4 gru 2009

Okrojone wspomnienia jakieś. Telefon Tel Aviv on air. Sprzątanie czas zacząć. Bo jakoś tak niedługo równo rok mija od ostatniego grudnia, kiedy to zaczęły się pojawiać pomysły na śmierć i życie, mocne postanowienia poprawy noworocznej i te inne bzdety, o których nie pamiętam albo o których nadal próbuję zapomnieć.
W zeszłym roku byłam o rok głupsza, fakt. Co nie znaczy, że zmądrzałam. Nieco zmieniło się otoczenie i ludzie, ale myśli wciąż tak samo niezrozumiałe dla większości społeczeństwa. A więc nie ruszyłam się z miejsca. Tak.
Mimo to w świecie najbliższym zewnętrznym zmieniło się wszystko.

tak to to, nie ma studentów w moim życiu. prawie nie ma. wykasowałam ich z książki telefonicznej na amen. czasami jakiś taki niepoinformowany zadzwoni i zaprosi na imprezę. przy dobrych wiatrach, braku innych planów i pełnym portfelu może pójdę i się przywitam. i wrócę do domu. bo o czym tu gadać. o wykładowcach i egzaminach nie rozmawiam. a inne tematy w niektórych kręgach pojawiają się dopiero po którymś piwie. a ja nie lubię czekać.
kilku studentów zostało jednak. tych bardziej rozgarniętych. tych bardziej podobnych do infantylnych dorosłych z defektami w głowie. ale to gatunek niestety wymierający. mogę ich policzyć na palcach. raz, dwa, trzy, cztery, pięć, pięć, pięć, a, sześć i siedem. siódemka. to wszystko.

cieszę się z obrotu sprawy, tak.

rok temu nie wiedziałam też, jak to będzie z tym wszystkim. przecież chciałam studiować w Wrocławiu(!), o czym przypomniała mi w październiku jedna znajoma, stwierdzając: "eee, ja wiedziałam, że tam nie pojedziesz. za bardzo pasujesz do Torunia.."
zostałam bo tak. czy to ważne. czasami nie ma powodów. po prostu wiesz, że musisz albo wiesz, że chcesz. tak po prostu zapomniałam, że można składać papiery gdzie indziej.
bo ja lubię Toruń. zresztą wiesz jak jest, nie dało się stąd wynieść. się nie potrafiło. się nie chciało.
i po co ja się przed sobą tłumaczę.
bo tak. bo trochę wiem, że zrobiłam głupio. że tyle możliwość skreśliłam raz na zawsze. bo przecież mogłabym teraz mieszkać na drugim końcu Polski. bo przecież nic się nie zmieniło.
w zeszłym roku nie wiedziałam, co i kto zdominują pewne aspekty, co, kiedy i gdzie się stanie, gdzie będę, z kim się będę śmiać i kto będzie się ze mnie śmiał. nie wiedziało się, kogo się pozna i czego się nauczy. nie wiedziałam, kiedy i dokąd pojadę. teraz wiem i powiem, że to był cholera dobry rok. lepszego nie mogłam sobie wymarzyć. nie mogłam.


się działo.. szaleńczy rok, który jeszcze się nie skończył.

a dzisiaj to mam taki nastrój nijaki nie taki. siedzę i oceniam. oto, co oceniam bardzo wysoko, co nie jest moją muzyką i nie pasuje do niczego, co lubię (chyba że J. Timberlake). dobry beat, dobra muzyka, dobra impreza, tak. i świetny teledysk. oto:




piątek. idę spać. a. nadmieniam, iż głos mi się zepsuł. budzę się rano, a tu nie ma strun głosowych. i mimo iż serce chce na miasto, rozum każe zostać, bo jak to i po co to wychodzić do ludzi, skoro nie można się z nimi porozumieć za pomocą mowy?

hmm.. zainwestuję w podręcznik do nauki mowy niewerbalnej.

moja współlokatorka twierdzi, że to wszystko przez czwartek, kiedy to wstałam z bólem egzystencjalnym o 6 w nocy i pojechałam do Ciechocinka w celu spotkania biznesowego, po czym wróciłam i poszłam na wszystkie (!!!) wykłady (dobra, pół jednego odpuściłam) i szkolenie, co trwało 9 godzin, w przerwach dzwoniąc i załatwiając i gadając dużo i niepotrzebnie. padłam o 22 i obudziłam się z gorączką i bez gardła. i weź tu chodź na zajęcia. nigdy więcej.

Brak komentarzy: