17 paź 2010

czemu zawsze musi być jakiś ostatni raz. jakieś ostatnie słowo. jakiś ostatni październik. często myślę o końcach. pamiętnego dnia, kiedy po raz pierwszy i chyba ostatni przekroczyłam próg auli głównej UMK, myślałam o tym, co będzie za pięć lat. już na początku łaził za mną koniec. wsiadając do samochodu wiozącego mnie przez całą Europę myślałam o dniu, w którym będę musiała wrócić. pijąc piwo myślę o tym, że przecież zaraz się skończy. tak, to jest też jeden z powodów, dla którego nie palę papierosów. zapalając pierwszego myślałabym o ostatnim.
końce końce i początki. każdy początek się kończy. wstęp rozwinięcie i zakończenie. czasami brakuje nawet środka. odchodzą studia, odchodzą prace, odchodzą miejsca, odchodzi czas, odchodzą ludzie. ba, ludzie odchodzą ZAWSZE. studia można przedłużać, do pracy można wrócić, miejsce można odwiedzić, czas można zatrzymać. ale na ludzi nie ma rady. zawsze odchodzą. niektórzy znikają od razu. inni trochę namieszają zanim zdążą zniknąć, jeszcze inni wypiorą płaty mózgowe i zostawią na środku skrzyżowania, na którym samochody mają zielone światło.
można dyskutować o winie, o karze, o racji, o wyższości jednego nad drugim. ale po co. ludzie, nie dość, że odchodzą, to jeszcze uparci są jak osły. w gruncie rzeczy lubię osły. ale za salami nie przepadam. poza tym ja nie z tych, którzy to proszą i przepraszają i wybaczają miliony razy, ja nie z tych. i żeby jeszcze podkreślić mój stosunek do kilku zaistniałych aczkolwiek niepowiązanych ze sobą sytuacji, piszę tutaj oto, że mam was państwa wszystkich w dupie.



I tak oto kończę niejasności i domysły. I popijam herbatę z miodem. Pycha. Październik jest. Piękny. I nic, absolutnie nic, nic, nawet słowo "engaged", nie zabierze mi dobrych myśli.

Dobranoc, niechże śnią się wam te same szczury, co mnie.

Brak komentarzy: