13 sty 2013

just like that

Stało się. W jednej chwili podjęłam decyzję, w ciągu kilku dni załatwiłam wszystkie niedokończone sprawy i tak oto opuściłam Toruń. W afekcie, pod wpływem emocji i ogromnego chaosu. Dopiero przyzwyczajam się do tej myśli. Analizuję różne opcje, pomysły, prace, miejsca, możliwości. Nie wiem za bardzo, od czego zacząć to nowe życie.


Muszę trochę odczekać, ułożyć sobie wszystko w głowie. Właściwie to nie wiem za bardzo, co się stało. Zastanawiam się poważnie, czy przypadkiem mi nie odbiło do reszty. To, co zrobiłam, jest nieracjonalne, nieodpowiedzialne i nieodwracalne. Niepoważne dla normalnego człowieka. Niewykonalne wręcz.

Tego dnia Toruń płakał. I jeszcze mgłą się zajął cały, udając, że nie widzi, że wyjeżdżam. Nie było mi jakoś smutno nawet. Ale teraz - sama nie wiem. Czuję się dziwnie, nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie potrafię się rozpakować. I siedzę z tymi gratami porozrzucanymi po całym pokoju. Bo wiem, że tym razem to na zawsze. Już nigdy tam nie wrócę. Nigdy.


Ale coś takiego siedzi jeszcze we mnie. Nie umiem sobie z tym poradzić. Boję się, że nie dam rady tego wyrzucić z siebie i zakopać głęboko pod ziemią. Ech. Smętnie dzisiaj. Nic na to nie poradzę. Wywróciłam swoje życie do góry nogami i muszę zdecydować, co dalej. To bardzo dziwne chwile są dla mnie. Siedem prawie lat życia zamknęłam za sobą. Miasto, które mnie prawie pożarło, ostatecznie zdradziłam. Ludzie, bez których nie wyobrażam sobie (a przynajmniej do tej pory nie wyobrażałam) funkcjonowania, już nigdy nie wrócą. Więc teraz znów jestem sama i ruszam ku przygodzie. Robi mi się niedobrze na samą myśl.

Szkoda tylko, że wszystko to skończyło się w ten sposób. Miało być przecież tak pięknie. Na refleksje przyjdzie jeszcze pora.

Nie wiem, co myśleć, a co dopiero, co pisać. Idę spać. Może dzisiaj mi się uda. Zasnąć.