18 lut 2012

o tym, dlaczego nie siedzę teraz w klubie o nazwie bunkier i nie gram w piłkarzyki

kultura za mną chodzi ostatnimi tygodniami. że filmy, książki, teatry i inne bajery. powrót mój na łono elit, które wszędzie się pokazują, był skrzętnie zaplanowany. i w związku z tym znów mam czas na wszystko. mniejsza, nie o to.
więc dzisiaj właśnie, zacne wydarzenie w najpopularniejszym budynku miasta (i nie chodzi o ratusz) się odbywało. bardzo miło było, a jakże. gdyby nie te twarze, których przez tak długi czas nie musiałam oglądać, byłoby nawet pięknie. kultura owa spowodowała, że zaczęło mi się kręcić niecnie w głowie. godzinę później przyszła gorączka i inne dolegliwości.

takie rzeczy jednak nie są mi straszne. wróciłam więc do mieszkania w celu zmiany butów na inne. coś jednak we wspomnianym mieszkaniu mnie zaintrygowało. a mianowicie: smród. prosto z kuchni. okazało się, że dzięki bogu wróciłam zmienić owe buty, gdyż w razie przeciwnym kuchnia wraz z trzema pokojami i łazienką niechybnie by spłonęła. bo gazu włączonego i garnka pustego się nie zostawia samych w domu.

gaz wyłączony przeze mnie został. buty moje, które chciałam założyć, znalazłam w łazience. mokre jak mokrość.

postanowiłam, że trudno, idę w innych. siedząc, rozmyślając i dyskutując na fejsbuku o życiu i Warszawie, naszło mnie, aby pozmywać. jakże się zdziwiłam, gdy woda, nie dość, że nie chciała płynąć naturalnie przez zlew i rury, to jeszcze wymyśliła sobie, żeby ciec z rury prosto do śmietnika. w którym rzecz jasna hoduję karaluchy. tak więc misją moją stało się uśpienie robaków spod zlewu. z tym akurat poradziłam sobie profesjonalnie. ma się doświadczenie w końcu. i więc woda ta - leci z tej rury. więc postawiłam miskę, bo co innego w takiej sytuacji można zrobić.

pomyślałam, że wszechświat bardzo musi nie chcieć, żebym dzisiaj wyszła do miasta. siedzę więc chora, z gorączką i bólami, w śmierdzącym mieszkaniu i mokrych butach, i patrzę, jak kapie ta woda. papierosów nawet nie mam, co by zapalić i porozmyślać, a przecież nie pójdę do sklepu, bo jeszcze przypadkiem zajdę na Starówkę i mi mieszkanie zaleje, bo nikt nie zmieni miski.


prozaiczne sytuacje dnia codziennego od dawna mnie omijały. ewidentnie wracam na prostą. wiosno, chodźże już do mnie, bo nie wytrzymam tego lutego, nie wytrzymam.

Brak komentarzy: