5 lut 2010

wiesz, wracam do domu nocą z niewiemkąd. idę tam do drugiej kuchni po wodę, kładę się na kanapie i zasypiam pod kocem szarym przed plazmowym telewizorem z wszystkimi kanałami świata. zapomniałam o oknach. leżę tak i świtać zaraz będzie, bo jest lato, a latem słońce wschodzi wcześniej. jest winda. po lewej drzwi. i piętrowe łóżka dwa albo trzy. nie ma kota ani psa ani żółwia. w tym wieku nie ma się czasu na zoo. są też książki o fotografii i futbolistach amerykańskich. jakieś obrazy. miłe ładne miejsce z przeszłością i przyszłością.

jest taka pora dnia, którą trzeba uwielbiać. ta chwila, w której wiesz, że za moment wstanie słońce. twilight. wiem, świt. kiedy świta. i jest taka nieziemska cisza. wiesz, że zaraz wszystko się zacznie. ta cała bieganina. ale jeszcze nie teraz. teraz oddychasz. magia.
mniej więcej co dwadzieścia cztery godziny. co jeden obrót wokół osi.

o ten moment chodzi. do minuty pięćdziesiąt.



jestem na etapie otępienia. przywykam do marazmu. wiosno, zapukaj do drzwi jak ten oszukańczy kominiarz, który mimo wszystko znów przyniesie szczęście. chcę do tego momentu, kiedy wiem, że zaraz zacznie się dzień. chcę pod ten koc przed ten telewizor. tylko żeby żółw jeszcze był. wiesz przecież, żółwiem nie trzeba się zajmować.

Brak komentarzy: