19 gru 2010

Beethoven, Cioran i Sinatra

Mamy się za pełnych życia, pysznimy się naszymi wysiłkami i ich efektami. A w gruncie rzeczy chodzimy z pustym workiem dziadowskim, do którego od czasu do czasu wpadają okruchy rzeczywistości.



lubię słuchać opowieści o odległych krainach.
lubię mówić: 'no dobra, ale..'
lubię rozmawiać o angielskich katolikach.
lubię udawać, że jestem fanatyczką.
lubię częstować obcych ludzi papierosami.
lubię, gdy sprzedają mi rzeczy poza kolejką.
lubię słuchać ścieżki dźwiękowej z 'k-paxa' o piątej rano.
lubię też kult.
lubię wygrywać.
lubię przegrywać.
lubię grać.
lubię słuchać historii, które nigdy się nie wydarzyły i nie wydarzą.
lubię przyznawać rację.
lubię się kłócić.
lubię, kiedy pojawiają się 24 naparstki i oranżada.
lubię 'pride in the name of love'.
lubię biec na autobus.
lubię wskakiwać do autobusu w ostatniej chwili.
lubię wschody słońca nad Wisłą.
lubię wojnę secesyjną.
lubię hokeistów.
lubię Beethovena.
lubię bezdomnych i wszelkich innych degeneratów.
lubię, kiedy mówią, że to nie moja wina.
lubię, kiedy wszystko się zaczyna.
lubię to, że jutro też będzie dzień.

to był zdecydowanie rok, którego nie pamiętam i którego paradoksalnie nigdy nie zapomnę. tyle się zmieniło. tyle nowych rzeczy poznałam. tyle siebie odkryłam. w zeszłym roku o tej porze byłam chodzącym kłębkiem nerwów. prześladowała mnie dziwna forma iluzji, której nie byłam w stanie zrozumieć. jednocześnie otaczali mnie ludzie, z którymi w rzeczywistości nie miałam nic wspólnego. czas czas czas płynie, czas wszystko zmienia i bezpowrotnie dusi chwile, które się nie powtórzą.
stycznia nie pamiętam. wiem, że był przegadany i zimny. piłam w spale, spałam w pile. pamiętam, że była jakaś historia. były dwie historie, które nie dawały mi spać. w lutym również. w lutym były kłótnie. w lutym było fajnie. chyba najfajniej tamtej zimy. w marcu pomyślałam, że wiem, co chcę robić w życiu. w marcu poznałam też tomka lisa od kuchni i dostałam pod opiekę cztery zagubione owieczki stając się tzw. liderem. w kwietniu byłam zapracowana i zaimprezowana. kwiecień, czerwiec, maj. maj był piękny. piękny i szaleńczy. dorównać mógł mu tylko czerwiec. nie, maj był zdecydowanie najpiękniejszy. w maju głowa spłatała mi figla. i zaczęła się podróż. tak. potem wakacje. lepszych być nie mogło. i teraz. październik. listopad. grudzień. ostatnie trzy miesiące zlały się w spójną całość. choć tak naprawdę - potrafię wskazać dwa momenty, które miały dla mnie jakiekolwiek znaczenie. reszta jest tylko czekaniem. bo tak, są ludzie, jest muzyka. ale nic poza tym. jakbym zostawiła część siebie na Wyspach. niewiarygodne, nie może być. ale koniec roku skłania do refleksji. do zrobienia jakiegoś bilansu.

może faktycznie pora stanąć na nogi i się ogarnąć.

muszę pomyśleć. zrobić listę rzeczy, których nie lubię. wykreślić pewne numery z książki telefonicznej. znaleźć pracę. napisać magisterkę. zdrowo się odżywiać. przestać kręcić. i po raz ostatni zrobić z siebie idiotkę, tym samym robiąc milowy krok w przód.