punkcie tego przećpanego miasta. gdzie robert gawliński śpiewa, że nie stało się nic. i wszyscy mu wierzą i jadą dalej. wszechobecne otępienie. co ty kogo obchodzisz, przecież się bawimy. oni zmieniają zdanie i luz blues. a wydawało mi się, że są powody. miesiąc powodów. myliłam się. po raz kolejny. i dałam się omamić atmosferze sytuacji codziennej. zostańmy, chociaż nic się nie dzieje. tak trzeba. jak zawsze.
uciekam przed taką pieprzoną nocą. choć nie chcę spać. nie chcę wybierać. nie chcę spełniać zachcianek. dokładnie, potykający się ludzie wpadający na mnie to nie to. jestem z tych niezniszczalnych. czy ja zwariowałam ja się pytam. przecież nic się nie stało i nic takiego i okej i luz. noc znów późna. prawie trzecia już.

wiem przecież, że nie ma przed czym uciekać. się wszystko potoczy jakoś. tylko że ja już nic nie wiem, a mam wrażenie, że wszyscy na około rozebrali moje pieprzenie na czynniki pierwsze i już nikt niczym się nie przejmuje. nie chodzi o emocje. chodzi o zasady. nawet nie za bardzo wiem, jak się zachować. nie wiem, czy chce mi się w ogóle jakoś zachowywać. jest we mnie jakaś wielka słabość. nie mam już siły biec, uciekać, wędrować. już nie mogę. chyba pora się poddać. i zacząć uznawać modne więzi społeczne.
więc life for rent, można by powiedzieć. tak myślę. taka myśl.

czy można bez skrupułów traktować ludzi jak szmaty. oto jest pytanie.

23 maj 2010



tutaj jest chyba wszystko, o czym chciałam napisać.

szkoda czasu. zalewa mi dom. idę ratować. a potem zajmę najlepsze miejsca na moście i będę obserwować koniec torunia. fala nadchodzi.