20 lis 2009

Chyba mi przeszły całe te głupoty i zagrania poniżej pasa i łażenie po nocach i studia i chyba nawet hokej przeszedł. Chociaż nie wiem, może nie poszłam dzisiaj tylko dlatego, że oddałam kurtkę do pralni, a mecz był na wyjeździe?

Posklejałam opowieść w całość, zapakowałam do kartonika i zaadresowałam na pierwszy lepszy adres. Dzisiaj tak sobie przemyślałam sprawy te i owe. Koniec. Zaczynamy od innej strony, w innym celu. I w innym stylu. To wszystko wina tego miasta, które wyzwala w tobie najgorsze instynkty i tę potrzebę posiadania tego, czego nie powinieneś mieć.

Wiesz, jakie to dziwne i miłe, jak uśmiechnie się do ciebie ktoś, kto się nigdy do nikogo nie uśmiecha? Aż się wzruszyłam. A to mi się rzadko przecież zdarza. I potem jakieś dziecko małe takie w wózku powiedziało do mnie: „mama”. A ja pomyślałam: „O kurwa!”.

I karuzela gna. I raz i dwa i trzy, czujność śpi, trochę mdli, i wcale nie jest zimno mi.



And that’s the point. Jest piątek, jest syf w mieszkaniu. Totalny chaos i burdel jak nigdy. Otoczenie tym razem nie oddaje mojego nastroju jednak. Bo wszystko jest w najlepszym porządku, w końcu poukładałam sobie coś tam w głowie. Otrzeźwiałam i wiem, czego nie potrzebuję. Tak. Tymi dniami jest względny spokój. Amen.

Brak komentarzy: