8 lut 2012





chciałam coś mądrego napisać. albo coś pięknego. albo składnego przynajmniej. ale bełkot tylko w mojej głowie. myśli te wszystkie pogniecione szwendają się po mnie to tu to tam. nie mogę dojść do ładu, jakiejś takiej hierarchii wartości stworzyć, priorytetów przejrzystych się najeść. odwlekam ostateczne rozwiązanie jak najlepiej potrafię. iżby zachować pozory trzymania się w garści i bycia spoko.

coś zmienić trzeba. już nawet nie mogę pić tyle, ile kiedyś. nie chce mi się, nie mam ochoty. rzeczy mi nie smakują. wstaję czasami rano i idę po bułki, sałatę, pomidory. herbatę wypiję, rozmyślając tak przy śniadaniu o nadchodzącej wiośnie i jej konsekwencjach. aloes mam na lodówce, od czasu do czasu szarpię go i udaję, że znam się na medycynie. w wolnych chwilach czytam wellsa i zabijam karaluchy.

a w powietrzu niezmiennie wisi mróz.


new york I love you but you're bringing me down.

2 komentarze:

intacz pisze...

piszę w imieniu karaluchów - przestań!

~a pisze...

jeszcze nie wyssały ze mnie całej energii, nie martw się, zawsze sobie poradzę. chyba.