2 mar 2009

Winter

kolory frustracji, czarny z mandarynkami. błąkając się po Polsce i uciekając tramwajami uświadamia mi się. nie było podstaw prawnych do legitymowania ani wzywania bezpodstawnego pani karetki. nie było też podstaw do wyzywania pana doktora i telefonów nocnych w różne miejsca do różnych takich. żadnych podstaw do niczego nie było. nigdy.

zaszyli mnie więc. wzdłuż i wszerz. żeby tam ze środka już nic nie wyszło, żeby się nie wylewało, żeby było na swoim miejscu. tak jak ma być.

uciekłam więc do Poznania. poznaniałam. zaniemówiłam. jakbym ich wszystkich znała od dziecka, od małego. wielka rodzina. nie masz ludzi ponad tych sobotnich. tym bardziej rozpaczam, że jestem jedyną przedstawicielką mojej sekty w mieście.

uciekłam też do łóżka.

dzisiaj uciekłam do linii nr 20, potem nr 1. przed siebie, byle dalej. bo te urojenia. zimno mi. zimnieje i sinieje ręka, bardziej i bardziej. jeszcze trochę przeciwbólowych, damy radę, jeszcze trochę.

wczuło mnie w moment of surrender w tym tramwaju. niczym zaćpanemu londenersowi wytłumaczyło mi. i już wiem. jakie to proste i piękne. jakie to proste i smutne.

no line on the horizon.

Brak komentarzy: